„Rycerze Starej Republiki #2: Flashpoint”

Początek był komiksem, który w rewelacyjny wręcz sposób rozpoczął cykl. Potrafił wzbudzić zainteresowanie, przywiązać do postaci, stworzyć podwaliny fabuły na kilkadziesiąt następnych zeszytów. Trzeba jednak przyznać, że choć było w nim czuć bardzo KotORową atmosferę, to jednak komiks pokazywał na tyle wczesne etapy wojny z Mandalorianami, że czytelnik łasy poznania jakichkolwiek szczegółów dotyczących tych honorowych wojowników musiał się mieć z pyszna. John Jackson Miller nadrabia to bardzo szybko w tomie drugim, który nie dość, że przynosi rozwiniecie niemal wszystkich wątków, to jeszcze dodatkowo rozpoczyna kilka kolejnych, które będą ciągnęły się przez serię praktycznie do jej zakończenia. Wprowadza on też kolejne postacie, a Zayne zyska kolejnego towarzysza… ale po kolei.

Początek był pojedynczą, sześcionumerową zwartą historią. Jest to dość nietypowy format jak na Rycerzy Starej Republiki. Nigdy więcej już JJ nie pociągnie tak długo jednego „storyline’a”, czasem dzieląc opowieści w sposób bardzo sztuczny, wymuszony chyba tylko i wyłącznie długością wydań zbiorczych. Nie można tego jednak powiedzieć o Flashpoint – ten jest swego rodzaju zbiorkiem trzech opowiadań, które każde stanowi osobną całość i praktycznie mogło by być jako takie traktowane. Zaletą takiego rozwiązania jest możliwość naturalnego pociągnięcia dość porozrzucanych po galaktyce wątków, z której scenarzysta korzysta, dzięki czemu rozwiewa parę tajemnic, nawarstwiając nowe. W całość wplata również parę smaczków dla fanów serii gier komputerowych. I to chyba tyle tytułem wprowadzenia, pora zająć się konkretami.

Flashpoint, pierwsza z trzech historii, przynosi spory przeskok w stosunku do zakończenia poprzedniego tomu, dzieje się zresztą już pewien czas po wydarzeniach w nim przedstawionych. Obserwujemy w niej nieco zaskakującą przemianę Zayne’a – z prawie-że-rycerza Jedi, staje się on jedną z osób, z którymi do niedawna walczył: rzezimieszkiem okradającym posterunki wojska, który dzięki przenikliwemu umysłowi Grypha i wrodzonemu aktorskiemu talentowi Jarael znalazł sposób na bezkrwawy sposób pozbycia się ich załóg. W końcu który żołnierz nie posłucha rozkazu mistrza Jedi, każącego uciekać przed przeważającymi siłami wroga? Problem zaczyna się w momencie, kiedy za którymś razem okazuje się, że Mandalorianie naprawdę atakują tam, gdzie nikt się ich nie spodziewał… a dodatkowo cechują się niezdrowym wręcz zainteresowaniem rycerzami Jedi.

Wyobraźnia Johna Jacksona Millera naprawdę należy do bogatych. We wspomnianej historii wprowadza on jeden z ciekawszych motywów całej serii – „obóz koncentracyjny” połączony ze swego rodzaju laboratorium badawczym, w którym psychopatyczny Demagol prowadzi eksperymenty na rycerzach Jedi, próbując, jak wielu przed nim, a także po nim, zgłębić sekrety ich niesamowitych zdolności. Do takiego właśnie miejsca trafia Jarael, gdzie spotyka Squinta, jednego z towarzyszy Revana, który spotkał się krótko z Zaynem na samym początku poprzedniego tomu. To właśnie on stanie się powiernikiem misji Carricka w celu oczyszczenia dobrego imienia. Oprócz tego, „Flashpoint” wprowadza bohatera, który stanie się towarzyszem „wesołej kompanii” aż do samego końca serii. Mowa tu o Rohlanie Dyre, Mandalorianinie-renegacie z plamą na honorze. Pomoże on odbić Jarael, uratować Jedi, a ostatecznie dołączy do głównej obsady, przy czym jego prawdziwe motywacje poznamy dopiero wraz z rozwojem opowieści w kolejnych tomach.

