„Przeznaczenie Jedi 4: Odwet”

Gdy Aaron Allston rozpoczął swą przygodę z Gwiezdnymi wojnami, przejmując od Michaela A. Stackpole’a cykl X-wingi, od razu podbił serca fanów wiernością klimatowi gwiezdnej sagi, niezwykłymi postaciami i niesamowitymi, pełnymi humoru dialogami. Żadna z książek Star Wars, którą napisał od 1998 roku i debiutanckiej Eskadry Widm, nie była wprawdzie wybitna, każda jednak trzymała bardzo wysoki poziom. W swojej dziesiątej powieści, Wygnańcu, która zarazem rozpoczynała dziewięciotomowe Przeznaczenie Jedi, miał stosunkowo łatwe zadanie. Musiał wprowadzić interesujący wątek polityczny, co uczynił doskonale, musiał wysłać Luke’a Skywalkera na zasłużone wygnanie, co udało mu się całkiem nieźle oraz… dać jakieś zajęcie Hanowi i Leii Solo, co niestety wypadło już koszmarnie. Koniec końców, powieść można było postawić na półce oznaczonej napisem „ujdą w tłoku”, to natomiast źle wróżyło Fate of the Jedi. Złe przeczucia się sprawdziły. Autorzy dwóch kolejnych pozycji z serii mieli ogromny deficyt pomysłów i posuwali akcję do przodu bardzo powoli Omen oraz Otchłań, liczone razem, stanowiły dość średnią, a w przypadku tej pierwszej dodatkowo literacko trudną do strawienia historię. Aaron Allston stanął w Odwecie przed sporym wyzwaniem nadania cyklowi dynamizmu i dramatyzmu, w czym zawsze był dobry. Ale czy mu podołał?

Odwet zrywa z wyraźnym trójpodziałem fabularnym Przeznaczenia Jedi na rzecz dwóch głównych wątków (obowiązkowo na Coruscant plus Dathomira) i dwóch pobocznych. Teoretycznie powinno się to przełożyć na większy rozwój czołowych postaci czy nieco żywszą akcję, tymczasem jest inaczej – o pogłębianiu osobowości możemy mówić najwyżej w przypadku ośmioletniej Allany Solo, wydarzenia zaś grzęzną w niezbyt wyszukanych pomysłach autora. Dotyczy to w szczególności wątku na Dathomirze, dokąd udają się Skywalkerowie, a później także rodzinka Solo, by pojmać Vestarę Khai, znaną z dwóch poprzednich części dziewczynę Sith. Intryga z jej udziałem jest w miarę interesująca, ale wszystko to, co ją otacza – m.in. bitwa Sióstr Nocy z dwoma klanami tubylców, którym oczywiście pomagają nasi protagoniści – po kilku pierwszych rozdziałach zaczyna wywoływać intensywne ziewanie. Allston zawiódł zupełnym brakiem inwencji, powrotem do schematu z Wygnańca i Omenu, gdzie Luke i Ben trafiają na planetę pełną istot wrażliwych na Moc (poprzednio były to Dorin i świat mnichów Aing-Tii) akurat w sam czas, by rozwiązać jakiś Wielki Problem tychże. Skala jest tym razem nieco mniejsza, to prawda, niemniej fakt wykorzystywania w tej samej serii książkowej tych samych zagrywek staje się już nawet nie żenujący, co zwyczajnie smutny. Gdzie się podziały czasy Nowej Ery Jedi, w której co tom działo się coś kompletnie innego…?

Z powodu miałkości dathomirskich przygód, stolica galaktyki ponownie staje się centrum najbardziej zajmujących dialogów, najciekawszych wypadków i nieco inteligentniejszych postaci. Chyba nie powinno to dziwić – w końcu polityka w Przeznaczeniu Jedi wychodzi trójce prowadzących tej serii najlepiej. Na uznanie zasługuje wątek zawiązywania się spisku przeciwko dwóm głowom państw, Daali i Felowi, a także sposób przedstawienia mózgu całej tej skomplikowanej operacji, senatorki Haydnat Treen. To bodajże jedyna ważniejsza postać w Odwecie, która naprawdę się czymś wyróżnia. Ucieszyłbym się, gdyby w następnych tomach pojawiała się częściej. Nieco gorzej przedstawia się sytuacja z konfliktem na linii Natasi Daala i Sojusz Galaktyczny – Zakon Jedi. Z powodu pewnego ataku na Świątynię Jedi nabrała ona nieco kolorów, nie da się temu zaprzeczyć, niestety potencjał tego, w sumie niespodziewanego, zdarzenia nie został wykorzystany w satysfakcjonujący sposób. Powtórnie odnosi się wrażenie, że Allston nie jest w stanie wymyślić niczego odpowiednio zajmującego i stara się maksymalnie przeciągnąć akcję na kartach swej powieści, by ciężar opisywania czegoś faktycznie istotnego spadł na Christie Golden, autorkę piątego tomu Przeznaczenia Jedi. Nie chciałbym oskarżać pisarza o to, że zaczyna traktować swoje gwiezdnowojenne dzieła po macoszemu, ale kiedyś w końcu przychodzi wypalenie, nieprawdaż?

