„The Force Unleashed: Ultimate Sith Edition”

Wrzesień 2008 roku przyniósł nam kolejną grę z uniwersum Star Wars – całkowicie nowy projekt z innowacyjnymi rozwiązaniami miał przynieść grę-ideał. Sprzedaż w liczbie ponad 5 mln egzemplarzy na wszystkie dostępne konsole (Xbox 360, PS3, Wii, PS2, PSP, DS, iPhone, iPod Touch, N-Gage oraz inne platformy mobilne) uczyniła z niej najlepiej sprzedającą się grę Star Wars w historii, jednak nie zabrakło kolców w tej róży: posiadacze komputerów stacjonarnych przeżyli wielki zawód – wg pracowników LucasArts komputery były za słabe by udźwignąc The Force Unleashed. Jednak po roku pracownicy LA zmienili zdanie i oficjalne potwierdzenie TFU na PC stało sie faktem. 20 listopada (USA i Europa) oraz 4 grudnia (Polska) przyniosły nam Moc wyzwoloną na PC, rekompensując ponad rok oczekiwania, TFU zmieniło się w The Force Unleashed – Ultimate Sith Edition, zawierającą podstawową wersję gry oraz 2 płatne DLC (ściągalne przez internet dodatki, dostępne wcześniej na konsolach) oraz jedną misję stworzoną specjalnie na potrzeby tej edycji. A więc zaczynamy i niech Moc będzie z Wami do końca tej recenzji.

Po umieszczeniu nośnika w napędzie i uruchomieniu instalacji mogłem udać się do kuchni na sporządzenie herbaty i wykonanie innych czynności, gdyż gra zajmuje niemal 25 GB na dysku twardym. Koniec konców, uruchamiamy „launcher” z opcjami konfiguracyjnymi (rozdzielczośc oraz ustawienie sterowania) i pierwsze zdumienie – gdzie jest zmiana detali czy ustawienie innych kontrolerów prócz zestawu klawiatura/mysz oraz pada Microsoftu X360? No cóż, myślę sobie, że i tak gra jest najważniejsza, a opcje są może gdzieś poukrywane. Odpalamy grę. Wita nas miłe intro Lucasa oraz renderowany filmik, przedstawiający głównego bohatera w akcji przy akompaniamencie genialnej muzyki z Gwiezdnych wojen. Przechodzimy do menu, a tam standardowe opcje, jak nowa gra (możemy wybrać podstawową wersję lub od razu przejśc do jednej z trzech dodatkowych misji), bonusy (artworki oraz filmiki, które odblokujemy podczas naszej wędrówki) oraz opcje (w tych możemy włączyć/wyłączyć napisy czy dostosować poziom dzwięku).

Przygodę czas rozpocząć – po odbyciu krótkiego prologu Darthem Vaderem, poznajemy naszego głównego bohatera. Starkiller (swoją drogą od razu mi się kojarzy z nazwiskiem Skywalker), jako dziecko wykazuje dużą wrażliwość na Moc i Lord Vader „bierze go pod swą opiekę”, rozpoczynając jego szkolenie w Ciemnej Stronie Mocy. O istnieniu Starkillera wie tylko kilka najbardziej zaufanych osób w Galaktyce. W celu służenia swemu panu i Imperium przychodzi nam wykonywanie różnych tajnych misji, składających się głównie z polowania na ostanich Jedi. Początek linii fabularnej zapowiada się obiecująco i już po chwili zagłębiamy się w nią, nie mogąc doczekać się kolejnych zdarzeń w czasach, o których niewiele wiemy jak dotąd (między III a IV epizodem).

Po rozpoczęciu rozgrywki w hangarze imperialnym, rzuca nam się w oczy grafika, szczegółowa, w wysokiej rozdzielczości z dbałością o szczegóły. Jest na czym oko zawiesić i zwiększa to naszą przyjemność obcowania z grą. Mamy tu dobrze odwzrowane efekty świetlne, cieniowanie i dosyć spore obszary, które przychodzi nam ekspolorować. Czuć klimat SW (zwłaszcza lokacji ze starej trylogii, jak Hoth). Jednak nie ma rzeczy idealnych, poziomy są bardzo nierówne, co opiszę dokładniej w punkcie z optymalizacją gry.

Dźwięk – jest to standard w grach Star Wars. Jak wszyscy wiemy Gwiezdne wojny słyną z genialnej muzyki i rozcinanie mięsa armatniego w postaci szturmowców, gdy w tle gra Imperial March, to czysta przyjemność. Natomiast dźwięki mieczy świetlnych czy blasterów brzmią poprawnie i nie zauważyłem, by coś było z nimi nie tak. Głosy postaci dobrane są poprawnie – czy to Starkiller czy klasyczny głos Vadera, słuchając ich można odnieść wrażenie, jakbyśmy oglądali kolejny film z gwiezdnej sagi.

