Zwrot

Coruscant, Rotunda Galaktycznego Senatu

3962 lata przed bitwą o Yavin

— Uznaję sesję za zakończoną!

Żaden z senatorów nie usłyszał krzyku Tola Cressy. Dopiero po opuszczeniu miejsca przeznaczonego dla Wielkiego Kanclerza Republiki, wrzawa w audytorium Galaktycznego Senatu zaczęła słabnąć. Reakcja była jednak zbyt późna, gdyż drzwi za plecami ubranego w nieskazitelną niebieską tunikę, siwiejącego mężczyzny zatrzasnęły się. Nie licząc gwardii, w korytarzu oczekiwała na niego jedynie senatorska para, Durosjanin i humanoid. Tol znał ich dobrze. Byli oni jego najwierniejszymi poplecznikami, choć ich charaktery i polityczne cele różniły się od siebie kompletnie. Łączyła ich za to jedna rzecz. Nie byli już niczyimi przedstawicielami. Ich światy upadły.

Cała trójka nie zamieniając ze sobą żadnego słowa ruszyła po schodach na dół. Główny hol był prosty w swej wykwintności. Ściany przystrojone w gigantyczne proporce przedstawiające rządy planetarno-sektorowe poszczególnych członków Republiki majaczyły w tle. Przerwy pomiędzy niekończącym się szeregiem ozdobionych złotymi wyżłobieniami kolumn zajmowały wyrzeźbione w sullustańskim minerale posągi wielkich poprzedników Tola. Z tej odległości udało mu się rozróżnić jedynie charakterystyczną sylwetkę Wielkiego Kanclerza Blotusa. Hutt miał więcej szczęścia niż czerwony dywan. Przynajmniej było go widać wśród setek reporterów i ich błyskających fleszy.

Gwardziści starali się stworzyć dla kanclerza i jego towarzyszy drogę, lecz ich starania były z góry skazane na porażkę. Dwóm dziennikarzom udało się przebić przez nieszczelny kordon ochronny. Błyskawicznie dopadli kanclerza i jego towarzyszy, gdy ci stali na schodach, obserwując rozgrywające się poniżej widowisko.

— Jarry Greyden z „Galaktycznych Rubieży”.— Cressa spojrzał surowo swymi błękitnymi niczym manaański wszechocean oczami na dziennikarza. Miał krótko obstrzyżone, rude włosy, a zieleń jego tęczówek przykuła uwagę Tola. — Wielki Kanclerzu, dlaczego dzisiejsza sesja Senatu była zamknięta dla dziennikarzy? Czy ma to jakiś związek z plotkami na temat mandaloriańskiego najazdu na Duro?

Reporter tak naprawdę nie potrzebował odpowiedzi. Sugestia zawarta w jego pytaniu była więcej niż wystarczająca. Tol był przekonany, że przełożeni sprawozdawcy będą z niego dumni. Gdy drugi z dziennikarzy przybliżył mikrofon do ust kanclerza, Greyden chwycił kanclerza za ramię, chcąc przysunąć go bliżej siebie. Niefortunnie dla niego jeden z gwardzistów wyrwał mu z rąk drogocenny sprzęt, po czym wyrzucił go przez balustradę. Rudowłosy reporter, oszołomiony nagłą zmianą sytuacji, został z łatwością przygwożdżony twarzą do stopni przez innego członka ochrony senatu. Tol zauważył kątem oka, że drugi dzienniekarz również leży powalony na schodach.

Reakcja publiki nie zaskoczyła kanclerza. Napór w kierunku przedstawicieli Republiki wzrósł. Do uszu Cressy doszły także pierwsze oznaki gniewu. Zwrócił się w stronę swych towarzyszy wiedząc, że musi działać szybko.

— Panowie, co powiecie na skorzystanie z mego prywatnego transportu? — Nie czekając na odpowiedź, ruszył z powrotem w górę schodów. Durosjanin i humanoid zerknęli na rozgrywające się kilka metrów od nich sceny, po czym podążyli śladem kanclerza. Tol mijał na jakże znajomych mu schodach i korytarzach senatorów, którzy zdążyli już wyjść z audytorium. Z częścią, którą znał lepiej zamieniał kilka słów, z resztą wymieniał tylko uścisk dłoni. Na wszystkich twarzach zauważył jeden wspólny element. Napięcie.

