O komiksach spod znaku Star Wars można powiedzieć wiele, ale najistotniejsze jest to, że nie trzymają poziomu. Nawet jeśli seria jest dobra, zawsze znajdzie się jakaś „czarna owca”. Przykładów jest wiele, chociażby Republic, Mroczne czasy albo Star Wars Tales. Które są według mnie najgorsze?
6. Bezimienny
Co jest najbardziej charakterystycznym elementem Dartha Maula? Tatuaże na całym ciele? Rogi? A może podwójny miecz świetlny? To ostatnie zainspirowało twórców komiksu pt. Bezimienny do stworzenia opowieści dotyczącej historii tej właśnie broni. Sam pomysł był bardzo dobry, ale sposób przedstawienia opowieści woła o pomstę. Nie będę pisać o okropnych rysunkach, nudnej fabule, a o kiju. Tak, takim zwykłym, drewnianym kiju. Bo nagle okazało się, że by porządnie osłabić Maula, wystarczy mieć w ręce normalny badyl. Pomysł tak głupi, że aż śmieszny, prawda? Niestety, takich głupstw w gwiezdnowojennych komiksach jest więcej.
5. Tajemnica Tet-Ami
Są komiksy tworzone dla zysku, są też tzw. „zapychacze”, których celem jest powiększenie objętości danej serii o kilkadziesiąt dodatkowych stron. Komiks zatytułowany Tajemnica Tet-Ami zasługuje na dodanie nowej kategorii zwanej „papier toaletowy”, choć ma jedną zaletę: historia jest wyjątkowo krótka. Więcej atutów znaleźć nie potrafię, za to minusy mogłabym wymieniać bez końca chociażby dziwnie narysowany Mace Windu, kiepskie kolory i nudna fabuła. Komiks ten należy do gatunku: „przeczytać, zapomnieć”.
4. Piraci z Gwiazdy Śmierci
Każdy z nas wie, czym jest Paint. Naprawdę nie wiem, jaką technikę zastosował rysownik Piratów z Gwiazdy Śmierci, ale rysunki w komiksie wyglądają tak, jakby zostały stworzone właśnie w tym programie. Nie widziałam jeszcze komiksu narysowanego tak banalnie, o tak „żarówiastych” kolorach, że nie da się na nie patrzeć. Ale nie z samych rysunków komiks się składa, więc ponarzekam trochę na fabułę. Jest tylko jeden problem jak można narzekać na coś, czego nie ma? Bo tak naprawdę cały ten komiks jest o niczym. Niby coś się dzieje, a jednak nic się nie dzieje.
3. Komandosi Landa: Na orlich skrzydłach
…czyli kolejny komiks o niczym. Ale do tego zdążyliśmy się już przyzwyczaić, prawda? Prawdziwą bolączką Komandosów są rysunki (chociaż to też jest już standardem). Pomijając fakt, że odróżnienie mężczyzny od kobiety może sprawić czytelnikowi sporo trudu, po oczach bije jeszcze jedna rzecz, a mianowicie wizerunek Landa. Mając kilka lat oglądałam na Cartoon Network kreskówkę pt. Johnny Bravo, gdzie tytułowy bohater wyglądał tak, jak Calrissian w tym komiksie. Podobni, prawda?
A kolory? Chwilami może zbyt jaskrawe, ale da się na nie patrzeć bez dostania oczopląsu. W odróżnieniu od Piratów z Gwiazdy śmierci komiks o komandosach Landa ma barwy całkiem miłe dla oka i to jest jedyny plus, jaki udało mi się znaleźć.
2. Mroczne czasy: Podobieństwa
Żadne słowa nie są w stanie wyrazić tego, co czułam, kiedy skończyłam czytać ten komiks. Pierwszy tom, Ścieżka donikąd, był świetny. Wychwalać można go bez końca rysunki stały na najwyższym poziomie, kolory zostały perfekcyjnie dobrane, nawet fabuła była niezwykle dojrzała jak na uniwersum Lucasa. Część druga, Podobieństwa, to kompletne przeciwieństwo poprzedniczki. Co się stało z tym niepowtarzalnym klimatem? Gdzie podziały się te mroczne kolory i wyjątkowe rysunki? Nagle czar Mrocznych czasów prysł, wracając do standardowego schematu komiksów spod szyldu Star Wars. A szkoda, bo seria miała potencjał.
1. Wstęp do rebelii
Co tu dużo mówić rysunki nie powalają, kolory są wyblakłe, brak gwiezdnowojennego klimatu, a sama historia jest nudna jak flaki z olejem. Krótko mówiąc, pomysł może i dobry, ale wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Nie da się ukryć, że został stworzony w latach dziewięćdziesiątych, ale to nie usprawiedliwia kiepskiego rezultatu. W służbie Imperium jest jeszcze starsze, a ma świetną fabułę, bardzo dobre rysunki i kolory. A więc da się zrobić fajny komiks? Oczywiście, że tak, ale ekipa pracująca nad Wstępem do rebelii zdecydowanie się nie postarała.
Wspólnym mianownikiem większości wspomnianych komiksów jest pomysł. Czasami był ciekawy, innym razem można było odnieść wrażenie, że wcale go nie było, a jeszcze kiedy indziej… naprawdę go nie było. I w takich wypadkach najtrudniej jest doszukiwać się jakichkolwiek atutów, po prostu ich nie ma. Bo za co można pochwalić na przykład taki Wstęp do rebelii? Chyba jego jedyną zaletą jest to, że można poczuć się 20 lat młodziej, ale w ten sposób działa większość wyżej wymienionych pozycji, przy okazji stanowiąc silny lek na bezsenność. Pocieszające jest jedno gorzej być już nie może.