5 najfajniejszych statków „Gwiezdnych wojen”

Coś czuję, że nie będę dzisiaj oryginalna. Pięć moich ulubionych statków z Gwiezdnych wojen to chyba najbardziej charakterystyczne jednostki, jakie pojawiły się w tym świecie. To jak? Silniki włącz i w nadświetlną!

5. „Mroczny Jastrząb”

Knight of the Old Republic to, moim zdaniem, najlepsza gra osadzona w realiach Star Wars. Wcielanie się w rolę Revana lub Wygnanej Jedi zapewniło mi całe godziny radochy i to wcale nie raz czy dwa. A czymże byłaby ta dwójka bez swojego wiernego rumaka, czyli „Mrocznego Jastrzębia”? Ta przemytnicza jednostka zapewniała nam schronienie i dobry kalibrowo argument niezależnie od kłopotów, w które się pakowaliśmy!

4. „Slave I”

Zanim historia Boby Fetta została uzupełniona w apokryfach oraz prequelach, był jedną z najbardziej tajemniczych, ale i uwielbianych postaci uniwersum Star Wars. Kiedy małomówny łowca po raz pierwszy pojawia się na ekranie w momencie, kiedy Han Solo tak zgrabnie wystrychnął na dudka Imperium, widza przelatuje złowrogi dreszcz. Statek Fetta pomaga nam w uświadomieniu sobie, że w tym świecie jest nie tylko Imperium i Rebelia, inni również tylko czekają, by dobrać się bohaterom do czterech liter.

3. „Devastator”

To było miejsce na imperialny niszczyciel, ale uświadomiłam sobie, że żaden ISD nie znaczy w gwiezdnowojennej historii tyle, co właśnie ten okręt. To element, od którego zaczyna się magia Star Wars. Kiedy w Nowej nadziei na ekranie pojawia się „Tantive IV”, to właśnie olbrzymi „Devastator” jest tym, co zapiera nam dech w piersiach i uświadamia potęgę Imperium. Bez niego nie byłoby tego uroku.

2. „Sokół Millennium”

Chyba nie muszę uzasadniać tego wyboru „Sokół Millennium” jest pełnoprawnym bohaterem Gwiezdnej Sagi na równi z jego pasażerami. Gdyby nie on, Luke nie znalazłby się na Yavinie 4, gdyby nie on, Leia nie uciekłaby z Hoth, wreszcie gdyby nie on, prawdopodobnie nie udałoby się zniszczyć drugiej Gwiazdy Śmierci. Może i jest kupą złomu, ale za to jakże wdzięcznie psuje się w najmniej spodziewanych momentach!

1. „Executor”

Ten okręt będzie dla mnie zawsze najpiękniejszym statkiem w Gwiezdnych wojnach. Nie zliczę, ile razy widziałam Starą Trylogię, zawsze to właśnie pojawienie się SSD i jego cień rzucany na inne okręty z Eskadry Śmierci przyprawiały mnie o szybsze bicie serca. Jest po prostu genialnie zaprojektowany, a fakt, iż dowodzi nim sam Lord Vader, to jego dodatkowy atut. No i jeszcze jedno nazwijcie mnie wariatką, ale jakże przyjemnie ogląda mi się Imperial Sourcebook i widzi sylwetkę „Executora” przewijającą się przez kilka stron dla pokazania skali, podczas gdy plansza z innymi okrętami była dużo wcześniej. Cudo i ucieleśnienie mocy Imperium.