W końcu doszedł do parkingu używanego jedynie przez pracowników placówki. Jego prywatny pilot oczekiwał już na niego w nieoznakowanej limuzynie. Drzwi do tylnej części pojazdu otworzyły się i kanclerz zasiadł na jednym z purpurowych, komfortowych siedzeń, po czym wskazał swoim gościom miejsca naprzeciwko siebie. Limuzyna uniosła się i już po chwili dołączyła do strumienia innych pojazdów.

— Tol, to może być nasza ostatnia szansa. Jesteś gotowy? — Haydel Goravvus, senator z Tarisa spojrzał na kanclerza. Ich żółć z początku wprawiała dostojnika w zakłopotanie, ale wraz z upływającym czasem w ciągu ostatnich miesięcy, Tol zdążył się przyzwyczaić. W ciągu tego czasu rysy Haydela zmizerniały. Dopiero po upadku jego planety Senat zainteresował się problemem Mandalorian, głównie dlatego, że odcięcie Tarisa od szlaków handlowych uderzyło w finanse wielu światów członkowskich. Goravvus starał się wspierać ruchy buntownicze na ojczystej planecie, ale szybko stało się jasne, że Taris nie zostanie wyzwolony bez bezpośredniego wsparcia Republiki. Senator stał się publicznym przedstawicielem i orędownikiem uchodźców z planet podbitych przez Mandalorian. Z każdym kolejnym dniem ich liczba rosła. Od czasu upadku Tarisu pięść mandaloriańskiej flotylli coraz bardziej zbliżała się z każdym mijającym dniem do światów jądra, po to by zadać ostateczny cios.

Senator Kaar Tag, przedstawiciel planety Duro siedzący na lewo od Goravvusa, przekonał się o tym na własnej skórze. Mandalorianie jako pierwszy cel ataku w jądrze galaktyki wybrali właśnie jego świat. Senat, za przychylnością kanclerza zdecydował na razie nie ogłaszać tej wiadomości publicznie, aby nie zasiać ziarna paniki i zwątpienia. Brak jakiegokolwiek kontaktu z planetą świadczył jednak sam za siebie. Dziennikarze szybko wyciągnęli wnioski z tej sytuacji. Historie „uciekinierów z Duro”, jak to ich pięknie w mediach nazywano, zajmowały zaszczytne miejsce na okładkach holozinów.

Najgorszym w tym wszystkim był fakt, że część z nich była zapewne prawdziwa.

— Jeśli upadek Duro ich nie przekona, to już chyba nic! — oznajmił rozpaczliwie Kaar swym głębokim, obcym tonem. Choć Tol nie znał się zbytnio na biologii innych niż ludzka istot, nawet on nie miał problemu z wyczytaniem uczuć malujących się na twarzy Durosjanina. Jedyne, co widział w olbrzymich, czerwonych oczach Taga to strach.

— Moi drodzy, zachowajcie spokój — zaapelował kanclerz swym najbardziej uspokajającym głosem — Doszliśmy do punktu krytycznego. Jeśli teraz nam nie pomogą, to wkrótce Mandalorianie zapukają do ich drzwi.

Reszta drogi upłynęła w nerwowej ciszy. Dopiero w momencie, gdy Tol zauważył, że zbliżają się do celu podróży uruchomił interkom:

— Zmiana planów. Wyląduj przed głównym wejściem. Publika musi widzieć, że podejmujemy realne działania.

— Jak sobie Wielki Kanclerz życzy — odrzekł kierowca limuzyny. Pojazd po chwili osiadł ciężko na ziemi. Tol spróbował otworzyć drzwi, ale te były wciąż zablokowane.

— Dopóki nie dotrą tu odpowiednie służby, nie wypuszczę pana.

Tol rozumiał, że kwestie bezpieczeństwa są ważne, ale ich uciążliwość często testowała jego cierpliwość. Tym razem jednak był za to wdzięczny. Oczkując na przybycie ochrony miał wystarczająco dużo czasu, aby przyjrzeć się tłumowi istot pikietujących przed wejściem do Świątyni Jedi. Ręce wyciągnięte w gniewie i teksty na transparentach nie świadczyły o przyjacielskich zamiarach. Jeden z nich przykuł szczególną uwagę kanclerza. Przedstawiał kalamariańskiego Jedi w standardowym stroju z wyciągniętą ręką w stronę kredytów. Napis w aurebeshu opisywał go jako darmozjada.