Rozgrywka – czyli „size does not matter, use the Force”. Nasz bohater jest zaopatrzony w miecz świetlny o szkarłatnej klindze, który służy mu do oczyszczania wąskich dróg. Osobiście owej broni na własne oczy nie widziałem, lecz w filmach były one bardzo śmiercionośne, z reguły jedno cięcie wystarczało do zakończenia czyjegoś życia. Natomiast w grze zwykłego szturmowca przyjdzie nam ciąć 3-4 razy nim padnie, nie wspominając o wampach na Hoth (taka liczba cięć miecza w V epizodzie wystarczałaby zapewne do wybicia całego stada tych stworzeń). Rozumiem, że zabieg ten miał nam dać większą możliwość kombinacji przy eksterminowaniu wrogów, ale wystarczyłoby w późniejszych etapach dać bardziej odpornych przeciwników, na których moglibyśmy wypróbować różne manewry. Co do liczby samych ciosów, to jest to aspekt na plus tej produkcji – zabijając przeciwników, zdobywamy punkty doświadczenia, które prowadzą do zdobywania kolejnych poziomów naszej postaci, a tym samym otrzymujemy kilka punktów Mocy do rozporządzenia. Możemy udoskonalać moc naszych uderzeń czy odporność na ciosy, a także odkrywać kolejne kombinacje przy użyciu miecza świetlnego. Jednak najważniejszą w rozgrywce jest tytułowa Moc i tutaj nasz bohater miażdży to, co widywaliśmy w filmach, błyskawice latają niemal na okrągło, przeplatając się z rzucaniem na lewo i prawo szturmowcami przy użyciu Mocy. Plusem jest QTE (Quick Time Event), kiedy to należy wciskać odpowiednie przyciski, by pojawiła się animacja, jednak po 3-4 godzinach, gdy widzimy ciągle to samo, zdecydowanie mamy dosyć – przydałoby się wiecej rodzajów animacji (pokonując z 15 rankorów mamy 2 animacje QTE, które przeplatają sie pomiędzy jednym a drugim rankorem). Co do zagadek typu „otwórz drzwi Mocą” czy „przesuń ten suwak w tę stronę”, by otworzyć to czy tamto, to nie ma o czym gadać, bo prawie tego nie ma, zresztą od slashera tego nie wymagam. Zdobywamy również holokrony, dzięki którym zgarniamy nowe kostiumy czy kolory mieczy. Kostiumy to chyba jeden z największych plusów tej produkcji, strojów samego Starkillera jest około 10 (tutaj wspomnę tylko o świetnie prezentującym się Dark Lord’s Armor), prócz tego dostępne są takie osobistości jak Anakin Skywalker, Luke, Obi-Wan, Darth Maul czy Darth Sion. Przechodzenie poziomów naszymi ulubionymi postaciami (w moim przypadku nagminnie korzystałem z Dartha Maula) daje o wiele większą przyjemność, niż poruszanie się naszym „nieznajomym”. Kryształów do miecza świetlnego też mamy kilka, dają one różne możliwości (wchłanianie życia przeciwników czy mniejsze zużycie Mocy), są również kryształy do zmiany koloru (prócz koloru występują również stabilne rodzaje lub „wibrujące”).

Fizyka – oddzielny silnik odpowiadający za fizykę robi swoje, przez pierwsze godziny naprawdę możemy być zachwyceni fizyką latających ciał czy rozwalanego szkła – duży plus, który mam nadzieję będzie rozwijany w przyszłości przez producentów gier.

Tym sposobem dotarliśmy do połowy recenzji – jak dotąd mogliście odnieść wrażenie, że jest to gra wyborna, jednak TFU jest jak Moc, ma Jasną i Ciemną Stronę – teraz zapraszam na wędrówkę po tej drugiej.

