„Dziedzictwo #4: Sojusz”

Po niezbyt przekonywującym starcie miniserią Złamany, cykl komiksowy Star Wars: Dziedzictwo (w oryginale Legacy) odetchnął nieco od swoich głównych postaci Cade’a Skywalkera i spółki by w Kawałkach zaprezentować parę interesujących wątków politycznych oraz najważniejszych galaktycznych graczy. Zabiegł ten był ze wszech miar logiczny i można powiedzieć, że przyniósł pożądany rezultat fani nie tylko nie odwrócili się od serii, lecz jeszcze bardziej w nią zagłębili. Podobna sytuacja ma miejsce teraz. O ile Smocze Szpony były poświęcone w głównej mierze losom Cade’a i Dartha Krayta, tak Sojusz, czyli czwarty tom Dziedzictwa, ponownie wprowadza nas w świat wielkich bitew i wydarzeń na skalę galaktyczną. No, przynajmniej w swojej pierwszej części, jako że wydanie to składa się z trzech opowieści: liczącego w oryginale dwa zeszyty Nieustraszonego oraz Gniewu smoka i Do jądra. Chociaż każda z historii różni się od siebie, ostatnia wręcz diametralnie, łączy je jeden wspólny element: mnóstwo dobrej, żywej akcji. Czy komiks ten ma jednak do zaproponowania coś więcej? Sprawdźmy to.

Na pierwszy ogień idzie Nieustraszony dosłownie i w przenośni, ponieważ tytuł tego odcinka Dziedzictwa jest zarazem nazwą okrętu flagowego Gara Staziego, który w komiksie otrzymał sporo turbolaserowych ciosów ze strony imperialnej armady. Mimo iż ogólny zarys opowieści nie zalicza się do najoryginalniejszych (fani mogą pamiętać parę prób wykradzenia potężnych okrętów choćby z książkowej serii X-wingi), poprowadzono ją dość inteligentnie, z wyczuciem, pewnym dramatyzmem i bez zabójczej dawki patosu. Za niewątpliwy minus należy jednak uznać poboczny wątek, mający na celu pokazanie „nowej wersji” starej i lubianej Eskadry Łotrów. W rzeczywistości bowiem pokazuje niewiele, a pojawiające się weń nowe twarze szybko znikają i specjalnie nie odchodzą od schematu „bohaterskich, acz szalonych pilotów”, jaki przed ponad dekadą stworzył Michael A. Stackpole na użytek wspomnianych już X-wingów. W zasadzie wszystkie nawiązania do czasów Nowej Republiki i starego Imperium pozostawiają złe wrażenie. Można jeszcze przeboleć tą Eskadrę Łotrów, ale czy naprawdę musieliśmy w komiksie zobaczyć kolejne wydanie ksenofobii w Imperialnej Marynarce, czy takie antyki jak blaster DL-44 albo lekki frachtowiec YT-2400?

Skoro już zahaczyłem o kwestię oglądania czegokolwiek… Za szatę graficzną w Nieustraszonym odpowiada gwiezdnowojenny debiutant, Omar Francia. Chociaż artysta ten otrzymał do zobrazowania sporo scen akcji, paradoksalnie są one jego piętą achillesową. Brakuje w nich dynamiki, dominują natomiast chaos i niejasne plansze. Widać to najlepiej na paru kartkach z pojedynkami myśliwskimi w roli głównej. Można się także doczepić niewielkiej liczby szczegółów w tle, czy szwankującej od czasu do czasu perspektywy, niemniej w ogólnym rozrachunku rysownik wypada na plus. Postacie są ładnie zarysowane, twarze wyrażają pełne spektrum emocji, a różne pojawiające się w komiksie maszyny wypadają wyśmienicie. Szkoda tylko, że „Imperious”, ów okręt, który Stazi chce przejąć, tak nieznacznie różni się wyglądem od zwykłych Niszczycieli Gwiezdnych typu Pellaeon. Podsumowując całość Nieustraszony to kawał dobrej, wojennej historii, utrzymanej w mocno wyczuwalnym klimacie Star Wars. Nie jest to nic wybitnego, ani szczególnie pięknie oprawionego, jednak myślę, że ta część Dziedzictwa powinna się spodobać fanom. Zwłaszcza tym, oczekującym od Gwiezdnych wojen mniej „gwiezdnych”, a więcej „wojen”.

