„Przeznaczenie Jedi 2: Omen”

Są rzeczy, których po gwiezdnowojennych literackich debiutantach można, a nawet należy się spodziewać. Nieodzowne jest na przykład pewne uczucie zagubienia bądź co bądź Star Wars to objętościowo największe fikcyjne uniwersum w historii ludzkości, z Expanded Universe liczącym już tysiące tytułów. Można także oczekiwać nieznajomości charakterów postaci, które stworzył inny pisarz, dajmy na to Jainy Solo. Swego czasu bywali też pisarze w rodzaju Kevina J. Andersona, który dysponował żałośnie bladym pojęciem o realiach gwiezdnowojennego uniwersum do tego stopnia, że gigantyczny superniszczyciel przegrywał pojedynek artyleryjski z czterema koreliańskimi korwetami (!). Christie Golden, w swojej pierwszej powieści, a drugiej z dziewięciotomowego cyklu Przeznaczenie Jedi, pokazała, że niestraszny jej ani klimat, ani charaktery, ani „realność”, ani ogrom tworu George’a i spółki. Niestety, autorka ta zawiodła pod najważniejszym ze względów, pod jakimi należy rozpatrywać sukces debiutanta: oryginalnością. Omen to nic innego, jak zwykła powtórka z Wygnańca. Absolutne zero świeżości.

Ponieważ Omen, dokładnie tak jak pierwsza część Fate of the Jedi, dzieli się na trzy części, muszę od razu sprostować, że fabularna kalka dotyczy „tylko” dwóch z nich. Trzecia jest na tyle oderwana od pozostałych, że na szczęście nie dało się jej zbyt mocno wprząc w zastosowane wcześniej schematy. Wyprawa Luke’a i Bena na planetę władającej Mocą rasy Aing-Ti, to prawie idealne odbicie identycznej podróży na Dorin z Wygnańca włącznie z sytuacją, że na obu planetach Skywalkerowie mierzą się z dużymi kryzysami, na które tylko oni a jak! potrafią znaleźć remedium. Gdyby to jeszcze jakoś posuwało akcję do przodu… Niestety, podobny problem niepopychania fabuły dotyka także drugiego ze „skopiowanych” wątków fabularnych, który rozgrywa się na Coruscant. Ponownie na kartach książki otrzymujemy dwa długie, intensywne polowania na dotkniętych tajemniczym obłędem rycerzy Jedi. Za pierwszym razem, w Outcast, było to coś całkiem nowego, niesłychanego i niewiarygodnego. Teraz to lekko odgrzewany kotlet, który niewiele ma do zaoferowania czytelnikowi. Kalką jest także kryzys polityczny z Daalą w roli głównej i zabawa Jedi w kotka i myszkę z dziennikarzami. Słowem: Christie Golden nie dała nic od siebie.

O, przepraszam, zapomniałem o trzecim wątku. Nietrudno o to, jako że akcja na planecie Kesh nie dość, że w 90% rozgrywa się dwa lata przed Przeznaczenie Jedi, to na dodatek jest samodzielną opowieścią, która dopiero na samiutkim końcu łączy się z pozostałą częścią Omenu. Tu, zdaje się, leży jej siła. W każdym razie zapoznajemy się z Zagubionym Plemieniem Sithów, które ponad pięć mileniów wcześniej straciło kontakt z pierwszym Imperium Sithów i w związku z tym wykształciło własną kulturę, wzorce zachowania oraz sposób ubioru. Wszystko to jest bardzo ładnie i klimatycznie opisane, za co należy się autorce plus. Minus przypada mało oryginalnym (znowu) postaciom wprawdzie daleko im do starych Sithów, jeśli mierzyć ich skalą patosu, okrucieństwa i tym podobnych, niemniej podążają ścieżką znaną z setek innych pozycji Expanded Universe. Szczególnie główna postać, Vestara Khai, która ze swoim dążeniem do osiągnięcia mistrzostwa w Mocy i eliminacji własnych niedoskonałości, blednie złożonością charakteru w porównaniu do choćby Dartha Bane’a z książek Drew Karpyshyna. Niezbyt dobrze to świadczy o autorce, która nie potrafi nawet we własne twory tchnąć jakiegoś większego życia.

