Kiedyś, gdy byłem młodym i gorliwym fanem Gwiezdnych wojen, czytałem wszystko, co mi wpadło w ręce. Skany niedostępnych w Polsce podręczników, książki, komiksy… Nieważne, czy o Jedi, Rebeliantach, Imperium czy Sithach – czytałem wszystko. Teraz, kilkanaście lat później stałem się bardziej wybredny. Po książki z ulubionego uniwersum praktycznie nie sięgam w ogóle, a komiksy raczej ograniczam do tych, które są w mniejszym lub większym stopniu o Sithach.
Niestety, nie oznacza to, że sięgam po najlepsze. Jak może pamiętacie, seria Knight Errant: Aflame strasznie mi się nie podobała. Kreska, fabuła, postacie… Wszystko było nie tak. Więc gdy Dark Horse oznajmił, że pojawi się nowa seria, Deluge, nie spowodowało to, iż liczyłem każdy dzień do jej premiery.
Tym większe było moje zaskoczenie.
Zaczęło się tak jak ostatnio, czyli kiepską okładką. Postanowiłem więc, że nie warto wydawać trzech dolarów plus przesyłka na taki komiks i kupiłem go w wersji elektronicznej. Pierwsze kilka stron przeczytałem dwa razy, aby się upewnić, czy to na pewno ten sam komiks, bo rysowany jest o wiele lepiej niż poprzednia seria. Inaczej niż inne obecnie publikowane komiksy (TORy, The Lost Command etc.), ale moim zdaniem całość znakomicie pasuje do fabuły. Właśnie. Fabuła.
Jedyną dobrą rzeczą, jaka wynikała z Aflame, było stworzenie świata z ogromnym potencjałem. Twórcy Deluge postanowili go wreszcie wykorzystać. Pomimo, iż akcja ponownie dzieje się na pojedynczym świecie, mamy tutaj więcej elementów, które sprawiają, że nie mamy już żadnych wątpliwości, iż czytamy komiks z gwiezdowojennego uniwersum. Wszystko też wskazuje na to, że w kolejnych odcinkach będzie jeszcze lepiej. Poza tym sama intryga zapowiada się ciekawie.
Kerra Holt wraca na rodzinną planetę, gdyż odebrała z niej wezwanie o pomoc. Oczywiście, światem tym rządzą Sithowie. Tym razem Jedi ma więcej szczęścia niż ostatnio i akcja ratunkowa kończy się sukcesem. Prawie… Okazało się bowiem, że sithyjscy władcy znaleźli nowy, dużo lepszy sposób na nie tylko uniemożliwienia ucieczki, ale sprawienia, że nikt nawet nie będzie o niej myślał.
Zresztą najgłupsi Sithowie w historii, czyli Daiman i Odion, mają inne kłopoty: Huttów. Niektórzy z nich są na tyle bezczelni, by rzucić bezpośrednie wyzwanie tym, których Republika uznała za zbyt silnych do pokonania. Szybko okazuje się, że potencjalni sojusznicy Kerry (według zasady wrogowie moich wrogów są moimi przyjaciółmi) mają inne priorytety, które przekreślają ewentualny sojusz. Przynajmniej na razie.
Na scenie wydarzeń pojawia się również Republika, ale nie będę o tym pisał więcej, żeby nie psuć niespodzianki. Dodam tylko, że Knight Errant staje się zdominowany przez postacie kobiece, przeciwko czemu nic nie mam, szczególnie, że są fajnie rysowane.
No ale co z Sithami? No właśnie nic. Pomimo, iż wszystko dzieje się na ich terytorium, pojawiają się tylko na chwilę. Mogę zdradzić, że oprócz dwóch wspomnianych wcześniej braci pojawią się też inni Lordowie. Nie będę ukrywał, że tutaj leżą moje największe obawy. Daiman i Odion byli jednymi z głupszych postaci, jakie napotkałem w Star Wars i obawiam się, że mogą zepsuć dobrze zapowiadającą się serię. Jednakże pozostaje dobrej myśli i czekam na następny odcinek.