Uwaga! Artykuł został pierwotnie opublikowany w listopadzie 2012 roku, tuż po tym, jak Disney wykupił Star Wars. Z uwagi na to zawarte tu informacje mogą nie być aktualne.
Jakiś czas temu miałem przyjemność obejrzenia ostatniego odcinka drugiego po Supernatural najdłuższego serialu fantastycznego w historii (odliczamy spin-offy i brytyjskiego Doctora Who) amerykańskiej telewizji, czyli opowiadające o przygodach Clarka Kenta Smallville. Oglądając zaskakująco piękne zakończenie tej historii i szczerząc zęby na dźwięk fanfarów Johna Williamsa z filmowych Supermanów, naszła mnie ciekawa myśl: czy Star Wars też doczeka się kiedyś końca? Czy jest to możliwe, zwłaszcza dziś, gdy dysponujemy już wiedzą, że dziedzictwo Lucasa przeszło w ręce Disneya?
Co do tego, że każda historia ma swój początek, zgodzimy się wszyscy, ale czy każda ma swoje zakończenie? Kiedyś nie było co do tego wątpliwości. Kiedyś dobierało się obsadę filmu, kręciło poszczególne sceny, montowało je w postprodukcji i dodawało muzykę, dźwięk czy proste efekty specjalne. Dochodziło do premiery, podliczenia zysków i strat, i to był koniec historii. Nie słyszano o sequelach, ani tym bardziej o prequelach. W świecie książek istniała podobna reguła – niezależnie od długości, o ile autor się nie znudził lub nie umarł, każdy cykl science fiction czy fantasy miał swój kres. Nawet komiksy, ze swoimi złotymi i srebrnymi erami, alternatywnymi liniami czasu i Ziemiami-2, miały pewien określony moment finiszu i przejścia w nową epokę. Nigdy jednak nie spotkałem się z zakończeniami równie satysfakcjonującymi, pełnymi i emocjonującymi, jak te ze świata seriali.
Oczywiście, nie wszystkie takie są. W telewizji, gdzie każdy sezon każdego, nawet najlepszego serialu, może być ostatnim, wielokrotnie spotykamy się z sytuacją, gdy koniec historii to cliffhanger, który nigdy nie zostanie rozwiązany. Taki los spotkał świetnie rozkręcający się Terminator: The Sarah Connor Chronicles, cudowny Angel święcącego triumfy Jossa Whedona, reżysera The Avengers, współczesny remake V, czy chociażby trzeci serial spod znaku Gwiezdnych wrót, Stargate Universe. Nikt nie lubi niedokończonych historii.
Niektóre opowieści, które zostały zamknięte zgodnie z zamierzeniami ich twórców, miały nieszczęście nie wypalić jak należy. Wielkim rozczarowaniem jest, moim zdaniem, ostatni odcinek Star Trek: Voyager, gdzie siedmioletnia podróż tytułowego gwiezdnego okrętu Federacji rozbija się o nijakość i banał. Inne opowieści doczekały się dobrych, ale nie wybitnych finałów, które ładnie splotły wszystkie wątki z poprzednich sezonów i zostawiły po sobie miłe wspomnienia. Buffy: The Vampire Slayer jest tutaj najlepszym przykładem, podobnie inny z Treków, The Next Generation, czy Stargate SG-1 (nawiasem mówiąc, trzy z czterech wspomnianych zakończeń seriali mają wiele wspólnego z podróżami w czasie – ciekawe, nieprawdaż?).
I tu dochodzimy do zakończeń najwyższej półki – w dwóch wypadkach wyczekiwanych przez fanów z takim pietyzmem i taką nadzieją na wyjaśnienie wszystkich zagadek wszechświata, że otrzymały diametralnie skrajnie oceny. Mowa naturalnie o Battlestar Galactica i Lost. Choć Lost nieco mi się dłużył i w szóstym sezonie większość postaci zaczęła mnie lekko irytować, miałem w oczach łzy, gdy się z nimi żegnałem. Wyjątkowo silne emocje towarzyszyły mi przy Babylon 5, historii tak idealnie skonstruowanej, że do dziś uważam ją za wzór dla twórców innych seriali (o czym wspominała niegdyś Cathia). Szybko skasowane Firefly, zwieńczone filmem Serenity, i Caprica także trafiły w moje czułe struny. Ostatni z tej grupy telewizyjnych tasiemców Smallville był co prawda średni (acz z momentami wybitności), nie mógł się jednak skończyć w bardziej satysfakcjonujący sposób.
Czy Star Wars doczeka się takiego zakończenia? Pytanie jest retoryczne, bo odpowiedź musi brzmieć „nie”. Nie istnieją nawet warunki, by Star Wars nagle stanęło. Lucasfilm pod egidą Disneya planuje kręcić co najmniej jeden film na rok, a wiecznie rozwijające się Expanded Universe ogarnia dziesiątki tysięcy lat historii i postaci, nie wspominając już setek sążnistych wątków głównych. Nawet jeśli uznamy, że koniec to ostatnia przygoda Wielkiej Trójki w ostatnim z ostatnich filmów, wciąż pozostanie cała reszta gigantycznego uniwersum. Jeśli Star Wars miało kiedykolwiek się skończyć, to przegapiło swoją okazję w maju 1983 roku. W momencie, gdy impreza u Ewoków po zniszczeniu drugiej Gwiazdy Śmierci przestała stanowić definitywny finisz odległej galaktyki, Star Wars raz na zawsze stało się historią nieskończoną i bezkresną. Jeśli dojdzie do jej zakończenia, stanie się to po cichu, bez wielkiego finału, w momencie, gdy starzy fani odejdą w cień, a nowi przestaną się już pojawiać. Co, mam nadzieję, nigdy się nie stanie.