„Kinect Star Wars”

Nie jestem konsolowcem. Nie lubię trzymać w rękach pada, nie ciągnie mnie do kontrolerów w rodzaju Wii i nawet nie zwróciłem uwagi na to, że na rynku pojawiło się takie dziwne urządzenie o nazwie Kinect. Prawdę mówiąc, jestem hardkorowym pecetowcem. Lubię tradycyjne, pecetowe gry, gdzie wszystko można zrobić za pomocą myszki lub klawiaturowych skrótów: strategie, RTS-y, stare cRPGi. Tylko okazyjnie siadam do produkcji w rodzaju GTA czy Call of Duty. Na wszystko inne patrzę krzywym okiem i czasem narzekam na to, jak świat gier wideo niebezpiecznie przechylił się w kierunku dzieł przepakowanych wizualnie, krótkich i opartych wyłącznie na jak najszybszym naciskaniu spustu. Dlaczego w takim razie w ogóle zabrałem się za Kinect Star Wars? zapytacie. Powód jest prozaiczny. Gra mnie zauroczyła.

Kilka faktów. Kinect Star Wars to produkcja na konsolę Xbox 360 firmy Microsoft, a jeszcze dokładniej na specjalny czujnik ruchu o nazwie Kinect, który miał swoją premierę w listopadzie 2010 roku. Kinect jest pierwszym w dziejach urządzeniem, pozwalającym na wykonywanie ruchów w grze bez używania jakichkolwiek kontrolerów, za pomocą określonych gestów i komend głosowych. O jego popularności niech zaświadczy aż osiem milionów egzemplarzy sprzedanych w ciągu dwóch pierwszych miesięcy. Sama gra powstawała w bólach ponad dwa lata. Przez większość tego czasu przyćmiewała ją kampania promocyjna flagowego dzieła tworzonego pod egidą LucasArts, czyli The Old Republic. Jej premiera była ciągle przekładana, w końcu jednak Kinect Star Wars ujrzał światło dzienne na początku kwietnia bieżącego roku i mimo pasma problemów i średnich recenzji, z miejsca stał się hitem. W dziesięć dni gra sprzedała się w liczbie pół miliona egzemplarzy.

Kinect Star Wars da się ocenić na dwa sposoby jako jedną, wielką całość lub jako pięć zupełnie różnych gier, które trafiły do jednego pudełka. W pierwszym przypadku ocena zawsze będzie co najwyżej średnia, ponieważ nie na naszej małej planecie takiego człowieka, któremu wszystko by się spodobało. Najdłuższym z trybów rozgrywki jest kampania fabularna Jedi Destiny: Dark Side Rising, potem mamy Podracing, Galactic Dance Off oraz Duels of Fate i Rancor Rampage. We wszystkie można grać w dwie osoby, przy czym tylko pierwszy oparty jest na współpracy, reszta natomiast stawia na rywalizację bezpośrednią w Podracingu, a „korespondencyjną” w trzech pozostałych.

W kampanii Jedi Destiny wcielamy się w padawana Jedi (możemy wybrać jego lub jej wygląd z kilku dostępnych modeli) epoki Wojen Klonów, który po kolei mierzy się z separatystycznymi zagrożeniami na Kashyyyk, pokładzie niszczyciela/lotniskowca typu Providence i Felucii. Lekko niekanoniczna historia nie wznosi się na wyżyny artyzmu, ale swoje zadanie dostarczenia graczowi mnóstwa zróżnicowanej akcji spełnia. Główny rodzaj zabawy walka za pomocą miecza świetlnego i Mocy daje chyba najwięcej frajdy w całym Kinect Star Wars. Radości ze szlachtowania na kawałki kolejnych droidów i Trandoshan nie psuje nawet to, że czujnik nie zawsze jest w stanie wychwycić wszystkie ruchy gracza, a ich ilość jest ograniczona. Jak na pierwszą grę Star Wars w historii, dzięki której postać na ekranie robi mniej więcej to samo, co osoba stojąca przed ekranem, efekt jest niesamowity.

