„Zjawa z Tatooine”

Troy Denning dał się poznać polskiemu czytelnikowi najpierw takimi książkami jak m.in.Zawoalowany smok (Forgotten Realms) czy Strony bólu (Planescape). Dopiero później zaznaczył się dość wyraźnie w świecie Gwiezdnych Wojen. W 2002 roku na naszym rynku pojawiła się Gwiazda po gwieździe, będąca dziewiątą częścią cyklu Nowa Era Jedi, a rok później do księgarń zawitała Zjawa z Tatooine, której dotyczy poniższa recenzja.

Chronologicznie akcja tejże książki dzieje się 9 lat po Nowej nadziei. Leia Organa Solo wraz z mężem, Chewbaccą i robotem C3PO udają się na pustynną planetę Tatooine, aby wziąć udział w aukcji słynnego alderaańskiego mcho-obrazu. Wewnątrz tego unikatowego dzieła sztuki ukryty został mikroobwód z szyfrem Shadowcasta, tajnej sieci łączności, używanej jeszcze w czasach Rebelii. Bohaterowie nie mogą dopuścić aby obraz został przechwycony przez Imperium, gdyż to doprowadziłoby do ujawnienia nazwisk szpiegów działających dla Nowej Republiki. Niestety podczas aukcji obraz zostaje skradziony przez dawnego przyjaciela ojca Leii. Rozpoczyna się szaleńczy pościg, w którym biorą udział przedstawiciele Nowej Republiki, Imperialni oraz lokalni mieszkańcy. Każdy chce zdobyć obraz i wykorzystać go do własnych celów…

Jak już wspomniałem, to druga powieść Denninga z serii Star Wars, jaka pojawiła się na polskim rynku. Podszedłem do niej pełen entuzjazmu, urzeczony Gwiazdą po gwieździe i… nie zawiodłem się. Oprócz bardzo dobrze skrojonej fabuły i napięcia aż do ostatniej strony, ponownie u autora pojawia się głębia treści. W niesamowity sposób pokazany jest konflikt Leii z samą sobą, kiedy powoli jej stosunek do ojca ulega zmianie, gdy zaczyna rozumieć, że potężny i okrutny Lord Sithów kiedyś był małym chłopcem, kochał, miał przyjaciół, marzenia i działał w dobrej wierze. W bohaterce zachodzi metamorfoza nie tylko w sposobie postrzegania Anakina Skywalkera/Dartha Vadera, ale i w jej stosunku do otaczającej ją Mocy. Już nie broni się przed jej wpływem, lecz poddaje się jej i pozwala się prowadzić.

Denning jako jeden z pierwszych powiązał „starą” trylogię z dwoma nowymi (pierwszymi) częściami filmowej sagi poprzez wprowadzenie do historii pamiętnika babki Leii, Shmi Skywalker. Mamy tu do czynienia z klasyczną retrospekcją, a tego w Gwiezdnych Wojnach jeszcze nie było. Bardzo ciekawe jest właśnie zderzenie dwóch odmiennych światów, tego znanego z Mrocznego widma i Ataku klonów, z tym, który przedstawiony został w klasycznej trylogii. Bohaterowie i uczestnicy dawnych zdarzeń mieszają się ze współczesnymi.

Jednakże na tym nie koniec. Przysłowiową wisienką na torcie jest fakt, że autor wprowadza do swojej powieści jeszcze jedną ciekawą postać – sztandarowego bohatera Timothy’ego Zahna, czyli Wielkiego Admirała Thrawna. Ale, żeby było ciekawiej, nie wymienia go ani z tytułu ani z nazwiska. Pojawia się on w zasadzie tylko w jednej scenie, a rozpoznać go można po czerwonych oczach i oczywiście wielkim umiłowaniu do sztuki. Taki smaczek i ukłon w stronę przełomowego dzieła.

Biorąc pod uwagę fabułę, szybkość akcji, filozoficzne podejście do postaci Dartha Vadera oraz „gierki” autora, książkę można uznać za naprawdę udaną. Czyta się ją szybko i z wielką przyjemnością, ponieważ należy do tych nielicznych perełek z Expanded Universe, wartych uwagi. Oczywiście szczerze polecam wszystkim, a na pewno obowiązkowo fanom Gwiezdnych Wojen. Niech Moc będzie z Wami!

Autor: Marcin „Sharn” Byrski