Taraissu: Obiegowa opinia głosi, że postaci z Przebudzenia Mocy i Łotra 1 nie można porównać. Akurat niedawno trafiłam na fanart z cytatem: „If you live long enough, you see the same eyes in different people”. Na grafice zestawiono obok siebie pary bohaterów: Bodhi-Finn, Poe-Cassian oraz Jyn-Rey. Można polemizować nad trafnością porównań, jednak na elementarnym poziomie postacie obu filmów prezentują te same kluczowe cechy: zdolność i odwagę do zmiany strony, poczucie misji i wiarę w ideę oraz dobrowolne zaangażowanie się w sprawę, którą, po odegraniu swojej roli, mogli porzucić. To, co różni bohaterów obu filmów to grupa docelowa odbiorców. W Epizodzie VII mamy ekipę pełną beztroski, brawury i naiwności charakterystycznej dla młodych ludzi: wiary w bycie niezniszczalnym. Do tego dochodzą starzy weterani jak Han i Leia, których z sentymentem powitali nieco starsi widzowie. W tym kontekście Łotr 1 wypełnia lukę wiekową, prezentując postacie z pewnym bagażem doświadczeń, bohaterów idealnych dla współczesnych trzydziesto- lub czterdziestolatków, którzy już trochę przeszli, ale wciąż jeszcze wiele przed nimi.
Ekipa Łotra 1 wydaje się być bardziej z krwi i kości, chociaż duet Chirrut i Baze jest swego rodzaju metaforą koegzystencji serca i rozumu. Jednak sympatyczny, ale i bezwzględnie skuteczny Cassian to już postać skomplikowana jak na standardy Star Wars. Nie gorzej wypada Bodhi, któremu daleko do stereotypowego bohatera czy pełen komizmu, choć pozbawiony w zasadzie empatii, K-2SO. I oczywiście Jyn, kluczowa postać mimo woli, bez sztucznie napompowanego heroizmu.
A z drugiej strony? Finn i Rey – pełni energii, są definicją bohaterstwa w filmie akcji. Jest trochę na uboczu, ale zapadający w pamięć, plakatowy Poe ze swoim droidem-maskotką BB-8. I są nieco zmęczeni życiem Han i Leia (dla mnie zwłaszcza księżniczka, pełna zadumy i powagi podszytej smutkiem, wydaje się bardzo wiarygodna). Oglądając przygody bohaterów Epizodu VII cały czas uśmiecham się od ucha do ucha, natomiast Łotr 1 skłania mnie do refleksji i zadumy. Oczywiście, wiekowo i emocjonalnie bliżej mi do ekipy Cassiana i Jyn, darzę jednak sporym sentymentem starszą ekipę Przebudzenia Mocy, a nowa wzbudza uczucie sympatii. Dlatego dla mnie jest zdecydowanie remis.
Nadiru: Jeśli chodzi o głównych bohaterów, Przebudzenie Mocy to show trzech postaci: Rey, Finna i Hana Solo. Gdzieś tam pałęta się też Poe, ale nie oszukujmy się, jego rola nie jest szczególnie rozbudowana. Naprzeciwko stoi tytułowa drużyna „Łotra 1” na czele z Jyn Erso i Cassianem Andorem. Wybaczcie górnolotność, ale w moim odczuciu Rey jest najbardziej sympatyczną i pozytywną, a do tego najlepiej zagraną postacią pierwszoplanową, jaką w ostatnich latach widziałem w kinie sci-fi. Przebija Luke’a o dwie, jak nie trzy długości. Rzadko czerpię taką radość z oglądania poczynań głównego bohatera czy bohaterki, jak w Epizodzie VII. Lekko zamotany i niepewny siebie Finn jest do niej idealnie dobrany, tym bardziej, że jest zabawny i dobrze się wpasowuje w całą historię. Han Solo? Cóż, nie wyszedł z formy, a to chyba najwyższa pochwała, jaką mogę mu dać. A Poe Dameron? Oglądanie go na ekranie to czysta, niczym nieskrępowana frajda. Aktor jest niezwykle charyzmatyczny, a postać może nieskomplikowana, za to w każdej scenie, w której się pojawia błyszczy.
