Bohater

Jule z drżeniem rąk odłożył swoją najnowszą zdobycz do specjalnego pudełka. Przechowywał w nim wszystko, co zdołał zebrać w sposób dowolny – a to skombinował, jak mawiali jego koledzy, z biblioteki, a to z kiosku prowadzonego przez tego śmiesznego Gunganina, a to wreszcie kupił za ciężko uzbierane pieniądze. Kolekcja poszerzała się wprawdzie wolno, ale systematycznie i, co ważniejsze, wydawała się nie mieć końca. Wszak książki, gazety, komiksy i holofilmy mogły być tworzone jak długo tylko generał Skywalker żył. A nawet później.

Jule, dzieciak biednej dzielnicy na Coruscant, miał dziesięć lat, kiedy został zabrany przez swojego ojca do holokina na najnowszy przebój Skywalker i Płomienie Świątyni. Od tamtego czasu nie mógł zapomnieć bystrego spojrzenia młodego bohatera i tego, jak jednym ruchem miecza ocalił całą planetę. Luke Skywalker był bohaterem, a co ważniejsze, istniał naprawdę, co dawało mu niezwykłą siłę w wyobraźni młodego chłopaka. Jule nie dbał o to, że część artykułów, które kolekcjonował, pochodziło z reakcyjnych imperialnych tygodników dystrybuowanych w dzielnicy, głoszących, że Skywalker jest przestępcą wojennym i powinien zostać przykładnie osądzony i ukarany. Przecież podczas lekcji obywatelskich w szkole tłumaczyli, że Imperium było złe, prawda? Skoro było złe, to każdy, kto z nim walczył, był dobry, prawda? Gwiazda Śmierci zniszczyła Alderaan, planetę z miliardami mieszkańców, więc wydawało się słuszne, że kilka tysięcy złych żołnierzy zginęło od jednego strzału, rozbijającego stację na atomy. No właśnie – Luke Skywalker oddał jeden strzał, w dodatku taki, który był teoretycznie niemożliwy, jeden na milion, to też chyba o czymś świadczyło, prawda?

Jule’owi brakowało tylko jednego. Czegoś, o czym marzył w nocy, kiedy wpatrywał się w sufit nad łóżkiem. Zawsze chciał powiesić tam specjalną obrotową holomapę Galaktyki, mógł jednak zadowolić się jedynie kilkoma zdjęciami. Wpatrując się w obrazy przedstawiające mgławice i księżyce wyobrażał sobie, jak poznaje osobiście swojego idola, ewentualnie dostaje jego autograf.

Jule postanowił działać. Opowiedział o swoim marzeniu ojcu, który wprawdzie wieczorem, podczas rozmowy z żoną, uśmiał się serdecznie z marzeń swojego pierworodnego, jednak jemu samemu obiecał zdobyć adres biura zajmującego się PRem rządowym. Zdobył.

Jule napisał list. List o swoich marzeniach, swoim podziwie, swojej codzienności. Bardzo chciał nagrać holowiadomość, ale zestaw komunikacyjny, który był w domu, mógł posłużyć jedynie do krótkich rozmów głosowych. Już dawno wymagał naprawy, ale nie był to artykuł pierwszej potrzeby. Wziął zatem do ręki datapad i wystukał wiadomość, starając się, by zabrzmiała dorośle.

Ojciec wysłał wiadomość osobiście. Jule czekał.

– Znowu jakaś beznadziejna wiadomość do generała, popatrz – wysoka, mocno umalowana Twi’lekanka wydęła pełne wargi. – Zafsze mażyłem, by być taki, jak pan. Terz chcę zniszczyć Gwiazdę Śmierci i ocalić śfiat… I tak dalej.

– No to wywal ten badziew. Przecież generał i tak tu nie bywa. Nikt się nie dowie.

***

Jule nigdy nie doczekał się odpowiedzi.