Wzburzony tłum przesłonił Rodianin w mundurze służb ochrony świątynnej i Tol usłyszał charakterystyczne kliknięcie otwieranych drzwi. Gestem pozwolił wyjść Goravvusowi i Tagowi. Sam wstał ociężale z fotela dopiero po chwili. Chciał zrobić jak najlepsze wrażenie na obecnych gapiach. Uwaga tłumu była jednak skierowana w stronę budynku.

— Pasożyty! Żyją na nasz rachunek, a nie robią nic, by nas chronić!

— Zdrajcy! Sprzedawczyki! Sprzymierzeńcy Mandalorian!

— Niech ruszą na wojnę albo sami ich na nią przepędzimy!

Dopiero po kilkunastu kolejnych groźbach ktoś zauważył obecność grupy złożonej z kilkunastu funkcjonariuszy i trzech przedstawicieli Senatu. Kolejne okrzyki były skierowane do nich.

— Najwyższy czas!

— W końcu ktoś ruszył swój shebs z biura!

— Zróbcie z nimi porządek!

Grupa kanclerza bez większych problemów mijała kolejne posągi wielkich mistrzów Jedi, otoczonych przez obywateli Republiki. Na głowie mistrza Odana-Urra siedziała młoda Twi’lekanka machająca w stronę Tola transparentem. Przedstawiał on obraz zgliszcz świątyni. Jego idea była dosyć prosta w zrozumieniu. Jeśli Jedi nie ruszą na wojnę, obywatele zemszczą się. Gdy grupa dochodziła na szczyt schodów, masywne drzwi poczęły się otwierać. Cressa zerknął za siebie. W tym momencie dotarło do niego jak wielka była społeczna niechęć obywateli względem Zakonu. Pikietujących istot przed Świątynią były tysiące.

— Kanclerzu, proszę wejść do środka — oświadczył nerwowo Zabrak w oficjalnym stroju rycerza Jedi. — Zaprowadzę pana do komnat Rady Jedi.

Atmosfera wewnątrz była ponura. Część Jedi stała blisko wyjścia, obserwując akcję przed budynkiem przy pomocy datapadów. Mijając kolejne zdobione malowidłami i rzeźbami korytarze Tol zaczął rozmyślać nad tym, jak wiele utracił w oczach Jedi po rozpoczęciu wojny z Mandalorianami. Sam fakt, że to on musiał przybywać na spotkanie z Radą, a nie odwrotnie mówił sam za siebie. Pasywność Jedi i późniejsza niemoc zmienienia ich decyzji w związku z wojną osłabiła jego pozycję w Senacie. Ten dał Cressie czas na reakcję po tragedii na Duro. Kanclerz czuł, że skutki najbliższego spotkania mogą okazać się punktem zwrotnym dla Republiki.

Winda zatrzymała się. Tol wraz z Tagiem i Goravvusem u boku ruszył w stronę zamkniętych drzwi, na których wyryto symbol Zakonu Jedi. Znak nagle przełamał się na pół w pionie, wpuszczając do korytarza światło z zewnątrz. Tol wkroczył do pomieszczenia pewnym krokiem, ale na widok tego, co ujrzał wewnątrz, mina mu zrzedła.

W komnacie Rady Jedi jedynie cztery miejsca były zajęte. W dodatku obecnych mistrzów Cressa nie uznawał za potencjalnych sojuszników w dyskusji. Vrook Lamar jak zwykle siedział zuchwale w swoim pstrokatym, czerwonym, nieprzystającym do jego wieku stroju z założonymi na siebie nogami. Atris, archiwistka Jedi, oparta sztywno w swoim fotelu wyglądała elegancko w swej białej sukni. Jedynie jej wiecznie lodowate spojrzenie zdradzało niechęć w stosunku do kanclerza. Kavar, jedyny z obecnych w tej sali mistrzów, który mógłby ewentualnie wesprzeć Cressę, siedział w tradycyjnym, brązowym stroju mistrza Jedi z rękami złożonymi na piersi, które mimowolnie wskazywały, że sprawa kanclerza jest z góry przegrana. Mistrzyni Lonna Vash z kolei wyglądała na kompletnie niezainteresowaną przebyciem kanclerza i senatorów. Jej spojrzenie było mgliste, tak jakby myślami znajdowała się gdzieś daleko stąd.

Jak zwykle mistrz Vrook nie tracił czasu od razu przechodząc do sedna:

— Wielki Kanclerzu, czym Zakon może służyć tym razem?

Cressa nie dał się sprowokować.

— Gdzie są pozostali mistrzowie? Gdzie jest mistrz Vandar?

