Sithyjski rok 2011

Początek każdego nowego roku obfituje w podsumowania jego poprzednika. Nie może być inaczej w przypadku Piątku z Sithami. Dlatego też chciałbym Was zaprosić na podsumowanie roku 2011. Zobaczmy, co sithowego przyniósł nam początek drugiej dekady XXI wieku. Od razu powiem, że nie będę się bezpośrednio odwoływał do The Old Republic. Na pewno za to pośrednio, gdyż książki i komiksy dotyczące tej produkcji zdominowały „sithyjskie” środowisko.

Ciężko mi wybrać największe, czy najciekawsze wydarzenie. Dużo łatwiej przyszło mi wytypowanie najgorszego. Tutaj bez dwóch zdań ani chwili zastanowienia, Knight Errant: Aflame. Dwaj bracia, Lordowie Sithów, Daiman i Odion są chyba najgłupszymi postaciami (sithyjskimi ma się rozumieć), jakie napotkałem w gwiezdnowojennym uniwersum. Nie wiem dlaczego zostali stworzeni jako para wariatów (dosłownie), gdzie jeden żył, by niszczyć Galaktykę, a drugiemu się wydawało, że ją stworzył. Może miało to być ekscentryczne, wyszło po prostu głupie.

Na szczęście, w międzyczasie wyszła seria Darth Vader and the Lost Command. Sceptycznie nastawiony do kolejnej reaktywizacji najbardziej znanego „Dartha”, szybko zmieniłem zdanie. Ta pięciozeszytowa seria była niemalże doskonała. Intrygująca i zaskakująca fabuła, ciekawe postacie i prawdziwy, starwarsowy klimat.

Jednak nie tylko komiksy traktowały o Sithach. Książki przyniosły nam dwóch nowych interesujących Sithów, Lorda Scourge’a i Dartha Malgusa. Tego drugiego chyba każdy szanujący się fan widział w trailerze do TOR, Deceived, a więcej można było przeczytać w powieści o takim samym tytule. Jak do tej pory ta postać podobała mi się najbardziej ze wszystkich. Pierwszy Gniew Imperatora, czyli Lord Scourge, zadebiutował w długo oczekiwanym Revanie. Książka do której mam mieszane uczucia, rzuciła dużo światła na, jak do tej pory, mroczną i enigmatyczną postać Imperatora Sithów. Dzięki Drew Karpyshynowi dowiedzieliśmy się, kim tak naprawdę jest, skąd pochodzi i czemu zawdzięcza swoją długowieczność. Powieść zawierała jeszcze dużo innych smaczków, dlatego mimo wszystko gorąco zachęcam do jej przeczytania.

W poprzednim roku pożegnaliśmy się z postacią Dartha Krayta, którego historia zakończyła się za sprawą Dziedzictwo: Wojna. Krótka, bo tylko sześciozeszytowa seria zakończyła ciekawą serię Dziedzictwo. Tym samym zamknęła kolejny, obszerny i ciekawy rozdział w historii Sithów. Przyniosła nam odejście od długo (bo ponad jedenaście stuleci) obowiązującej Zasady Dwóch. Innym ciekawym elementem tej serii było wprowadzenie Rycerzy Imperialnych, którzy całkiem nieźle wpisali się pomiędzy „dobrych” Jedi i „złych” Sithów. Aż dziw, że temat nie został bardziej wykorzystany. No cóż, może po TORze, jeżeli kiedykolwiek będzie „po TORze”.

Nie sposób nie wspomnieć o wydarzeniu niezwiązanym z żadnymi wydawnictwami. Po raz pierwszy i mam nadzieję nie ostatni zostaliśmy odwiedzeni przez samego Dartha Vadera, czyli Dave’a Prowse’a. Sam nie miałem okazji uczestniczyć w spotkaniu, ale z licznych sprawozdań można śmiało zakładać, że było to jedno z ważniejszych wydarzeń zeszłego roku, nie tylko sithyjskiego. Pochwalę się też, że pan Prowse został honorowym członkiem Bractwa Sithów.

Na koniec wspomnę jeszcze o komiksie Zaginione słońca, w którym co prawda Sithowie nie odgrywali głównej roli, ale odkrył pewne zamysły planu Imperatora Sithów. Pozycja na pewno nieobowiązkowa, no chyba, że dla takich maniaków jak ja.

No dobrze. Czas podać zwycięzców, czyli co było najważniejszym, sithyjskim wydarzeniem roku 2011. Całkowicie subiektywnym, nieskromnym, moim zdaniem pierwsze miejsce przyznaję… Revanowi. Nie za kunszt autorski, ale ilość informacji o Sithach i zamknięcie wielu wątków z gier KotOR. Drugie miejsce zajmuje Deceived razem z komiksem o Vaderze. Ostatnie miejsce na podium przypadnie Darthowi Kraytowi (chociaż dla niego to żadne pocieszenie). Nagroda specjalna trafia do Dave’a Prowsa, że chciało mu się przyjechać do Polski.