Gorzej wypada używanie Mocy, które ogranicza się do popularnego „Force Pusha” i przesuwania różnych obiektów. Najgorzej prezentują się za to wszelkie etapy Jedi Destiny, w których jesteśmy strzelcem bądź prowadzimy jakiś pojazd bitwy w przestrzeni kosmicznej i wszelkie pościgi na powierzchni planet. Gracz jest tu odpowiedzialny tylko za mierzenie we wrogów, całą resztę czynności wykonuje za nas silnik gry. Jedi Destiny pewnie sporo by zyskało, gdyby dopracowano bardziej element „machania” mieczem świetlnym i wykorzystywania Mocy, a pozostałe elementy zostawiono gdzieś w kącie. Grając w pojedynkę, można skończyć ten tryb w około 10 godzin. Drugie tyle, jeśli nie trzecie, zyskuje się, grając w dwie osoby. Powtarzanie etapów Jedi Destiny z innymi graczami wolniej się nudzi (jeśli w ogóle) i dodaje tej części Kinect Star Wars potężnej dawki grywalności. Ocena: 8/10.

Podracing to, najkrócej mówiąc, uproszczona, kinectowa wersja klasyka Episode I: Racer. Uproszczona i nie umywająca się do tamtej, wspaniałej produkcji sprzed trzynastu lat, ale mimo to dość przyjemna w obejściu. Sterownie jest dość intuicyjne, choć na początku może sprawić spore problemy osobom, które nie są przyzwyczajone do trzymania przed sobą wyprostowanych rąk na dłużej niż trzy minuty. Największym mankamentem Podracing jest niewielka liczba tras zaledwie sześć, z czego dwie położone są na tej samej planecie, Tatooine. W pojedynkę dość szybko ulegniemy nudzie, ponieważ po skończeniu krótkiej kampanii (co ciekawe, z odrobinką fabuły i zabawnych cutscenek) zostanie nam tylko mozolne odblokowywanie kolejnych maszyn. W dwójkę jest już ciekawiej, ale żeby gra nabrała rumieńców, obaj gracze powinni już mieć za sobą co najmniej kilka „przelatanych” godzin. W innym wypadku rywalizacja będzie bardzo nierówna. Ocena: 7/10.

Ta część Kinect Star Wars, na którą najbardziej ostrzyłem sobie zęby, okazała się największym niewypałem. Duels of Fate, czyli pojedynki na miecze świetlne, to niezbyt udana parodia walki „elegancką bronią na bardziej cywilizowane czasy”. Nie ma w nich żadnej dynamiki, czy choćby odrobinki zabawy, a zwycięstwo za każdym razem możemy sobie zapewnić w taki sam sposób: jak najszybciej machając wyciągniętą przed siebie ręką. Zero finezji, zero klimatu, zero chęci sięgnięcia po Duels of Fate w pojedynkę, czy w dwójkę. Zamiast pozwolić graczom toczyć walkę ze sobą, gra daje jedynie możliwość odgrywania dwóch pojedynków obok siebie. Bezsens kompletny i tak bardzo zmarnowany potencjał, że aż szkoda słów. Ocena: 2/10.

Taniec nigdy nie był moją mocną stroną (delikatnie mówiąc), w związku z czym do Galactic Dance Off podszedłem jako do zabawnej ciekawostki. Niektórzy fani wciąż dostają szczękościsku lub wścieklizny na widok pląsających w dziwnych rytmach bohaterów Star Wars (np. Imperatora Palpatine’a), uważając, że to gwałt na Gwiezdnych wojnach. Ja do tych fanów nie należę; przeciwnie, nieźle się ubawiłem, nie tylko patrząc na tańczących szturmowców, ale także wsłuchując się w przerobione na gwiezdnowojenną modłę znane, popowe piosenki. YMCA w wersji imperialnej, czy Ridin’ Solo jako I’m Han Solo ściągną na usta niejeden uśmiech. Jeśli chodzi o samo tańczenie, które polega na naśladowaniu ruchów wykonywanych przez postacie na ekranie nie potrafię tego ocenić. Mogę tylko powiedzieć, że w gronie kilku fanów zabawa w Galactic Dance Off to idealny sposób na przećwiczenie przepony. Oczywiście, przećwiczenie za pomocą solidnej dawki śmiechu. Trzeba tylko mieć dystans do samego siebie. Ocena: 6/10 (w szerszym gronie 8/10, w pojedynkę 4/10).