— Mistrz Vandar zajmuje się sprawami enklawy na Dantooine — oznajmił Kavar beznamiętnie. — Reszta także się nie zjawi.

Cressa już teraz wiedział, że stoi na straconej pozycji. Vrook spojrzał na kanclerza i uśmiechnął się cynicznie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, po co Tol tu przybył. Wiedział również, że tego nie otrzyma. Tol zacisnął dłoń w pięść. Senator Tag wyszedł przed niego, aby zwrócić się w stronę członków Rady, ale Cressa powstrzymał go chwytając Durosjanina za ramię. Spojrzał po znudzonych twarzach członków Rady i podjął decyzję.

Gra się skończyła.

— Czy wy jesteście ślepi? Duro to nie Zewnętrzne Rubieże! To nie Jebble czy Serroco! Mandalorianie wkraczają do samego serca Republiki, a wy nie robicie nic? Siedzicie sobie zamknięci w swojej świątyni, spokojnie obserwując sytuację?

— Kanclerzu — wtrącił się Kavar. — Rada już wyraziła swoje zdanie w temacie wojny.

— Posunięcia Mandalorian są bez sensu — dodała wyraźnie ożywiona wzrostem napięcia Vash — Nie mają żadnego interesu w atakowaniu Republiki. Dopóki nie dowiemy się, dlaczego to robią, Rada nie zareaguje.

— Nie zareaguje? — zapytał Cressa wytrzeszczając ku niej oczy. — Nie zareaguje? Chyba się przesłyszałem!

— Tol, uspokój się… — Goravvus złapał Tola za ramię, próbując go odciągnąć, ale ten się wyrwał. Kanclerz jednak zrozumiał, że musi przyjąć bardziej spokojną i racjonalną postawę.

— Widzieliście te tłumy przed waszą siedzibą? Nawet oni wiedzą, że Mandalorianie są realnym zagrożeniem. Nie znam się na tych waszych sprawach Jedi, ale jeśli nie zareagujecie teraz, to wkrótce nie będziecie musieli się martwić, co stoi za tą wojną, bo przestaniecie istnieć. — Przerwał w oczekiwaniu na reakcję. Nie doczekał się żadnej. — Może Rada tego nie widzi, ale inni Jedi to rozumieją. Revan…

— Nie wymawiaj tego imienia w mojej obecności, kanclerzu. — Cressa dopiero teraz spostrzegł, że Atris aż do tej pory powstrzymywała się od zabrania głosu. — On jest trucizną toczącą jad w naszej wspólnocie.

— Mistrzyni Atris ma rację. — Vrook odwrócił się w stronę kanclerza, po czym oznajmił z nieukrywanym wyrzutem i pogardą: — Pozwoliłeś mu włączyć się do tej wojny. On i jego medycy — podkreślił to słowo z przekąsem — walczą na froncie. Są buntownikami, odłamem zagrażającym Jedi, tak samo jak Przymierze. Chyba nie muszę ci przypominać, kanclerzu, czym zakończyły się ich działania?

Vrook nie ufał kanclerzowi od momentu, w którym dowiedział się, że Tol osobiście wysłał Raanę Tey na Taris. Późniejsze powiązanie jej osoby z Przymierzem rzuciło cień na jego osobę i relacje z Jedi. Tol wcale im się nie dziwił. Podczas przewrotu Haazena wielu z nich straciło swoich przyjaciół, z którymi znali się od lat.

— Revan zabiera na wojnę dobrze zapowiadających się Jedi — kontynuował ponuro Kavar — Ciągnie ich ze sobą w ciemność, z której mogą nigdy nie powrócić — dodał, drapiąc się po brodzie.

Atris, choć wydawało się to Tolowi niemożliwe ze względu na jej karnację, zbladła.

— Wciąga w to padawanów — przerwała nerwowo. — Nawet mistrzyni Kae i Meetra… — Ukryła twarz w dłoniach.

Tol poczuł dziwne ukłucie w żołądku. Nigdy nie patrzył na to w ten sposób. Choć filozofia Jedi zabraniała im zżywać się z innymi osobami, ich uczucia istniały i dawały o sobie znać. Nawet mistrzowie Jedi muszą od czasu do czasu opuścić mury swej twierdzy, aby nie zwariować. I choć rozumiał stratę, jaką odczuwali, wiedział także, że pewne rzeczy są ważniejsze od innych. Bo ileż znaczy czyjeś życie czy samopoczucie w obliczu zagłady całej Republiki?