Jeśli miałbym jednak wybrać najciekawszą, najbardziej intrygującą historię zawartą w tym tomie, z pewnością byłby to Powrót do domu, zawarta w jednym ledwie numerze opowieść, prezentująca nam reperkusje działań Zayne’a w szeregach rycerzy Jedi. Mimo małej objętości, do serii zostają wprowadzone tak niesamowite postacie jak matka Luciena, Krynda, czy jej zausznik Haazen, mający wyraźnie potężny wpływ na młodego Draaya. Żeby tego było mało, przedstawiona nam zostaje geneza Przymierza Jedi, które, jak się okazuje, swoje korzenie ma jeszcze w czasach wojen z Exarem Kunem. Te zaledwie dwadzieścia stron pozwala nam w pewnym stopniu zrozumieć decyzje mistrzów z poprzedniego tomu, która, zresztą jak wszystko w życiu, ma daleko idące konsekwencje. Jeżeli dorzucić do tego pojawienie się Wielkiej Rady Jedi znanej z sequela KotORa, a także samego Revana, dostajemy naprawdę genialny odcinek, który na długo pozostaje w pamięci i daję unikatową możliwość trochę innym okiem spojrzeć na dziejące się wydarzenia.

Trzecia z historii pozwala nam dla odmiany dowiedzieć się nieco więcej o rodzinie głównego bohatera cyklu. W pogoni za pieniędzmi los rzuca bohaterów na Telerath – planetę bankową, gdzie ich zadaniem będzie wyciągnięcie kredytów z jednego z trefnych kont Grypha. Mimo, że początkowo wszystko idzie jak po maśle, w pewnym momencie na scenę wkraczają bracia Moomo (Ithorianie i zarazem najgłupsi łowcy nagród galaktyki) i porywają bankiera, który okazuje się być… ojcem Zayne’a. Ten zbieg okoliczności przywodzący w pierwszej chwili na myśl odcinek „Mody na sukces” prowadzi do jednej najzabawniejszych fabuł w całej serii, gdzie Gryph postanawia wyperswadować pokojowe rozwiązanie całej sprawy… Oprócz tego, że mamy okazję poznać stosunki rodzinne panujące u Carricków, to jeszcze dowiadujemy się kolejnych ciekawych szczegółów o rodzie Draayów. Na zakończenie dodam jeszcze, że Telerath, stworzony na potrzeby tej historii, został ostatnio użyty przez Micka Harrisona w Dark Times: Blue Harvest, gdzie po kilku tysiącach lat możemy zaobserwować potężne zmiany, jakie tam zaszły.

W recenzji komiksu nie można zapomnieć oczywiście o warstwie graficznej. Flashpoint został narysowany przez Dustina Weavera. Jego kreska jest poprawna, czytelna, nieco z artystycznymi zaciągami. Zimna kolorystyka buduje odrobinę mroczniejszy klimat, bardzo pasujący do historii. Historia Przymierza Jedi została zilustrowana przez znanego nam już Chinga, dzięki czemu jest monumentalna i utrzymana w odpowiednim klimacie. Ostatnia opowieść to już wspólne dzieło Chinga i Harveya Tolibao. Zwłaszcza ten drugi wypada wręcz zaskakująco pozytywnie, mimika jego Grypha czy braci Moomo to po prostu perełki komiksowego rysunku. Strasznie żałuje, że tak rzadko mieliśmy w serii okazję oglądać jego ilustracje.

Początek, jak sama nazwa wskazuje, był wstępem do serii i w tej roli sprawdził się po prostu znakomicie. Flashpoint ją rozwija, nadaje tor, rozpoczyna kilka wątków, które będą się przewijać do samego końca serii. Wprawdzie nie ma aż tak zaskakujących zwrotów akcji, co poprzednik, jednak daje nam trzy naprawdę doskonałe opowieści, które czyta się z zapartym tchem i nieraz z uśmiechem na ustach. John Jackson Miller utrzymuje formę i w uporządkowany sposób snuje swoją opowieść, dziejącą się w cieniu niesamowicie intrygującego, a ciągle miejscami przysnutego mgiełką tajemnicy konfliktu, jakim były Wojny Mandaloriańskie. Po raz kolejny można tylko pogratulować Egmontowi świetnego doboru komiksów do wydania, zwłaszcza że zarówno tłumaczenie, jak i jakość wydania (które w genialny wręcz sposób komponuje się z oryginalnymi Omnibusami) stoją na bardzo wysokim poziomie.

Autor: Articles