Pozostaje nam tylko jeden tryb rozgrywki, mój ulubiony i zarazem ten, który jest skrojony doskonale na jednego, jak i dwóch graczy. Rancor Rampage, jak sugeruje nazwa, to beztroska i niezwykle grywalna zabawa w rozwalanie wszystkiego, co stanie nam na drodze za pomocą tytułowego rancora. Oczywiście, nie chodzi tu tylko o bezsensowne sianie zniszczeń i popłochu by zdobyć jak najwięcej punktów, należy wykonywać określone przez grę losowe „zlecenia”. Np. zabić paru cywilów, zburzyć budynek albo… pożreć kogoś. Nigdy bym nie przypuszczał, że gra tak niewiele wymagająca od naszego intelektu tak bardzo mnie wciągnie. Widać raz na jakiś czas każdy z nas potrzebuje także takiej rozrywki. W każdym wypadku, dwuosobowa rywalizacja o to, kto narobi najwięcej szkód jest świetnym dopełnieniem tego trybu. Ocena: 9/10.

Jako gracz pecetowy, a do tego niespecjalnie przywiązujący wagę do walorów graficznych gier, o wizualnej stronie Kinect Star Wars mogę powiedzieć jedno jestem z niej w miarę zadowolony. Szału nie ma, ale i katastrofy chyba też nie. Jeśli ktoś sięga po konsole dla fajerwerków graficznych, przypuszczam, że będzie zawiedziony. Nie powinien za to narzekać ani na dźwięki, ani dubbing (naturalnie ten oryginalny szczerze odradzam włączanie polskiej edycji gry, która została zdubbingowana poniżej wszelkiej krytyki), ani muzykę. Głosy postaciom podkładali gwiezdnowojenni weterani z serialu The Clone Wars i innych produkcji Star Wars, w tym Jennifer Hale, znana chociażby z głosu Bastili Shan. Muzyka z kolei częściowo oryginalna, w większości nowa pasuje do twórczości Johna Williamsa i choć nie zawiera żadnego powalającego na kolana motywu, chętnie posłuchałby soundtracka wydanego na podstawie Kinect Star Wars.

Czas podsumowań. Jak napisałem we wstępie, gra mnie zauroczyła. Pokazała mi coś zupełnie nowego, inne podejście do uniwersum Star Wars, nowy sposób dotarcia do casualowego czy też jak ja to lubię mówić niedzielnego fana. Ale nie udało jej się tak mnie przyciągnąć, bym chciał do niej częściej sięgać. Jedyny powód, dla którego chętnie stanę przed Kinectem, znajdzie się wówczas, gdy przyjdzie do mnie znajomy współmiłośnik dzieł George’a Lucasa i spółki. W takim celu powstała ta gra by się bawić w Gwiezdne wojny we dwóch lub w szerszym towarzystwie. Jeśli nie macie takiego towarzystwa, a Wasze zainteresowanie Star Warsami nie jest specjalnie silne, Kinect Star Wars będzie produkcją, która pewnie szybko uleci z Waszej pamięci. W innym wypadku szczerze polecam tę grę a jeśli już posiadacie Kinecta, powiem więcej: musicie ją mieć. Dostarczy Wam i Waszym znajomym wielu godzin dobrej zabawy.

Zapraszam także do zapoznania się z naszymi pozostałymi recenzjami Kinect Star Wars: autorstwa Piotra „Yako” Wasiaka oraz Piotra „pgkrzywego” Grabca.

Dziękujemy Microsoft Polska za udostępnienie gry i konsoli do recenzji.