Po drugiej stronie mamy postacie zupełnie inne: bardziej wyciszone, niejednoznaczne, z uwypuklonymi mroczniejszymi stronami. Jyn, Cassian, K-2SO, Bodhi, Baze i Chirrut są świetnie pokazani, każdy dostaje swoje pięć minut i każdy wykorzystuje to stuprocentowo. Jak na ironię, jest z nimi tylko jeden problem, będący zarazem największą siłą Łotra 1: wszyscy giną. Przywiązujemy się do tych postaci, opłakujemy ich los, ale zarazem czujemy niedosyt. Chcielibyśmy więcej… To oczywiście nie wina bohaterów, jednak w tym dość specyficznym porównaniu ten fakt delikatnie przeważa szalę na stronę Przebudzenia Mocy. W końcowym rozrachunku wybieram entuzjazm, pozytywna energia i prostolinijność Rey, Finna, Poe i innych nad szpiegów, żołnierzy, mistyków i buntowników z pierwszego spin-offa. Są świetni, są niesamowici, są cudownie inni, ale u mnie wygrywa Przebudzenie Mocy.
Marik: Przebudzenie Mocy może nie dało nam postaci tak źle napisanych jak trylogia prequeli, jednak też nie ma nad czym się szczególnie zachwycać. Rey jest ładna i sympatyczna, jednak po pewnym czasie zaczyna denerwować swoją wszechmocą. Finn zapowiadał się ciekawie, jednak John Boyega przyczynił się do sprowadzenia tej postaci do poziomu średniego żartu. Niestety, ten duet gra pierwsze skrzypce, bo reszta postaci pozytywnych jest dość ciekawa. BB-8 jest zarówno zabawny, jak i słodki, Han Solo jest rzeczywiście sobą, Poe jest równie utalentowany, co zabawny… Nawet Leia jest plusem filmu.
W Rogue One wszystko jest inne. Jyn nie jest słodka i ma swoje słabości, Cassian od początku pokazuje nam mroczną stronę Rebelii, Chirrut i Baze dostarczają inteligentnego humoru, a K-2SO to spełnienie marzeń fanów HK-47. Nawet Bodhi pokazał nam to, czym mógł być Finn, gdyby historia jego zdrady była dobrze napisana i zagrana. Wszystkie te elementy sprawiają, że postaci z Łotra 1 są bardziej… prawdziwe. To nie superbohaterowie rodem z komiksów Marvela, ale osoby z wadami i słabościami, które szukają sposobu na ich pokonanie. Dzięki temu Łotr 1 bije swoimi bohaterami Epizod VII bez problemu.
Dark Dragon: Jeśli chodzi o protagonistów Przebudzenia Mocy to z pewnością ogromną przewagę ma Han Solo. Postać znana i lubiana, z bagażem doświadczeń, ale także pełna niewiadomych. W filmie swoją rolę spełnia bezbłędnie, a jego śmierć wyciska łzy. Rey jest jak dla mnie po prostu za dobra. Ekspert pilotażu, altruistka o złotym sercu, niesamowicie sprawna w posługiwaniu się Mocą, bronią białą, zna język binarny i tak dalej. Nie tego oczekiwałem po dopiero co wprowadzonej postaci. Jej przedstawienie odbyło się za szybko, zwłaszcza jak na postać, którą zobaczymy w co najmniej trzech filmach. Finn to postać przesympatyczna i przeentuzjastyczna. Jednak z drugiej strony wydaje się, że czasami jest tylko po to żeby ktoś inny mógł skraść jej blask… Jest jeszcze BB-8, który został przedstawiony bardzo dobrze, nieźle uczłowieczony i do tego oczywiście pozostaje bardzo przydatną postacią.
Po drugiej stronie mamy postacie z Łotra 1. Postacie z krwi i kości, z ludzkimi wadami i zaletami. Nie są jednoznacznie biali. Każdy dostaje też solidną motywację do przystąpienia do drużyny. Każdy ma swoje pięć min. Wykonują heroiczne czyny (te bardziej widowiskowe i te mniej widoczne), ale ponoszą też konsekwencje (wszyscy giną). K-2SO absolutnie miażdży swoją droidową konkurencję. Jest brutalny i zabójczy, ale jednocześnie komiczny i zabawny. Myślę, że to doskonałe połączenie dla tejże postaci. Ogólnie postacie z Rogue One wycisnęły ze mnie dużo więcej emocji niż te z Epizodu VII. Takie tortury Rey nie były żadnym wielkim przeżyciem, ale już zwykłe podarowanie blastera dla K-2SO było… niby niczym, ale niosło jak dla mnie spory ładunek emocjonalny. Przy takim zestawieniu oczywiście wygrywa u mnie bezkonkurencyjnie Łotr 1.
