Przekleństwo prequeli, obawa o sequele

Długo zastanawiałem się nad właściwą tematyką tego artykułu. Powstało już wiele publikacji dotyczących freudeowskiej psychoanalizy bohaterów (o tym, że Luke zakochał się w swojej siostrze z wzajemnością można jeszcze spokojnie napisać wiele analiz rozpatrywanych pod różnym kątem), ostatnich wydarzeń fandomowych czy analizy wydanych gier, książek bądź komiksów zamieszczanych na portalach tematycznych. Niewiele uwagi poświęcano jednak prequelom i sequelom w Gwiezdnych wojnach.

Prequele stały się od dłuższego czasu wyjątkowo modne, widać to nie tylko przyglądając się przez pryzmat jednego gatunku filmowego. Zagorzali miłośnicy perypetii ulubionej serii filmów bądź seriali telewizyjnych czy nawet zwykli, szarzy widzowie, lubią spojrzenia retrospektywne. Pragną wyjaśnienia wątków od dłuższego czasu ich nurtujących i tajemnic zapisanych na marginesach scenariusza, a ponadto nowych, elektryzujących wyobraźnię wrażeń stanowiących odskocznię od dnia codziennego. W kontekście przyczynowo-skutkowym akcji filmu właściwym pytaniem powinno być: jaką drogą bohater/bohaterka bądź wydarzenie stanowiące oś filmu, pokonało trafiając w końcu do punktu docelowego, jakim jest epilog? Fantazja twórców oczywiście nie zna granic, a biedny człowiek często zachodzi w głowę, jak można zepsuć coś tak pięknego i twórczego, pieniędzmi wyrzuconymi tak naprawdę w błoto (lub w zapychacze, jakim są często efekty specjalne, niszczące esencję filmu i czyniące z niego przeciętną, pozbawioną głębi hollywodzką szmirę).

Za przykład może tu posłużyć zabieg dokonany przez naszego Makera George’a „For Money” Lucasa. Po Klasycznej Trylogii, na której wychowało się wiele pokoleń fanów, stworzono okraszoną efektami specjalnymi historię romantycznej i zakazanej miłości pokazanej na tle politycznych machinacji, niszczących ideały demokracji. Można odnieść wrażenie, że z upływem lat Gwiezdna Saga, zamiast zbliżać kulturowo przez różnorodność i minimalizm wartości propagowanych przez Amerykanów, oddala, maksymalizując tę ostatnią do granic możliwości. Dlaczego jednak mowa o przekleństwie? Po dziś dzień przeklina się stworzenie Jar-Jara, którego błazenada i zbyt duże znaczenie przyspisywane tej postaci przez Lucasa, stało się przyczynkiem do licznych parodii m.in.: Mroczny Jar-Jar w Robot Chickenie III, który, jak się okazało, pociągał za wszystkie sznurki od samego początku. Drugim argumentem na potwierdzenie tych słów jest uśmiercanie postaci w zbyt frywolny i „niedbały” sposób np. śmierć Kita Fisto, Eetha Kotha i Mace’a Windu w starciu z Imperatorem. Trzecim zaś jest trywializacja momentów kluczowych i słabe ich wyjaśnianie w relacji twórca-widz np. przejście Anakina na Ciemną Stronę, które jest mało czytelne dla osób nieśledzących Expanded Universe czy demencja i ślepota całej niemal Rady Jedi. Argumenty można rzecz jasna mnożyć, rozważając pod względem sensu umieszczania w filmie czy przedstawiania osobowości postaci przez aktorów. Mimo potencjału oraz milionów przeznaczonych na produkcję trzech części, apetyt wielu nie został zaspokojony, co zresztą musiały nadrabiać (z lepszym lub gorszym rezultatem) materiały Expanded Universe.

Jeśli zaś chodzi o sequele, to było z nimi różnie. Podczas kręcenia Imperium kontratakuje George Lucas stwierdził, że początkowo owszem, napisał scenariusze do sześciu filmów, ale dostrzegając sukces, jaki odniosły Gwiezdne wojny postanowił stworzyć kolejną trylogię. Była to wypowiedź z 1979 roku. Zaledwie rok później zdementował to, tłumacząc, że te filmy nie będą skończone prawdopodobnie w ciągu najbliższych dwudziestu lat. Czego jednak miałaby dotyczyć trylogia sequelowa? Planowano pokazać Luke’a Skywalkera w wieku ok. 60 lat, kształcącego nowe pokolenie Rycerzy Jedi, po rozpadzie Imperium oraz odbudowie Republiki i Zakonu Jedi.

Zanim jednak miało do tego dojść, według Gary’ego Kurtza (producenta Nowej nadziei i Imperium kontratakuje), Skywalker miał dojrzeć do swej przyszłej roli, stawiając czoło Imperatorowi. Nie było też pokrewieństwa pomiędzy Lukiem, a Leią, a jego prawdziwa siostra miała zostać dopiero odnaleziona. W 1999 roku otrzymaliśmy także doprecyzowanie fabuły. W Epizodzie VI, według producenta, Han ginie w starciu z Imperium, nie powstaje druga Gwiazda Śmierci, a Luke walczy z Vaderem, by w ostatecznym rozrachunku wieść życie pustelnika jak jego mentor. Część VII to opowieść o życiu Luke’a w roli Jedi i koronacja Leii na królową pozostałych przy zyciu Alderaan. Prawdziwa siostra Skywalkera pojawia się dopiero w Epizodzie VIII, i wtedy też jako mistrz Jedi Luke szkoli ją w arkanach Mocy. Zwieńczenie trylogii to pojedynek rodzeństwa z Imperatorem przebywającym na planecie Had Abaddon i ostateczna odbudowa dawnego porządku. Okres czasu, w jakim rozgrywa się ostatnia trylogia, to ok 40 roku po bitwie o Yavin, aż do 203 roku ABY. Spekulowano, iż przyszłość miała dotyczyć próby przejścia syna Luke’a na Ciemną Stronę Mocy.