Optymalizacja – jest to podstawowy zarzut tej produkcji, jednak czy aby nie zamierzony? Producenci twierdzą, że PC-ty nie mają Mocy, aby pociągnąć grę, a jednak decydują się ją wypuścić. I co należy w tym przypadku zrobić? Słabo zoptymalizować ją, by nie zachwiać swego autorytetu. Oczywiście posiadacze 4 rdzeni na pokładzie i Radeonów 4. czy 5. generacji HD nie mają czym się martwić – gra będzie u nich śmigać – ale co z resztą? Optymalizacja pod kątem sprzętu to nie jedyny bug gry; sprawdzając grę na komputerze 1-rdzeniowym z licznikiem 3GHz wydawałoby się, że nie mamy co nawet marzyć, ale czy aby na pewno? Otóż nie – wystarczy, że podczas pauzy zmienimy kostium (np. na Anakina), gra wraca do poprzedniego checkpointu i… nagle gra niesamowicie przyśpiesza! (Wychodzi z tego, że niektóre kostiumy Starkillera strasznie zamulają naszą maszynę). Otóż to nie wina naszego sprzętu, tylko „olewania” graczy pod kątem dopracowania gry. Gra potrafi zasuwać na Raxus Prime, gdzie śmieci dosłownie lewitują w powietrzu, lecz potrafi również spadać do kilku klatek na sekundę podczas walki na malutkiej arenie z bossem. Jest to idealny przykład niedopracowania produktu, który nie powinien opuścić magazynu.

Fabuła – czyli zwroty akcji, wielowątkowość i nieprzewidywalne sytuacje. No dobra, trochę się zapędziłem. The Force Unleashed to rzeczywiście nowy projekt, który dostarcza nam nowego bohatera. Tylko jak to ma się do kwestii kanonu SW? Byle chłopaczek, dający się manipulować każdemu, nieznany nikomu staje się uczniem Vadera. Ok, byle kto by nim nie został, ale podczas grania dowiadujemy się, że mamy pod kontrolą istną maszynkę do zabijania głównych postaci Star Wars. Zupełnie nie rozumiem faktu, dlaczego Imperator osobiście nie wziął sobie Starkillera pod skrzydła, tylko oddał go Vaderowi – co więcej, Sidious przez całą grę nie traktuje go poważnie, jakby nie był tego wart. Nikt nie wmówi mi, że Vader był dobrym nauczycielem bądź nauczył Starkillera wszystkiego, co wiedział o Ciemnej Stronie (przykładem jest tu Dooku, który nauczył Asajj i Grievousa tylko tyle, ile chciał, by umieli, by nigdy nie byli dla niego konkurencją. Tym bardziej Vader tego nie uczynił). Przechodząc grę widzimy wręcz niestworzone rzeczy, których starożytni Sithowie by się nie powstydzili (mam tu na myśli głównie ściąganie Niszczyciela Gwiezdnego). Mam tylko nadzieję, że jest to jednorazowy projekt i nie powstanie druga część, która pierwsze co mi nasuwa to umiejętność poruszania planetami kolejnego głównego bohatera. Przykro mi, ale są pewne granice w użytkowaniu Mocy.

Poziom trudności – gra jest ogólnie bajecznie prosta, tylko raz doprowadzała mnie do frustracji: w momencie wycieczki po Gwieździe Śmierci jesteśmy w hangarze, gdzie co chwila nacierają na nas szturmowcy, roboty bojowe i inne wynalazki Imperium. Snajper lub robot bojowy strzeli do nas, a w takim tłoku nietrudno nas trafić, padamy na ziemię i… nie zdążywszy wstać, zgarniamy z dwie kolejne rakiety, które nam zabierają sporo energii – no trochę przesadzili w tym momencie. Poza tym gramy takim „kozakiem”, że nawet Imperator, wspomagany przez Shadow Guardów, nie ma z nami szans (może jeszcze Yoda się dołączy?).

Loadingi, czyli wczytywanie… właśnie, wczytywanie czego? Loadingi pojawiają się nawet podczas przechodzenia z menu do opcji – rozumiem to, że szkieletem była wersja na konsole, ale po roku powinno się to zredukować do minimum, bo strasznie irytuje.

Miejsce na dysku – w dobie dysków twardych, gdzie 1TB nie jest już czymś nadzwyczajnym, nie wydawałoby się to wiele, jednak patrząc pod kątem innych produkcji jest to wielkość naprawdę spora – jedyne podobieństwa w tym momencie to chyba tylko GTA 4 i Turok. Instalacja trwa co najmniej długo, a z tego, co można przeczytać w internecie, wersja polska jest pod tym względem jeszcze gorsza. Z drugiej strony gra odinstalowuje się dosłownie w kilka sekund – takie małe pocieszenie.