— Jeśli dołączycie do wojny, będziecie mogli kontrolować walczących Jedi — podsunął, wykorzystując nadarzającą się okazję.

Atris energicznie powstała ze swojego miejsca. Ruszyła ku kanclerzowi w sposób, który przyprawił go o szybsze bicie serca. Chciał odsunąć się z jej drogi, ale nie mógł. Czuł jakby, jakaś siła przyszpiliła go do miejsca.

— Atris? — Zwróciła się w jej stronę Lonna Vash. Archiwistka nie zareagowała na jej słowa. Stanęła na wyciągnięcie ręki od kanclerza. Wzrostem była mu równa, toteż ich spojrzenia zetknęły się na równym poziomie. Te kilka sekund trwały dla Tola, jak wieczność. W błękitnych niczym lód oczach Atris widział jedynie gorejący gniew.

— Oni nie są Jedi — stwierdziła chłodno, po czym wyszła z komnaty Rady. W sali zapanowała złowroga cisza. Tol postanowił spróbować ostatni raz.

— To nie ja proszę was o pomoc. Republika prosi, Republika błaga.

Pozostali mistrzowie spojrzeli po sobie, a następnie powstali z miejsc. Głos zabrał Vrook:

— Rada nie zmienia swojej decyzji w tej sprawie. Kanclerzu, senatorowie — kiwnął głową w stronę Taga i Goravvusa — dziękuję za spotkanie.

***

— Co teraz, Tol?

Wielki Kanclerz stał obrócony plecami do swego rozmówcy, obserwując zza transplastalowej tafli swego gabinetu strumienie przemieszczających się pojazdów. Choć technologia w przeciągu kilku minionych lat poszła naprzód i pojawiły się nowe modele środków transportu, Tol obserwując tę scenę przypomniał sobie stare spokojne oraz uporządkowane czasy. Zdawał sobie sprawę, że choć pojazdy wciąż latają po starych szlakach, tak jakby nic przez ten cały miniony czas się nie wydarzyło, nic już jednak nie będzie takie samo.

— Pomyślę nad tym — rzekł, obracając się w stronę hologramowej miniaturki Goravvusa.

Ten zmarszczył brwi w zwątpieniu.

— Dobrze wiesz, że kończy nam się czas. Lepiej zabierz się do działania. — Senator spojrzał ostro na kanclerza, po czym, nie żegnając się, przerwał połączenie.

Tol doszedł do wniosku, że cisza, która zapanowała w biurze idealnie odzwierciedla reakcję Republiki na utratę Duro. Ba, odzew na całą mandaloriańską inwazję — milczenie.

Wielki Kanclerz Republiki oklapł na eliptyczny, konferencyjny stół. Automatycznie zaczął gładzić dłonią jej drewnianą powierzchnię. Ithoriańskie drewno było jednym z najbardziej cenionych gatunków tegoż materiału. Wartość stołu może wkrótce wzrosnąć, jeśli Mandalorianie ponownie spróbują zdobyć Ithor.

— Kanclerzu? — Tol nawet nie zauważył, kiedy jego sekretarce udało się zakraść tuż za jego plecy. Smukła, młoda kobieta pracowała u niego od niedawna i wciąż potrafiła go zaskoczyć.

— To dzisiejsze przesyłki zaadresowane do pana. — Wskazała na małą stertę pakunków, które przyniosła ze sobą do gabinetu. Widząc zamyśloną minę Tola położyła paczki na stole i, nie czekając na odpowiedź, wyszła z pomieszczenia.

Cóż, przynajmniej oderwę swoje myśli od nieciekawych spraw, pomyślał.

Paczki, które przychodziły do niego były najczęściej podarunkami od różnych osobistości pragnących uzyskać u niego względy. Cressę nie zdziwił zatem widok kolejnych wykwintnych trunków, rzadkich kamieni czy drobnych pamiątek. Tym razem jednak doszło do drobnej odmiany od codziennej rutyny. W jednej z niepozornych opakowań znalazł dysk danych. Sam ten fakt nie byłby dziwny, gdyż wielu nadawców dorzucało mu takie „bonusy” do przesyłek chcąc załatwić to i owo, jednakże nigdy dotąd nie zdarzyło się, aby dysk był jedynym elementem zawartości prezentu. Zaintrygowało go to, toteż postanowił niezwłocznie sprawdzić jego zawartość.

