Rok 2002 i premiera Ataku klonów oznaczały dla fanów Gwiezdnych wojen niezmiernie interesujący okres oczekiwania na trzecią i ostatnią część sagi. Komiks nie był tu wyjątkiem, gdyż na półki sklepowe zawitały dwie serie powieści graficznych. Dla fanów, których za serce chwyciły realia Nowej Trylogii przygotowano chyba najlepszą serię w historii starwarsowego komiksu, Republic, kontynuującą wątki stworzone w ramach Star Wars Ongoing. Dla tych zaś, którzy wolą klimat Starej Trylogii przeznaczono Empire i z niej właśnie pochodzi Biggs Darklighter: Bohater Rebelii zamieszczony w najnowszym numerze kwartalnika Star Wars Komiks wydanie specjalne.
Do pisania historii o Biggsie Darklighterze bez wątpienia należy podejść ostrożnie. Nie jest to może postać kluczowa dla sagi Gwiezdnych wojen, jednak przez swoją relację z Lukiem Skywalkerem i pozycję w jego oczach jest niewątpliwie bohaterem ważnym. Oznacza to, że szkoda by było popsuć życiorys takiej postaci jednym nieudanym komiksem.
Istotnym, jeśli nie zasadniczym, elementem pierwszej części recenzowanej opowieści graficznej jest adaptacja wyciętych scen z Nowej nadziei, gdy Luke spostrzega potyczkę pomiędzy gwiezdnymi statkami nad Tatooine oraz rozmowy Luke’a i Biggsa o Rebelii. Ta sekwencja na pustynnej planecie ma dość duże znaczenie. Mimo, iż zniknęło z niej kilka linii dialogów, dość dobrze określa charakter Darklightera – człowieka młodego, lecz dojrzałego i silnego wewnętrznie. Co ciekawe obraz ten wraz z kolejnymi stronami komiksu z wolna zaburza się. Jak wielu czytelników wytyka autorom, Biggs rzeczywiście sprawia wrażenie niezbyt stabilnego i miejscami wygląda, jakby nie całkiem wiedział, po co dołączył do armii. Możliwe jednak, że twórcy chcieli zaprezentować nieco inne spojrzenie na bohatera. Biggs pozostawiony sam ze sobą, mimo iż odważny oraz oddany sprawie i przyjaciołom, nie jest twardy i szorstki jak zad starego słonia. Każdy bohater ma własne problemy, chwile wahania i wybory do dokonania, a osoby trzecie widzą tylko fasadę niezłomnego wizerunku.
Niestety, obmyślonych i przedstawionych przez autorów wydarzeń nie da się już tak wytłumaczyć. A tłumaczyć jest co gdyż historia pełna jest, mówiąc łagodnie, motywów cokolwiek naciąganych. O ile fakt, że na losowo wybranym okręcie imperialnym znajduje się kilka różnych grup o sympatiach rebelianckich można jeszcze jakoś przełknąć, o tyle ucieczki całego okrętu na TIE (wszak myśliwcach krótkiego zasięgu, czyli w zasadzie na pewną śmierć) przed kilkunastoma oficerami zrozumieć nie jestem w stanie. To samo dotyczy przetrząsania okolicy w poszukiwaniu rebeliantów przez zbiegów z owego okrętu i kilku innych wątków. W ciekawy sposób Paul Chadwick stara się również przekonać czytelników do Dereka „Hobbiego” Kliviana, którego najpierw przedstawiono negatywnie, a następnie starano się wzbudzić w czytelnikach „sympatię poprzez współczucie”, systematycznie obcinając biednemu Hobbiemu kolejne kończyny i sprowadzając nań choróbska.
Na pewno dużym atutem Darklightera jest jego warstwa graficzna. Widać tutaj rozwój Douglasa Wheatleya, dla którego seria Empire to jedne z pierwszych komiksów rysowanych dla uniwersum Gwiezdnych wojen. Co więcej, z kolejnymi stronami plansze sprawiają wrażenie coraz lepszych. Jako że historia przez większość czasu jest ponura, również w rysunkach dominują ciemne, mroczne barwy, a całość przedstawia się przez to bardzo klimatycznie. Należy tu także podkreślić fakt, iż grafiki, zwłaszcza te do scen w kosmosie bywają bardzo ekspresyjne silnie podkreślając rany jakie odnoszą postaci, czy dramaty, jakie je spotykają (zniszczony frachtowiec pełen pasażerów, w tym dzieci). Wheatley zastosował także fantastyczny system porównywania gdzieniegdzie historii Luke’a i Biggsa na jednej planszy przestawiając analogiczne rysunki, czego zwieńczeniem jest dwustronicowa plansza spotkania dwóch przyjaciół na Yavinie, niejako podsumowująca cały komiks.
Ciekawostką jest, że w stosunku do oryginalnego wydania Egmont przedstawił nam komiks nieco okrojony. W Stanach Zjedoczonych Biggs Darklighter: Bohater Rebelii został wydany w czterech zeszytach, które mniej więcej w połowie napotkały przerywnik w postaci The Short, Happy Life of Roons Sewell rysowany przez Tomása Giorello, a wprowadzenie doń (także rysowane przez Giorello) zawierało się już w zeszycie drugim komiksu poświęconego Biggsowi. Czterech stron przedstawiających wydarzenia na Yavinie IV w polskim wydaniu nie uświadczymy, choć płakać po nich raczej nikt nie będzie. Znajdziemy za to kilka dodatków. Obok miniplakatu, za który posłużyła czwarta okładka z amerykańskiego wydania, na koniec dorzucono też pozostałe dwie, choć w mniejszym formacie. Dzieła wieńczy krótki raport z letnich działań polskiej placówki 501. Legionu autorstwa Aleksandry „Lady Sandman” Świst.
W 2003 roku Biggs Darklighter: Bohater Rebelii był określany jako komiks dobry, z czasem jednak zaczęto go jeszcze bardziej doceniać, jako że okazał się jedną z najlepszych historii, jakie miała do zaoferowania słaba seria Empire. Spotyka się tu wiele znanych motywów i chociaż jest kilka niedociągnięć, pewna doza nostalgii i bardzo dobrze wykonana warstwa rysunkowa rekompensują je. Nie da się też ukryć, iż lektura Darklightera daje również nieco inny ogląd na filmowego Biggsa oraz samą Nową nadzieję.