Trzydzieści pięć lat minęło

35 lat minęło, a fani nadal kochają Gwiezdne wojny

Kilka słów na trzydziestopięciolecie Nowej nadziei napisać trzeba, zatem dobrym pomysłem będzie chyba własne spojrzenie na to, co zawdzięczam Gwiezdnym wojnom. Trochę dziwnie się czuję, pisząc o tym, „co zawdzięczam filmowi”, bo to w końcu tylko film. Element popkultury. Wiem, zabijecie mnie za te bluźnierstwa, ale tak jest Star Wars to tylko film.

Konwent w Sosnowcu

Kiedyś, w 2003 roku na pamiętnym konwencie w Sosnowcu, na Alderaanie, pewien dziennikarz zapytał mnie, czy Gwiezdne wojny były powodem wyboru studiów. W 2003 roku bowiem, byłem na pierwszym roku filozofii. Zaśmiałem się wtedy i gdybym był gorzej wychowany, postukałbym się w czoło. Ale co i raz wracam myślami do tamtych wydarzeń (mam nawet wycinek z gazety z tym wywiadem) i ponownie zastanawiam się nad odpowiedzią na tamto pytanie… Oficjalna wersja nadal brzmi: „To nie przez Star Wars poszedłem na filozofię”, ale może po kolejnej weryfikacji, coś się zmieni?

Lubię myśleć o Gwiezdnych wojnach w szerszym kontekście. Nie „co dały mi”, bo ja nic nie znaczę. Jestem tylko jednym z siedmiu miliardów ludzi na ziemi i na pewno nie jedynym fanem universum Gwiezdnych wojen. Lubię myśleć: „Co NAM dały Gwiezdne wojny”.

I na to pytanie można już odpowiedzieć. Dały, całej masie ludzi, niezapomniane chwile. Znam sporo osób, które są w stanie opowiedzieć dokładnie, ze szczegółami, kiedy i w jakich warunkach oglądali po raz pierwszy Gwiezdne wojny. Pamiętacie swoją wizytę w kinie na Kapitanie America (albo na dowolnym innym filmie) rok temu? Nie. A wielu ludzi pamięta, jak byli w kinie na Star Wars 33 lata temu, i na którym miejscu siedzieli! (33 lata temu, bo ANH w Polsce debiutowała w 1979 roku). Podkreślę to jeszcze raz: 33 lata temu! To więcej, niż długość życia większości czytelników SWEx! Księżniczka Leia to z kolei pierwsza wielka miłość bardzo wielu chłopców, a Yoda to pierwszy „starszy”, którego warto posłuchać, bo choć śmieszny i z innej epoki, gada całkiem z sensem i mądrze. Nagle okazało się, że Yody są też obok nas rodzice, dziadkowie… I Gwiezdne wojny dzieciakom pomogły to zrozumieć.

Morał tej historii

Owszem, mogę napisać, że Gwiezdne wojny to niezapomniana, rozpoznawalna muzyka, to miecze świetlne, które są wymarzonym gadgetem chyba każdego fana Star Wars. I statki kosmiczne, którymi każdy chciałby się choć raz przelecieć. Mogę napisać, że Gwiezdne wojny zmieniły oblicze kinematografii, ba! Stworzyły rynek filmowych gadgetów i tak dalej i tym podobne. Niemniej to właśnie to przesłanie jest najważniejsze. Masz wrażenie, że oglądasz niczym nie wyróżniający się film s/f, a potem ciągle o tym myślisz. Myślisz tak bardzo, że niebawem… Znasz dialogi na pamięć.

Ale przede wszystkim Gwiezdne wojny powiedziały prawdę, z którą stykamy się na każdym kroku w życiu. Powiedziały, że zło jest łatwą i szybką drogą. Pomimo tego, warto jednak podążać ścieżką dobra, bo spotka nas nagroda. Nie, nie mówię o religii, raju czy zbawieniu. Jestem agnostykiem, więc nie odbierzcie tego, co piszę w kategorii „nawiedzonego gadania księdza”.

Gwiezdne wojny nauczyły wielu ludzi, że warto jest ratować księżniczkę i walczyć ze złem. Bo aby zło się panoszyło, wystarczy, że dobrzy ludzie nie będą nic robić. I to jest morał tej historii.