Na początku przeczytał wiadomość, która głosiła: „Kryjówka Handlarza”, północ, narożny stolik, sam. Po, jak się okazało, odsłuchaniu zawartości dysku postanowił nie tracić czasu na oczekiwanie.

***

Tol nigdy wcześniej nie miał okazji do odwiedzenia Galaktycznego Rynku nocą. To nie było to samo miejsce, co w dzień. Stragany z wszelkiego rodzaju towarem do sprzedaży poznikały z ulic, a restauracje, gdzie Tolowi zdarzało się czasem coś przekąsić były zatrzaśnięte na głucho. W zastępstwie pojawiły się różne osobistości, których to roli kanclerz z łatwością się domyślał.

Gdy to piekło się skończy, zajmę się wami, dranie.

Jedynie speluny w stylu „Kryjówki Handlarza” pozostawały wiecznie otwarte. Ubrany w sięgający mu do kostek szary płaszcz z kapturem kanclerz wszedł do speluny omijając w drzwiach zataczającego się Rodianina.

Jego wejście nie zwróciło niczyjej uwagi. Na parkiecie tańczyli, choć Cressie wydawało się raczej, że próbowali tańczyć, przedstawiciele wszelakich galaktycznych ras. Po mętnych wzrokach tych istot, Tol nie musiał się zbytnio głowić, aby zrozumieć, na czym polegała zabawa w tej melinie. Rozejrzał się po sali, kierując szczególną uwagę na narożniki. Koło najbliższego leżał na stole zapewne naćpany osobnik. Przy kolejnym trunki spożywało trzech Gamorrean. Tol od razu wykluczył tę możliwość. Gamorreanie nie byliby zdolni do takich manipulacji.

Obrócona plecami osoba siedząca samotnie przy kolejnym z narożników zwróciła uwagę kanclerza. A raczej jego charakterystyczne, rude włosy.

Nie ściągając nakrycia głowy Tol zasiadł na krzywym krześle naprzeciwko mężczyzny. Ten nie zwrócił uwagi na jego obecność. Wpatrywał się w przekaz Holonetu umieszczony ponad głową kanclerza. Obraz przedstawiał relację „Galaktycznych Rubieży” sprzed budynku Galaktycznego Senatu.

— Kiepsko wyszedłem na tym ujęciu — stwierdził z grymasem Jarry Greyden, obserwujący samego siebie na antenie.

— Za to pańska etyka dziennikarska nie pozostawia żadnych zarzutów — odciął się kanclerz. Zielone oczy Greydena po raz pierwszy spoczęły na twarzy Cressy. Uśmiechnął się szyderczo, po czym sięgnął do barku kanclerza, mówiąc:

— Skoro już w tym temacie jesteśmy… — Greyden wyjął ze szwu niebieskiej tuniki Tola niczym niewyróżniającą się nić — chciałbym odzyskać swój sprzęt. — Schował niepozorne urządzenie do kieszeni sportowej kurtki i ponowił oglądanie swego występu.

Tolowi skończyła się cierpliwość.

— Mów, jaki masz w tym interes, albo załatwię ci miejsce na Kessel. Dożywotnio.

Greyden pokręcił głową.

— Jeśli coś mi się stanie, taśmy z twoją pogawędką z Jedi wyciekną. Nie tylko straciłbyś posadę, ale także zostawił Republikę w konflikcie wewnętrznym. A tego raczej byś nie chciał, przyjacielu.

— Czego chcesz?

Greyden opierając głowę na splecionych dłoniach przybrał poważny wyraz twarzy.

— Możesz myśleć sobie o mnie, co chcesz, staruszku. — Cressę irytowała poufałość dziennikarza, ale to nie on był tu w pozycji atakującego. — Powiem szczerze, liczyłem na to, że uda mi się zdobyć coś, co by cię pogrążyło. Jak zresztą słyszałeś, dokonałem tego. — Po chwili milczenia dodał — Nie taki był jednak mój cel. Jestem patriotą i chciałem, aby ktoś ruszył coś w kwestii Mandalorian. Myślałem, że to ty byłeś tą blokadą, ale materiał pokazał mi, że byłem w błędzie. To wina Jedi. Ty za to jesteś katalizatorem, który tchnie życie w ten plan. Dlatego teraz zamierzam złożyć ci obopólnie korzystną propozycję. Liczę na to, że mnie wysłuchasz.

