„The Old Republic: Zaginione słońca”

Zacznę kontrowersyjnie: nie zamierzam grać w The Old Republic. Nie żebym uważał, że nie będzie tego wart, po prostu nie jestem typem gracza. A raczej już nie jestem typem gracza. Niemniej jednak jestem bardzo wdzięczny jego twórcom za cały wysiłek, a przede wszystkim pomysł umiejscowienia gry w takim, a nie innym okresie starwarsowego uniwersum. Wreszcie pojawił się produkt, który ma szansę odciągnąć uwagę całej rzeszy wydawców komiksów, książek, zabawek, gadżetów, albumów i innych badziewi od Wojen klonów.

Osobiście jestem szczególnie wdzięczny sztabowi ludzi z marketingu, którzy we wspaniały sposób reklamują TOR. Aby zachęcić światek gwiezdnowojennych maniaków do sięgnięcia po grę, postanowili zrobić coś więcej i jej uniwersum rozszerzyli na niezłe ksiązki, fajne komiksy, genialne filmiki i inne mniej lub bardziej ciekawe multimedia.

Ale do rzeczy. Komiksy i Sithowie. Wiadomo, że głównym wątkiem fabularnym gry będzie wojna Republiki z odrodzonym Imperium Sithów i wokół niego kręcą się komiksy wydane do tej pory jako część kampanii reklamowej The Old Republic.

Pierwsze dwa, Threat of Peace oraz Blood of the Empire, nie były złe, ale nie były również dobre. Jak dla mnie trochę nudne (szczególnie ten pierwszy), z mało dynamiczną fabułą. Główny bohater drugiego, Teneb Kei, młody sithyjski wojownik z dużymi aspiracjami, był ciekawy i mam nadzieję, że jeszcze wróci. Zagrożenie pokoju (że się pokuszę o tłumaczenie tytułu) był za to nieudaną próbą stworzenia komiksu dyplomatycznego – miało być o polityce i intrygach, a wyszły flaki z olejem. Niemniej jednak niewątpliwą zaletą obydwu pozycji jest fakt, że wniosły dużo informacji na temat Sithów i ogólnej sytuacji geopolitycznej.

The Lost Suns jest inny, lepszy. Po przeczytaniu pierwszego odcinka, po raz pierwszy od bardzo dawna nie mogłem się doczekać kolejnego odcinka starwarsowego komiksu! Fabuła jest bardzo ciekawa. Akcja dzieje się ona kilka lat po zawarciu pokoju z Imperium Sithów, które w tej chwili jest całkowicie zamknięte dla przybyszów z zewnątrz. Jakiekolwiek próby infiltracji są bezskuteczne. Sytuacja się zmienia, gdy na scenie wydarzeń pojawia się Mistrz Jedi, Ngani Zho, sławny wojownik, nauczyciel połowy obecnej rady Jedi, włączając w to Satele Shan. Podobno przez ostatnią dekadę spędził na terytorium wroga, co czyni go najbardziej pożądanym człowiekiem Wywiadu Republiki. Dodam jeszcze tyle, że informacje, jakie tam zdobył, mogą całkowicie zmienić sytuację obecnej zimnej wojny.

Z odcinka na odcinek dowiadujemy się coraz więcej o bohaterach i za każdym razem są to zaskakujące informacje, które zaostrzają apetyt na więcej. Innym głównym bohaterem jest agent wywiadu, Theron Shan, istny James Bond Gwiezdnych wojen. Znakomicie wyszkolony, inteligentny, zabawny, po prostu najlepszy. Towarzyszy mu, nie z własnej woli, Twi’lekańska przedstawicielka przestępczego półświatka, Teffi’th. Zabawne, niebagatelne dialogi oraz ciekawe postacie stanowią znakomite uzupełnienie interesującej fabuły. Poczucie humoru zarówno sytuacyjne, jak i to w dialogach, nie dorównuje KOTORowi, ale też dużo mu nie ustępuje.

Najważniejsze zostawiłem na koniec. Sithowie. Są tutaj, a jakże. Wreszcie pojawia się wspomniana kilka razy, ale cały czas tajemnicza Mroczna Rada. Poznajemy kolejnych jej członków, ich historię i plany. Nie będę psuł zabawy czytelnikom i ich ujawniał, ale Mroczni Sithowie zapowiadają się naprawdę mrocznie. Główną antagonistką jest Darth Mekhis, naukowiec w służbie wspomnianej Mrocznej Rady. Jej wynalazki są równie zabójcze co przewrotne.

Podsumowując. The Lost Suns to bardzo dobry komiks, jeden z lepszych, jakie czytałem od dawna i mogę go polecić ze spokojem mojego sithyjskiego sumienia.