Narzekania nie kończą się tylko na tym. Wspominałem, że Golden nie dała nic od siebie. Nie byłoby z tym aż tak wielkiego problemu, gdyby to, co powtórzyła w Omenie, pokazała bardziej dogłębnie niż Aaron Allston. Niestety, powieść jest absurdalnie krótka (jak słusznie zauważyli fani zza Atlantyku, zbrodnią jest płacenie 27 dolarów za tak niewiele treści) i w zasadzie mogłaby wraz z Wygnańca stanowić jeden rozdział Przeznaczenia Jedi co akurat jak ulał pasuje do powtarzalności wątków. Gdybym był jeszcze bardziej złośliwy, powiedziałbym, że autorka nie wyrobiła się na czas z książką i w rzeczywistości mamy do czynienia z jej okrojoną wersją. Coś może być na rzeczy, gdyż wiele wydarzeń w Omenie zostaje powiedzianych, natomiast niewiele pokazanych. Golden rzuca półsłówkami, ogranicza się do opisywania zdarzeń za pomocą dialogów i siedzi w tak zwanych „bezpiecznych tematach”, które już ktoś kiedyś obrobił. Łatwiej w końcu rzec, że coś się stało, niż np. zaprezentować soczysty wywiad z Jainą Solo (tego mi najbardziej brakowało), przemianę Vestary Khai w zimnokrwistą zabójczynię czy proces szkolenia Skywalkerów w wykorzystywaniu nowych technik Mocy. Tego nie widać „na ekranie”. Do tego wszystkiego dochodzą także mizerne umiejętności literackie Christie Golden, która potrafi ułożyć zaprzeczające się zdanie w stylu „Nie zrobili tego szybko, ale poszło im to szybko”. To autentyk.

No dobrze, wystarczy już tego sączenia jadu. Nie da się bowiem ukryć, że trzy rzeczy udały się pisarce. Po pierwsze doskonale odrobiła pracę domową, gdyż imponuje znajomością Expanded Universe. Widać, że nieobce są jej zagadnienia, które wyszły spod pióra/klawiatury innych twórców, chociaż nieszczególnie je rozwinęła (nie dostajemy na przykład odpowiedzi na pytanie, dlaczego Yoda był w dobrej komitywie z Aing-Ti). Po drugie Golden dobrze sobie poradziła z dialogami, brzmiącymi dość naturalnie, i prowadzeniem różnych bohaterów w miarę wiernie oddała ich charaktery, postarawszy się również o sporo humorystycznych wstawek. Może jest ich nieco za wiele, bo postacie rzucają żartobliwe komentarze praktycznie w każdej sytuacji zagrożenia życia, niemniej urozmaica to nieco nieoryginalny tekst. Po trzecie w powieści czuć klimat przez duże „k”. Niewymuszony klimat, trzeba dodać, który właściwie samodzielnie ratuje książkę, a nawet pozwala się nią cieszyć mimo całego stada wad, wcześniej przeze mnie wymienionych.

Druga część Przeznaczenia Jedi to omen nie tylko z tytułu. To pierwszy poważny znak, że twórcom literatury post-Dziedzictwo Mocy naprawdę skończyły się już pomysły na przygody Luke’a i przyjaciół. W Wygnańcu dostaliśmy tego przedsmak, w postaci zbytecznego i wyciągniętego znikąd wątku na planecie Kessel. Teraz cała (!) książka wydaje się być mocno niepotrzebna, a już na pewno powielająca większość tego, co wymyślił Aaron Allston. Wygląda na to, że świeżego materiału, jakim jest tajemnicza plaga obłędów i związana z tym nagonka medialna na Jedi, wystarczyło zaledwie na jeden tom i to przy braku interesujących wątków pobocznych. Wracając jeszcze do Christie Golden, muszę stwierdzić, że zaangażowanie tej autorki do Przeznaczenia Jedi było dużym błędem. Nawet jeśli nie ona stoi za wymyśleniem fabuły Omenu (bądź co bądź cykl układa parę osób), to sposób wykonania tej przykrótkiej książki po prostu woła o pomstę do nieba. Zaczynam się cieszyć, że kolejny odcinek cyklu robi Troy Denning, a to bardzo, bardzo zły znak, pardon: omen.

Ocena: 4/10