Propozycja dziennikarza mocno zaintrygowała Cressę. Po typach takich, jak on raczej spodziewałby się pieniędzy, czy ułatwienia drogi kariery. Choć jedna miła niespodzianka tego dnia. Ciekawy człowiek z tego Greydena. Bardzo ciekawy.

***

Coruscant, siedziba „Galaktycznych Rubieży”, standardowy miesiąc później,godzina 17:59 czasu coruscańskiego

3961 lat przed bitwą o Yavin

— Wielki Kanclerzu, czy jest pan gotowy?

Charakteryzatorka stanęła koło fotela, na którym zasiadał, aby dokonać ostatnich poprawek makijażu. Na tę okazję postanowił ubrać się w tradycyjną tunikę senatora Galaktycznego Senatu. Przed Tolem znajdował się szklany stolik z dwoma wypełnionymi do połowy szklankami wody. Jeden należał do niego, drugi z kolei do osoby, z jaką miał dziś porozmawiać. Mężczyzna w eleganckiej granatowej marynarce zasiadł na drugim, położonym nieco z boku bliźniaczym fotelu. Jego włosy na tę okazję przybrały dużo bardziej pasujący do dziennikarza czarny kolor. Jarry Greyden spojrzał na Cressę i zapytał uprzejmym tonem:

— Jestem przygotowany. A pan, panie kanclerzu?

Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to mrugnięcie.

— Tak, możemy zaczynać.

Sztab pracowników, który zajmował połowę miejsca w studiu ulotnił się w ciągu kilku sekund. Główne światła oraz obiektywy kamer skierowały się na Greydena. Operator kamery zaczął odliczać głośno sekundy pozostałe do rozpoczęcia od dawna reklamowanej wszem i wobec relacji — pierwszego oficjalnego wywiadu Tola Cressy od czasu zwycięstwa w elekcji.

Jeden…

— Jarry Greyden, witam serdecznie wszystkich widzów w najnowszym wydaniu „Galaktycznych Rubieży”. Dzisiejszego wieczoru przyjdzie nam zmierzyć się z osobistością najwyższej rangi. Mam przyjemność przedstawić państwu Tola Cressę, Wielkiego Kanclerza Republiki!

Tol usłyszał oklaski, a światła wszystkich reflektorów skierowały się prosto na niego. Greyden wstał, podszedł do niego i uścisnął serdecznie dłoń Tola swoimi dwiema. Następnie wskazał mu miejsce do zajęcia, po czym sam zasiadł na fotelu obok. Gdy oklaski oraz intro umilkło, spojrzał z wyrazem pełnego szacunku na kanclerza.

Cóż za aktor.

— Bardzo miło mi pana poznać, kanclerzu.

— Wzajemnie — odparł Cressa, podkreślając słowo potaknięciem głową. Niechętnie.

— Chciałbym pana zapytać o to, co zapewne najbardziej interesuje naszych widzów. Nie ma co ukrywać, żyjemy w bardzo ciekawych czasach, co zazwyczaj nie wróży nic dobrego. Jakiego wsparcia mogą oczekiwać obywatele ze strony Senatu?

Teraz wszystko się okaże.

— Panie Greyden, drodzy obywatele. Republika powstała po to, by was chronić. Rozumiemy, że nasze działania nie zawsze wyglądają na właściwe, ale robimy wszystko, co w naszej mocy, aby wywiązać się z tego zadania. Ostatnie dni, tygodnie, miesiące nie były łatwe. Zagrożenie zewnętrzne wzrastało w siłę, ale wiedzcie, że chociaż Republika wydawała się być bezbronna, spożytkowaliśmy ten czas właściwie. Nie mogliśmy pozwolić na narażenie naszego największego wspólnego dobra. Za trzymanie was w niewiedzy serdecznie chcę was przeprosić. Dziś jednak zaczynamy nowy etap. Obiecuję, że za chwilę dowiecie się, jak wygląda nowy początek.

— Co ma pan na myśli, kanclerzu?

Za plecami rozmówców uruchomiły się gigantyczne ekrany. Każdy z nich wyświetlał podobny obraz — błękit nadprzestrzeni.
Do studia wszedł ubrany w identyczny strój jak kanclerz, senator Goravvus. Reflektory skierowały się na niego. Cressa z Greydenem powstali z miejsc i skierowali się w jego stronę. Cała trójka stanęła z boku, dając kamerze prowadzącej miejsce na objęcie swym zakresem wszystkich ekranów przedstawiających nadprzestrzeń. Cressa ponowił swą mowę.