Trzeba jednak oddać Aaronowi Allstonowi, że potrafi się zdobyć na autoironię i nieco podreperować reputację niektórych bohaterów. W trzeciej części serii Troy Denning po pierwsze wciskał w usta protagonistów masę hipokryzji, a po drugie kazał im uprawiać tak zwany small talk w absurdalnych ilościach. Wszystko to kłuło w oczy i sprawiało, że poczciwa Wielka Trójka – a przynajmniej Leia i Han – przestała być wiarygodna. W Odwecie już tego nie ma, postacie są bardziej otwarte na inne punkty widzenia, nie rzucają głupich żartów w trakcie bitwy i zachowują się po prostu normalnie. Generalnie dialogi stanowią najmocniejszy punkt książki. Dużą radość powodują wymiany zdań między Benem a Lukiem (gdzie np. zostają wyśmiane wyświechtane frazy Jedi), moffem Lecersenem a senatorką Treen i Daalą, a jej asystentem, Wynnem Dorvanem. To właśnie w ich trakcie Allston jest w stanie wyciągnąć z nielubianej przez fanów i bezlitośnie niegdyś traktowanej przez gwiezdnowojennych pisarzy postaci przywódczyni Sojuszu Galaktycznego coś nowego i nietypowego. Nie jest to już ta sama, dwuwymiarowa i, co tu dużo mówić, głupia kochanka Tarkina. Ba, przy wszystkim, co pokazują Jedi i Solo w Przeznaczeniu Jedi, Daala da się nawet lubić. Niejednoznaczność tej bohaterki, którą kreuje autor, to bardzo miły akcent powieści.

Nie wiem, czy wina za niepowodzenia czterech tomów Fate of the Jedi w kreacji odpowiedniego tempa akcji i atrakcyjnej dla fana fabuły leży kolektywnie na wszystkich twórcach tej serii (wliczając w to „planistów” z Del Reya i Sue Rostoni). Być może leży osobno na każdym z trójki pisarzy – w sumie nie jest to tak istotne, choć to ostatnie mogłoby spowodować duży niepokój. Co jest ważne to fakt, że żadna z powieści Przeznaczenia Jedi nie jest w stanie zrobić na czytelniku zbyt wielkiego wrażenia i Odwet jest tego perfekcyjnym przykładem. To książka znajdująca się dokładnie pośrodku skali ocen, choć jej poszczególne elementy same w sobie nie są średnie. Takie na przykład dialogi, humor, czy klimat prezentują się pierwszorzędnie. Niestety z drugiej strony szali mamy fabułę, która jest przewidywalna i schematyczna, raczej licho zarysowane – z dwoma wyjątkami – postacie i chroniczny brak pomysłów. Zdają sobie z tego sprawę nawet włodarze Del Reya. Nie jest bowiem żadnym przypadkiem, że po Fate of the Jedi kończą się długie, wielotomowe opowieści, a kolejne książki z cyklu mają ledwo po 250-320 stron. Jako się rzekło – brak pomysłów. Tylko co ma w tej sytuacji zrobić biedny fan, który chce poznać dalsze losy swoich ulubionych bohaterów? Cóż, albo zupełnie dać sobie spokój i przeczytać streszczenie, albo zacisnąć zęby i liczyć na to, że zła passa się odwróci. Że Sojusznicy, kolejna odsłona przygód w odległej galaktyce, przełamie impas. Że, używając najprostszych sformułowań, „da radę”. Czego życzę i sobie, i Wam.

Ocena: 5/10