Cathia: Ciężko mi w ogóle porównywać Przebudzenie Mocy i Łotra 1, bo mam do tych filmów skrajnie odmienne podejście. Jednak, jako że jednym z kryteriów takiego stanu rzeczy są również bohaterowie, spróbuję się pokusić o małe porównanie. Chociaż na pierwszy rzut oka Rey, Poe i Finn wydają się bardzo sympatyczni i ma się nadzieję, że ich losy przyciągną sympatię widza, u mnie znikła ona po kilku scenach. Te postaci niewiele mają indywidualnych cech charakteru, generalnie płyną z akcją, która je jakoś definiuje, a mówimy o filmie, który mógłby mieć czas na takie dookreślenie. Tylko w jednym przypadku ma się wrażenie, że bohater jakoś się rozwija, a nie tylko zalicza kolejnego level upa – mowa tu oczywiście o Finnie, choć ze względu na logikę świata, powinien zginąć w scenie, w której Kylo wyczuwa jego wątpliwości. Jednak jego motywacja jest najbardziej osobista, najbardziej mnie ruszająca, choć, niestety, nie wystarcza, by Finn kupił mnie całkowicie – ot, choćby kwestia nieścisłości dotyczących jego losów w szeregach Najwyższego Porządku. Poe miał być takim plakatowym chłopcem Rebelii i w gruncie rzeczy mu się to udało, ale ja potrzebuję czegoś więcej poza zawadiackim uśmiechem, umiejętnościami latania i malowniczo obitą gębą. Żeby pociągnąć postać, bazując właśnie na tym, trzeba być, niestety, Harrisonem Fordem za starych dobrych czasów. No i Rey… do której żywię sympatię o tyle, o ile żywi się ją do postaci pokrzywdzonych przez los już na starcie. Niestety, potem za wiele w niej nadzwyczajnych umiejętności biorących się nie wiadomo skąd – nawet Luke nie miał wizji po wzięciu do ręku miecza Anakina, on sobie po prostu wycelował go prosto w oko, bo i skąd miał wiedzieć, co to właściwie jest. Zawodzi też Wielka Trójka, przepraszam, dwójka. Mieli zagrać na moich uczuciach i zagrali, to prawda. Ale to wszystko. Czego gdzieś tam zabrakło – może dobrze napisanej roli? Miałam się nimi zachwycić, bo tak – bo to element starego świata i to widać już na trailerze w scenie „Chewie, we’re home”. Sentyment sentymentem, ale bez solidnie nakreślonej historii i tła nawet to nie pomaga przywiązać się do bohaterów.
Co zaskakujące w kontekście mojego narzekania na Przebudzenie Mocy, brak solidnie nakreślonej historii postaci nie przeszkadza mi w Łotrze 1. Może dlatego, że od początku wiadomo, że ten film to pojedyncza historia, więc nie ma zbyt wiele czasu na przedstawienie wszystkich. Scenarzyści jednak potrafili to zrobić w taki sposób, że to wystarcza – motywację bohaterów kupuję niemal w każdym przypadku od razu i już się nawet nad nią nie zastanawiam. Więcej – oni gdzieś w filmie przechodzą przemianę, mimo tego braku czasu – i to przemianę jak najbardziej wiarygodną. Najlepiej widać to w przypadku Cassiana, Rebelianta, który nie ma jednak najmniejszego problemu z tym, by zastrzelić będącego zawadą informatora, potem jednak nie jest w stanie strzelić do Galena Erso, o którym wie już, że próbuje w miarę możliwości wspomóc Rebelię. Podczas sceny rozgrywającej się w Pierścieniu Kafrene, zrozumiałam też, że nie dostanę tu kolejnej rebelianckiej postaci „o złotym sercu”. Nie potrzebuję wiele więcej o nim wiedzieć, dodatkowo w jego przypadku strasznie się cieszę, że Diego Luna mówi ze swoim meksykańskim akcentem, co przypomina widzowi, że galaktyka jest spora i nie wszyscy ludzie mówią w amerykańsko-brytyjskim Basicu. Podobnie doskonałą postacią jest Bodhi Rook – on się zmienia na naszych oczach, a wszystko, przez co przechodzi, nie czyni go herosem na miarę Rey, on nadal jest śmiertelnie przerażony, gdy na Scarif musi wyjść prosto na pole bitwy, nadal musi ze sobą walczyć, by znaleźć w sobie potrzebną odwagę. Bo to nie jest typowy bohater, a zwykły chłopak z prowincjonalnego księżyca, który pracuje dla Imperium, by po prostu zarobić. Przeciętny kierowca TIRa, moglibyśmy powiedzieć.