Kolejną historią w Sojuszu jest Gniew smoka, ukazujący na pierwszych kilku planszach straszliwe konsekwencje wydarzeń z Nieustraszonego. Fakt, że wielki militarny sukces Sojuszu Galaktycznego nie kończy się happy endem, nadaje całemu Dziedzictwo nieco więcej realizmu pokazuje też, że ryzyko walki z totalitarnym tworem nie ogranicza się tylko do możliwości utraty paru okrętów czy żołnierzy. Szkoda jedynie, że nie wykorzystano do końca tego dramatycznego potencjału Gniewu smoka, koncentrując się w dalszych stronicach na efektownych walkach i eksplozjach. Być może oczekuję zbyt wiele, ale myślę, że naprawdę byłoby ciekawie zobaczyć gwiezdnowojenną wersję Holokaustu. Na dokładkę sporo z poważnego charakteru tej opowieści zabiera rysownik Alan Robinson, który swą prostą by nie rzec dosadniej: prostacką kreską karykaturyzuje większość postaci i ich emocje. Czasem odnoszę wrażenie, że oglądam komiks-parodię w stylu Taga i Binka, co w sytuacji, gdy widzimy rozcinane na kawałki ciała szturmowców, krew i latające na wszystkie strony oderwane głowy, wcale nie jest uczuciem pozytywnym. Stąd też w sensie ogólnym Gniew smoka prezentuje się bardzo średnio; jest w miarę poprawnym epilogiem dla Nieustraszonego i dobrym prologiem dla kolejnej opowieści z udziałem Gara Staziego ale nic poza tym.

Na koniec pozostawiono nam epilog innego typu swego rodzaju wyjaśnienie losów Sithów, pokonanych w poprzednim tomie Dziedzictwa przez Cade’a i przyjaciół, a do tego kolejny mały epizod dotyczący walki Krayta z nieuchronnie zbliżającą się śmiercią. W Do jądra głównym bohaterem jest Darth Wyyrlok III, najinteligentniejszy ze wszystkich Sithów, który wybiera się na planetę Prakith, by poznać sekret nieśmiertelności starożytnego Dartha Andeddu. Historia ta posiada niesamowity, mroczny klimat, zaskakujący punkt zwrotny, i co najważniejsze, łączy teraźniejszość z odległą przeszłością, znaną ze starych komiksów z cyklu Tales of the Jedi. Tu także wyjaśnia się wreszcie tajemnica holokronu Dartha Andeddu, który to artefakt był swego czasu w posiadaniu hrabiego Dooku i fascynował wielu fanów Star Wars. Miło jest widzieć, że scenarzyści serii, Jan Duursema i John Ostrander, po raz kolejny nawiązują do wydarzeń i bohaterów pierwszego Imperium Sithów, utrzymując tym samym ciągłość Expanded Universe. Za kreskę w Do jądra odpowiada ponownie Omar Francia, jednak tym razem mam mu niewiele do zarzucenia; najwyraźniej ów artysta lepiej się czuje w cięższych, ciemniejszych klimatach. W każdym razie dzięki jego staraniom, niegłupim pomyśle na fabułę i dynamice zdarzeń Do jądra czyta się bardzo dobrze. W zasadzie jest to najlepsza z trzech opowieści wschodzących w skład Sojuszu.

Nie jest łatwo ocenić czwarty tom Dziedzictwa jako całość, jednakże tym razem, w przeciwieństwie do Kawałków, nie jest to niemożliwe. Poszczególne części mają ze sobą wspólną albo fabułę, albo rysownika nie mówiąc już o scenarzystach dzięki czemu wszystko jako tako trzyma się kupy. Jest to spory plus Sojuszu, w którym udało się także zgrabnie połączyć wątki polityczne z masą scen bitewnych. Odpowiadając więc na pytanie zadane we wstępnie: komiks ma do zaproponowania więcej niż tylko akcję, ale nie należy się spodziewać niczego powalającego. To, co znajduje się poza turbolaserowymi salwami i wywijaniem mieczem świetlnym, poprowadzono wprawdzie według utartych schematów, lecz okraszone charakterystyczną gwiezdnowojenną atmosferą, jest nader przyjemne w odbiorze. Ocena tej pozycji niewątpliwie byłaby wyższa, gdyby nie koszmarne rysunki z Gniewu smoka, które nie przystają do znośnej, a w Do jądra nawet bardzo dobrej twórczości Omara Francii. Krótko mówiąc: polecam Sojusz, ale z zastrzeżeniem, by nie oczekiwać nie wiadomo czego.

Ogólna ocena: 7/10
Nieustraszony: 7/10
Gniew smoka: 5/10
Do jądra: 8/10

Powyższa recenzja została pierwotnie opublikowana na portalu Paradoks.