Cóż wyszło z tych planów? Wielokrotnie na przemian ujawniano, a następnie dementowano informacje o pracach nad dalszymi częściami. Wszelkie marzenia fanów spełzły na niczym z wywiadem udzielonym po wejściu do kin Zemsty Sithów, kiedy Lucas oświadczył, że dwie trylogie, jakie stworzył całkowicie zamykają rozdział rodziny Skywalkerów będący esencją filmu. Sporadycznie trafiają się w internecie mniej lub bardziej sensowne plotki, w których mówi się o nowym projekcie, prawdopodobnie kolejnej trylogii. Tak też było po ujawnieniu wiadomości o powstawaniu w niedalekiej przyszłości serialu aktorskiego, a wcześniej w kwestii pojawienia się serialu animowanego nad którym czuwa sam Lucas (wiemy, że jest nim Star Wars Detours). Długo myślano, że powstaną nowe części, jednak wraz z kolejnymi doniesieniami oraz upływem lat, zapał fanów co bardziej wytrwałych i myślących w kategoriach życzeniowych, był skutecznie studzony. O ile więc prequele stały się przekleństwem, bo w perspektywie czasu zapoczątkowały lawinę popularności The Clone Wars wśród młodszych i początkujących fanów (łatwego, obfitującego w sceny batalistyczne i przesyconego efektami specjalnymi show, w których sens fabularny przestaje odgrywać znaczenie w imię partykularnych zysków), o tyle sequele filmowe wzbudzają uzasadnione obawy o przyszłość, jaka czeka Gwiezdne wojny.

Pomysły ujawnione przez Gary’ego Kurtza zostały oczywiście wykorzystane chociażby w komiksie Mroczne Imperium, rozgrywającym się kilka lat po Klasycznej Trylogii z odrodzonym Imperatorem i kuszeniem Luke’a Ciemną Stroną Mocy. Budowa Praxeum Jedi na Yavinie IV i szkolenie nowego pokolenia Jedi zaadaptowano w serii Młodzi Rycerze Jedi, trylogii Akademia Jedi oraz innych. Planetę Had Abaddon oraz okres czasowy ponad sto lat po Galaktycznej Wojnie Domowej zaimplementowano do komiksów z cyklu Dziedzictwo.

Choć powstaje mnóstwo różnorodnych pomysłów, których akcja dzieje się w przyszłości, ciężko jednoznacznie wydać sąd o pozytywnym czy negatywnym wpływie na fanów oraz ich uwielbienia dla sagi. Czas działa na naszą (fanów) korzyść, bowiem pozwala snuć własne opowieści (w formie fanfika czy fanfilmu), które mimo iż nie trafią do kanonu, są nieraz bardzo interesujące i ciekawsze od fabuł niejednej książki. Mam jedynie nadzieję, że wspomniane przekleństwo nie zamieni się w wieloletnią klątwę i nie ujrzymy jeszcze większej lawiny absurdów, na czele których stanie pluszowy niedźwiadek o zapędach megalomańczych i żądzy krwi białych żołnierzy (ups… to już się chyba dzieje), a uniwersum nie stanie się śmietniskiem kiepskich rozwiązań współtwórców Gwiezdne wojny.

Jak więc postrzegać Star Wars? Czy jest jakakolwiek recepta na to? Dla mnie, jako fana zainteresowanego aspektami około gwiezdnowojennymi, niezwykle ważne jest dostrzeżenie bliskości motywów czy wartości obecnych w filmie, zaczerpniętych także z naszego życia codziennego. Prequele i ich przekleństwo może wynikać także z przesycenia efektami specjalnymi. Czasy się jednak zmieniają, a postęp technologiczny podąża wraz z myślą ludzką i nie da się go powstrzymać. Pędzące z zawrotną szybkością ścigacze, oszałamiające scenerie czy skomplikowane oraz dynamiczne walki nie byłyby możliwe, gdyby nie rozwój techniki cyfrowej. Dobrze ilustruje to również „metamorfoza” Yody, który z kukły kierowanej przez człowieka, przemienił się w postać cyfrową o bogatszej gamie mimik, lecz sprawiający wrażenie bardziej oderwanego od rzeczywistości. Wielu może się ze mną nie zgodzić, lecz Gwiezdne wojny to także fani i ich uczucie względem filmu oraz występujących w nich bohaterów. Trudno bowiem wyobrazić sobie kultowy film bez tych, którzy skłonni będą zachować jego nieśmiertelność i przekazać je innym, mimo krytycznego jego osądu. Choć szanse na to, że pojawi się filmowy sequel przygód bohaterów Gwiezdnych wojen są bardzo małe, wielu obawia się, że z ich pojawieniem może zakończyć się pewna epoka… Ja jednak jestem optymistą pod tym względem.