Top 9 dzieł dawnego Expanded Universe

Uwaga! Artykuł został pierwotnie opublikowany we wrześniu 2012 roku, zanim m.in. Disney wykupił Star Wars. Z uwagi na to zawarte tu informacje mogą nie być aktualne.

Większość ludzi zna uniwersum Star Wars jedynie od strony filmów, a ostatnio serialu animowanego The Clone Wars. Większość tej większości z całą pewnością zetknęła się z grami wideo spod złotego znaku LucasArts. Część tych osób gdzieś w przelocie zauważyła, że na półkach przeróżnych sklepów leżą takie dziwne, prostokątne przedmioty z papieru (tak twardego, jak i miękkiego, z obrazkami, ale też bez), które również są oznaczone logo Gwiezdnych wojen. Mniejszość tej części nawet do nich zajrzy, może z ułamek kupi i przeczyta, a jeszcze drobniejszy procent zacznie się tym całym tałatajstwem poważnie interesować.

Tak wygląda sytuacja gwiezdnowojennego Expanded Universe na świecie i w Polsce. Czy jest to smutne? Byłoby, gdyby nie jeden, drobniutki fakt: fanów Star Wars są na całym świecie dziesiątki milionów. Dzięki temu, że przynajmniej niewielki odsetek z nich interesuje się rozszerzonym wszechświatem, ów żyje pełnią życia, rozwija się w zawrotnym tempie i dziś, w roku 35-tej rocznicy premiery Nowej nadziei, nic nie wskazuje na to, by popularność książek, komiksów, gier, erpegów i całej masy innych produktów tego typu malała. Doprawdy wielka jest siła magii Gwiezdnych wojen.

W zeszłym roku minęło dwadzieścia lat od momentu, gdy w księgarniach swe miejsce zagrzał Dziedzic Imperium. Książka Timothy’ego Zahna przełamała wielką ciszę, która zaległa w uniwersum Lucasa po premierze Powrotu Jedi i na aż 19 tygodni stała się absolutnym bestsellerem w USA. I tak to trwa. Expanded Universe jest dla mnie osobiście najważniejszą częścią tego wszystkiego, co kolektywnie zwiemy światem Star Wars. I dlatego pomyślałem, że podzielę się z Wami swoją skromną listą dziewięciu najlepszych dzieł i historii EU, z jakimi kiedykolwiek miałem do czynienia, do których zawsze chętnie wracam, i które mógłbym (niemal) każdemu zawsze polecić.

Opisy pozycji z tej listy nie zawierają spoilerów!

9. Trylogia Thrawna (1991-1993)

Mimo upływu lat i gigantycznego rozrostu Expanded Universe, trzyczęściowe dzieło Zahna wciąż pozostaje perłą w koronie literatury Star Wars. Tak więc, wbrew pozorom, to dziewiąte miejsce na mojej liście nie jest przyznane „za zasługi”. Trylogia Thrawna, która wykreowała takie legendy, jak Mara Jade i tytułowy wielki admirał, a także wprowadziła Coruscant do odległej galaktyki, to must-read każdego fana.

8. X-wingi i Ja, Jedi (1995-1999, 2012)

Rewolucja pod każdym względem – nie ma nikogo z Wielkiej Trójki, prawie żadnych Jedi, postawienie na realizm i bohaterów z krwi i kości plus humor, humor i jeszcze raz humor. To wykreowali w X-wingach najpierw Michael A. Stackpole, a potem Aaron Allston. Ich dziesięciotomowa seria jest wyjątkowa pod wieloma względami, ale przede wszystkim jest orzeźwiająco oryginalna. Całości dopełnia Ja, Jedi, pierwsza w historii powieść Star Wars napisana w pierwszej osobie. To literatura naprawdę wysokich – nomen omen – lotów.

7. Rycerze Starej Republiki (2006-2010)

Nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś, spojrzawszy na tę listę, niepomiernie się zdziwił, widząc tylko jedną pozycję stricte komiksową i nie zjechał mnie za to, którą z nich wybrałem. Dla mnie jednak Rycerze Starej Republiki to kwintesencja tego, czym powinien być komiks Star Wars – zabawną, przyjemną i zarazem miejscami niezwykle, do łez poważną historią, najbliżej przypominającą filmową Nową nadzieję. I choć znalazłbym tytuły, które jednostkowo byłyby lepsze od najlepszych miniserii KotORa (czyli Flashpoint, Knights of Suffering, Masks i Demon), jako całość, żaden nie może się równać z opowieścią J.J. Millera o Zaynie Carricku, Jarael, Gryphu i spółce.

6. Nowa era Jedi (1999-2003)

Inwazja wierzących w krwawych bogów i nienawidzących technologii istot pozbawionych wrażliwości na Moc brzmi trochę jak tanie fantasy z lekką domieszką survival horroru. Tymczasem Nowa era Jedi to wyjątkowy przykład współpracy kilkunastu pisarzy w celu stworzenia cyklu książkowego, jakiego jeszcze Star Wars nie widziało – brutalnego, realistycznego, bez litości zarówno dla starych, jak i nowych bohaterów. Wśród dziewiętnastu powieści popularnej „NEJki” prym wiodą Mroczny przyływ, gdzie pierwszy raz poznajemy skalę pozagalaktycznej inwazji, Gwiazda po gwieździe, gdzie giną tryliony i mieszający w głowie, mocno filozoficzny Zdrajca niezrównanego Matthew Stovera.

