Spin-offy Star Wars. Pierwsza reakcja niemal każdego fana – euforia. Wreszcie ukochana saga wróci do kin! Ale zaraz, zaraz… czy to aby na pewno dobrze? I tak, i nie.
Przede wszystkim, spin-offy osadzone poza główną sagą staną się czymś na kształt Expanded Universe, będą rozszerzały wszechświat stworzony w filmach, ale na swój sposób. Dla nas, miłośników Gwiezdnych wojen jako całości, nie tylko jako sagi filmowej, może to oznaczać tylko kłopoty. Nie oszukujmy się, oficjalna polityka Lucasfilm była zawsze jasna. EU to EU, a kanon filmowy to kanon filmowy. I choć zdarzały się zapożyczenia z Expanded Universe, takie jak wykorzystanie popularnych wśród fanów postaci, miecza o dwóch ostrzach czy nazwanie stolicy Galaktyki Coruscant, w tym przypadku nie ma co się łudzić, że dostaniemy ekranizację czegoś, co już znamy. Pewne elementy fabularne może zostaną zachowane, ale o pełnej adaptacji mowy być nie może, polityka Lucasa wyraźnie wskazuje na to, że filmowcy mają swoją wizję kanonu i nie mają zamiaru oglądać się na innych (dowód: The Clone Wars). Dlatego możemy spodziewać się albo dekanonizacji pewnych segmentów dotychczasowego świata Gwiezdnej Sagi, albo wyraźniejszego podzielenia uniwersum na kilka paralelnych rzeczywistości. Pamiętajmy, że według George’a Lucasa, uniwersum, w którym rozgrywają się filmy i inne projekty, w których osobiście uczestniczy oraz uniwersum, w którego skład wchodzą także projekty z Expanded Universe to i tak już dwa osobne światy. Ale jako, że wszystko, co dzieje się w świecie Lucasa, dzieje się także w „naszej” rzeczywistości, w końcu będzie musiała zostać podzielona na mniejsze części.
Inna sprawa, aktorzy. Jak można się domyślić po przeciekach, spin-offy mają raczej skupić się na „niegdysiejszych” dziejach poszczególnych postaci, dlatego zobaczymy w ich rolach kompletnie nowych aktorów. Niestety, w wypadku wielu postaci ich specyfika i powody, dla których fani je pokochali, często tkwią w kreacjach aktorów. Nie wiem jak Wy, ale ja naprawdę nie wyobrażam sobie, by np. zagrany przez innego aktora Han Solo był równie charakterystyczny i wbijający się w pamięć. Przed młodymi aktorami, wcielającymi się w kultowe przez dekady postaci, bardzo trudne zadanie: zachować charakter postaci, którą fani i sympatycy Star Wars pamiętają i podołać ciężarowi legendy. Tu na drodze stanąć im mogą także scenarzyści, którzy w scenariuszu kompletnie zmienią daną personę kompletnie nie do poznania. Z pustego i Salomon nie naleje, ale jak pokazał przykład Natalie Portman i fali nienawiści za rolę Padme w Epizodach II oraz III, winnym dla odbiorców zawsze będzie aktor.
Osobiście, obawiam się jeszcze jednej rzeczy. Zwróćcie uwagę, że po Epizodzie I filmowe Star Wars poszło w kierunku bardziej familijnego, ukierunkowanego w stronę dzieci uniwersum. Plotki mówią, że kolejna trylogia ma być powrotem do korzeni. A spin-offy? Zależy od reżysera, zależy od producentów. Obawiam się, że niestety podążą drogą Epizodów I-III i The Clone Wars, prezentując infantylną wersję życia lubianych przez nas postaci znanych ze starszych epizodów. Inna sprawa, bluebox – urządzenie, za pomocą którego powstała większość scen Nowej Trylogii. Nie będę ukrywał, bardzo się ucieszyłem na wieść, że J.J. Abrams nie jest takim fanem tej technologii, jakim był Lucas podczas kręcenia prequeli. Jeśli jednak do tej techniki powróci twórca spin-offów, za kilka/kilkanaście lat całość będzie wyglądała podobnie słabo, jak dziś prezentuje się wiele scen z Epizodu I. Jak powiedział niedawno Mark Hamill, nadmierne stosowanie niebieskiego pudła przerabia film na jedną, wielką grę wideo. A tego efektu chcielibyśmy uniknąć.
Mimo, że rozum ciągle podpowiada kolejne obawy związane z przyszłością interesującej inicjatywy, jaką jest stworzenie kolejnych filmów osadzonych w naszym ukochanym świecie, tak naprawdę pozostaję dziwnie optymistyczny. Może to dlatego, że jestem stęskniony za czymkolwiek związanym z doświadczeniem nowego Star Wars w kinie…