Sterowanie jak wiemy w slasherach ma ogromne znaczenie i priorytetem jest tu posiadanie pada. Zaawansowana gra na klawiaturze to katorga (jest to druga gra po PES, podczas której odczuwałem dyskomfort opóźnienia reakcji na klawiaturze bezprzewodowej), przeskakiwanie po przyciskach, by wykonać różne kombinacje często mija się z celem, a najlepszym przykładem jest unik, który bardzo ciężko wykonać podczas walki z bossem i po prostu bardziej efektywne jest zaprzestanie używania go. Drugą wadą zestawu klawiatura+mysz jest sama mysz podczas przesuwania obiektów za pośrednictwem Mocy – ściąganie Star Destroyera w dół wygląda wręcz komicznie, gdy szorujemy myszą po podkładce – ten manewr na analogu to zupełnie inny świat. Jednak nie po to kupujemy pady do PC, żeby męczyć się w takie produkcje na klawiaturze, i tutaj ogromna część użytkowników się zawiedzie, bowiem TFU obsługuje dosłownie kilka markowych padów (bez patcha tylko jeden, ten od X360!). Słowem – ktoś pokpił sprawę bądź dostał wypchaną po brzegi kopertę od pewnej firmy, która wydaje system operacyjny na nasze PC.

Napisałem o tym, co jest w grze, a teraz napiszę czego w niej zabrakło. Pierwsze, co nasuwa się do głowy, to multiplayer – nie wierzę, że nikt nie wpadł na taki pomysł, a jego brak muszę uzasadnić po prostu lenistwem LucasArts. Byłoby to coś genialnego – w kooperacji przemierzać takie Tatooine z kumplem w duecie, jako Anakin Skywalker i Obi-Wan, bądź walczyć na arenach 1v1 czy drużynowo, tworząc w ten sposób turnieje i rankingi online. W grze nie uświadczymy również przemieszczania się za pomocą maszyn czy zwierząt, a takie możliwości dawał nawet stary Jedi Knight. Gra nie posiada dla mnie żadnego argumentu, dla którego miałbym ją ponownie przejść – nie jest nim nawet drugie zakończenie, które możemy ujrzeć, wczytując zapis gry z ostatniego poziomu.

DLC to odzielna kwestia, którą chciałem omówić. Nietanie bonusowe misje dostępne wcześniej na konsolach + jedna nowa miały być powodem, dla którego wydano nową edycję tej gry. Nie wiem ile kosztowały one na konsolach, ale starczają na 1, może 1,5h zabawy. Są one bardzo ciekawe, gdyż przenoszą nas w lokacje, które znamy ze starej trylogii (Hoth, Pałac Jabby) oraz zniszczoną Świątynię Jedi na Coruscant, która, jak się przekonamy, ma się całkiem dobrze i wcale nie jest tak zniszczona, jak by się mogło wydawać. Główną reklamą tych DLC były walki z naszymi ulubieńcami z filmów (Luke, Boba Fett i dwa razy Ben Kenobi). Jedyne, co mi się nie podoba w tym, to ich zakończenia, bo kolejny raz okazuje się, że chłopaczek z Kashyyyk to istny bóg w świecie Gwiezdnych wojen.

Podsumować grę jest bardzo ciężko, szczególnie starszemu fanowi SW. Czy gra jest słaba? Nie. Czy gra jest dobra? Owszem. Czy gra jest bardzo dobra lub świetna? Zdecydowanie nie, bowiem prócz zabawy dosłownie na jeden dzień, nie oferuje nic. W Wielkiej Brytanii czy USA istnieją wypożyczalnie gier i jest to idealne rozwiązanie dla TFU, jednak Polacy nie mają takiej możliwości i najbardziej szkoda mi tych fanów, którzy wydadzą pieniądze, po 1-2 dniach odłożą grę na półkę i będą ją tylko wspominać. Gra ma zdecydowanie za mało poziomów i nie posiada żadnych dodatkowych trybów, które by nas trzymały dłużej przy tym tytule. Ciekawi mnie jak TFU mogło się tak świetnie sprzedawać? Jedynym wyjaśnieniem jest dla mnie świetna kampania reklamowa, bowiem bardziej wymagający gracze nie znajdą w niej niczego, czym można się zachwycić. Gra w całości opiera się na schematach, które są okraszone ładną oprawą graficzną i dźwiękową, lecz po kilku godzinach możemy być pewni, że prócz nowej lokacji czy wyglądu bossa gra nas niczym nie zaskoczy. Czy gra jest warta tych 99 zł? Moim zdaniem na rynku pecetowym nie, a na konsolach zdecydowanie sprzedawałaby się w takiej cenie jeszcze lepiej. Pozostaje nam ją ukończyć i mieć nadzieję, że firmy takie jak BioWare czy Pandemic sprawią w przyszłości, że Moc będzie naprawdę wyzwolona. Końcową oceną jest 7/10 i naprawdę wydaje mi się, że jest to wysoka ocena jak za tak krótką zabawę.