5. Komandosi Republiki i Imperium (2004-2009)

Po X-wingach to druga tak rozległa i chyba jeszcze bardziej udana próba uczłowieczenia odległej galaktyki, a konkretnie elitarnych klonów komandosów Wielkiej Armii Republiki. Nie brak tu ani akcji, ani przemyśleń, ani interesującego, rzadko czarno-białego spojrzenia na Wojny Klonów, tak kłującego w oczy w serialu The Clone Wars. Karen Traviss udała się rzadka sztuka wykreowania całego zastępu bohaterów, którym szczerze kibicujemy. No i nie da się przecenić gigantycznego wpływu brytyjskiej pisarki na rozwój kultury i języka Mandalorian. Można tylko żałować, że pani Traviss opuściła piaskownicę papcia Lucasa i cykl Komandosów urwał się w takim, a nie innym miejscu.

4. TIE Fighter (1994)

Najjaśniejszy punkt długiej – i niestety od dawna martwej – sagi gwiezdnych symulatorów. Jest to pierwsza gra Star Wars, w której stajemy po stronie Imperium, siadamy za sterami imperialnych maszyn i niemiłosiernie gromimy złych terrory… to znaczy, Rebeliantów. Abstrahując od świetnej i grywalnej mechaniki walk myśliwców, TIE Fighter zaserwował fanom jedną z najbardziej fascynujących kampanii fabularnych, jakie kiedykolwiek powstały w świecie gier Star Wars. Nie dość, że czołową postacią gry był wielki admirał Thrawn, to na dokładkę wspomniana kampania wystarczała na kilkadziesiąt długich godzin zabawy.

3. Knights of the Old Republic 1 i 2 (2003-2004)

A oto i historia, bez której nie mielibyśmy komiksowych Rycerzy Starej Republiki – historia Revana i Meetry Surik a.k.a. Wygnanej Jedi. KotORy pozostają dwiema najlepszymi grami Star Wars, jakie dotąd powstały. Bezdyskusyjnie. Koniec, kropka. Argumentowanie tego faktu mija się z celem, dlatego w moim towarzystwie najlepiej nie przyznawać się do nieznajomości tych gier. Może dojść do rękoczynów! A tak poważnie mówiąc, obie odsłony KotORów miały to, co najważniejsze w RPGach i zarazem w Star Wars: fabułę, fabułę i jeszcze raz fabułę. I tak w „jedynce” rozchodziła się ona o niesamowity zwrot akcji ze zmianą tożsamości, a w „dwójce” o trudne wybory moralne.

2. Darth Plagueis (2012)

Opus magnum Jamesa Luceno i ukoronowanie jego wieloletniej kariery w galaktyce nadprzestrzeni, Mocy i mieczy świetlnych. Książka tego typu trafia się tak rzadko, że powinno się ją stawiać na honorowym miejscu każdej kolekcji szanującego się fana. Ale do rzeczy – powieść, jak sama nazwa wskazuje, opisuje długie i szalenie fascynujące życie Dartha Plagueisa, mistrza Palpatine’a, o którym ów wspomniał w Zemście Sithów. Pan Luceno na czterystu bez mała stronach połączył setki elementów Expanded Universe z ostatnich dwudziestu lat w misterną, przepiękną sieć wzajemnych, sensownych powiązań, okraszając ją wspaniałą, dorosłą i prawdziwie mroczną fabułą. Jest to dzieło totalne, godne trzydziestu pięciu lat istnienia Star Wars. A nie wygrywa tylko dlatego, że…

1. Punkt przełomu (2003)

…zwycięzca może być tylko jeden: Matthew Stover, zdecydowanie najlepszy z gwiezdnowojennych pisarzy. A ponieważ dwie z jego powieści są na tej liście, a Cienie Mindora wymagają cierpliwości i specjalnego podejścia, przez co znalazły się w drugiej dziesiątce „best of”, niniejszym ogłaszam wszem i wobec, że Punkt przełomu to najlepsza niezależna książka Star Wars w dotychczasowej historii tychże. Przynajmniej w mojej opinii. Najlepiej o książce Stovera świadczą bardzo pozytywne porównania z Jądrem ciemności Conrada i Czasem apokalipsy, na których Punkt jest w pewien sposób wzorowany, a które należą do absolutnej klasyki literatury i kinematografii. Dodatkowy atut – Mace Windu jest główną postacią tej pięknej, doskonale przemyślanej i opisanej opowieści.

Poza listą, pół EU, pół lucasowskie: Zemsta Sithów Matthew Stovera (2005)

Gdyby Zemsta Sithów nie była adaptacją scenariusza filmu, to ona znalazłaby się na czele powyższego zestawienia. I dlatego uznałem, że warto o niej przynajmniej wspomnieć. Wychwalany przeze mnie Matthew Stover uczynił tu coś niebywałego – z filmu w najlepszym razie dobrego, ale z fatalnie przedstawionym głównym wątkiem przejścia Anakina na Ciemną Stronę Mocy, zrobił coś niesamowicie głębokiego, ze wszech miar logicznego i pięknego. Prawdopodobnie nikt nigdy wcześniej ani nikt później nie napisał adaptacji książkowej, która tak deklasuje swój pierwowzór i zarazem sama w sobie jest najlepszą pozycją rozszerzonego wszechświata danego uniwersum.