Trochę słabiej na tym tle wypadają Chirrut i Baze, dodatkowo są z trochę innej bajki, jednak czyniąc ślepca wrażliwym na Moc, scenarzyści dają nam prawdopodobne wyjaśnienie ich chęci dołączenia do drużyny – choć trochę na zasadzie kiepskiego Mistrza Gry, próbującego włączyć nowych graczy do toczącej się już kampanii. Nawet Jyn Erso, choć jako postać najsłabsza, przedstawiona jest wiarygodnie – od zwykłej uciekinierki do osoby, która chce odkupić winy ojca. I nawet jej umiejętności nie są całkowicie wyciągnięte z odwłoka, w końcu była najlepszym żołnierzem Sawa Gerrery. Właśnie, jak już jesteśmy przy Sawie – jest chyba najsłabszym drugoplanowym elementem historii, żałuję że nie dano nam zobaczyć scen z kwestiami z trailera, dużo lepszymi niż to, co ostatecznie dostaliśmy. Poza tym jest dobrze. Cudowna Mon Mothma, generał Draven, admirał Raddus, członkowie Rady Sojuszu – wszyscy są bardzo wyraziście nakreśleni, wszystkich akceptuję bez słowa, co nie znaczy, że pałam do nich sympatią. Oczywiście, zapewne działa tu efekt lubienia tego, co się zna – ale – na bogów – ile my tak naprawdę wiemy o Mon Mothmie? Werdykt może być tylko jeden, a dokładniej Łotr 1.
Kaelder: To, co łączy bohaterów zarówno Przebudzenia Mocy, jak i Łotra 1 to „nadzieja”. Owszem, nie mylicie się, czytając moją wypowiedź. W obu przypadkach mowa jest o walce z potężniejszym przeciwnikiem, który z pozoru ma nad protagonistami niesamowitą przewagę i liczebniejsze wojsko. Swoistą iskierką nadziei i ukrytym asem w rękawie są Jyn i Rey. Przykład ten dowodzi, że między obydwoma filmami funkcjonuje pewien pomost. To nie jedyne, co czyni spaja ze sobą oba obrazy. Jeśli przyjrzeć się cechom charakterystycznym poszczególnych postaci, to można zauważyć, że poza Rey i Jyn, wiele wspólnego ze sobą mają także Poe i Cassian oraz Finn z Bodhim, natomiast K-2SO wydaje się być sumą charakterów duetu C-3PO i R2-D2. O ile pierwszą parę łączy wspomniana nadzieja i budująca się w miarę rozwoju fabuły wiara w raczkujący opór przeciwko ciemiężcom, o tyle dzielni piloci z obu filmów okazują się być wyjątkowo oddani sprawie, będąc gotowymi poświęcić także swoje życie, nawet stosując chwyty niekoniecznie uznawane za honorowe. Nieco odmienna sytuacja prezentuje się u Finna oraz Bodhiego. Obaj postanawiają dołączyć do buntu ze względu na chęć odpokutowania swoich grzechów z przeszłości. U jednego jest to walka po stronie Najwyższego Porządku, natomiast u drugiego służba w Imperium. Han i Chewie oraz Baze Malbus i Chirrut Imwe łączy z kolei przyjaźń i lojalność, czyli więzi niezłomnej nawet w obliczu zbliżającej się śmierci. W tym porównaniu wychodzi u mnie remis.
Wynik naszej małej zabawy w porównywanie bohaterów Łotra 1 i Przebudzenia Mocy zdecydowanie wygrywa pierwszy z dwójki filmów, wynikiem 3-1, przy dwóch remisach. A po której stronie stoicie Wy? Którzy bohaterowie są Waszym zdaniem lepsi, ci z Epizodu VII, a może z pierwszej antologii? Podzielcie się z nami w komentarzach swoją opinią.