— Jedi nas nie opuścili. Za zgodą Galaktycznego Senatu, z efektem natychmiastowym, ogłaszam Revana głównodowodzącym Sił Zbrojnych Republiki. Drodzy państwo, jesteście świadkami przełomowego momentu, o którym wasze wnuki będą się uczyć. A rozpocznie się on tam, gdzie całe zło zakiełkowało. Chwast dziś zostanie ostatecznie wyrwany.

Nadprzestrzeń na wszystkich kamerach zastąpiona została zieloną tarczą planetarną, poprzecinaną kilkoma rysami cywilizacji. Cressa wiedział, że sceny znad Tarisa są wyświetlane na telebimach całego Coruscant. Na innych planetach zapewne też. Gdy na ekranach pojawiły się pierwsze rozbłyski turbolaserów, objął ramieniem wzruszonego Goravvusa i wypowiedział do kamer ostatnie słowo tego dnia:

— Zwrot.

Nawet Greyden uśmiechnął się na ten widok.

***

Pokład „Wyniesionej Gwiazdy”, dwa dni później

Taris odbity. Awans masz jak w banku.

Taką treść niosła wiadomość wysłana do Jarrego Greydena przez prezesa „Galaktycznych Rubieży”. Dziennikarz faktycznie miał powód do świętowania. Całkowicie odmienny.

Posunięcia Mandalorian są bez sensu. Nie mają żadnego interesu w atakowaniu Republiki.

Może Rada tego nie widzi, ale inni Jedi to rozumieją. Revan…

On jest trucizną toczącą jad w naszej wspólnocie.

Revan zabiera na wojnę dobrze zapowiadających się Jedi. Ciągnie ich ze sobą w ciemność, z której mogą nigdy nie powrócić.

Oni nie są Jedi.

Nagranie dobiegło końca. Jarry Greyden jednak wciąż klęczał na jednym kolanie przed postacią otuloną w czarną szatę. Już dawno nie widział przedstawicieli tej rasy. Jej twarz o czerwonej karnacji i charakterystyczne wyrostki były typowe dla Sithów czystej krwi. Greyden lubił ich towarzystwo, ale istniały wyjątki od tej reguły. Klęczał przed jedną z nich.

— Twoja inicjatywa zostanie doceniona, Lordzie Vigitusie. Tym razem.

Jej beznamiętny ton szedł w parze z twarzą niewyrażającą żadnych emocji. Tak samo jej złote oczy, które w każdym innym przypadku gorałyby nienawiścią, u niej wyglądały na zastygłe. Odwróciła się plecami do Vigitusa, po czym oznajmiła:

— Możesz powstać.

— Dziękuję, moja pani.

— Ten Revan… jest bardzo interesującym Jedi. Może być pożyteczny dla Imperatora i jego sprawy. — Po długiej ciszy dodała:

— Twoje zasługi zostaną nagrodzone. Imperator dowie się o twojej roli, masz już jednak nigdy nie ingerować w tę sprawę. Konsekwencje niesubordynacji będą surowe.

— Tak, moja pani.

— Dobrze się spisałeś, Lordzie Vigitusie. — Po tych słowach przeszła przez śluzę do swojego statku, a ten znikł po chwili w nadprzestrzeni.

Co za ulga.

Podczas służby u Dartha Xedrixa skontaktowała się ze mną. Wyjaśniła mi, że jest jedną z niejakich Sług Imperatora. Jako jeden z nielicznych zostałem wybrany i wtajemniczony do wyjątkowo trudnego zadania.

Infiltracji Republiki.

Jest to całkowicie nowa rola niż ta, którą piastowałem w Imperium. Musiałem ulec kompletnej przemianie, aby wykonywać swą misję dobrze. Wciąż ciężko godzić mi się z tym, że nigdy już nie będę tym, kim z natury jestem. Nigdy nie spotkałem się z innymi Sithami wypełniającymi swe przeznaczenie tak samo jak ja, ale czasami, gdy znajdowałem się w tłumie na Coruscant wydawało mi się, że wyczuwałem w pobliżu znajomą, tęskniącą do mnie mroczną obecność.

Jest to rola trudna, ale jakże satysfakcjonująca.

Wierzą, że są bezpieczni.

Wierzą, że nas nie ma.

Wierzą, że nigdy nie wrócimy.

A nie potrafią nas zauważyć, nawet gdy występujemy w Holonecie przed całą Galaktyką.

Co za głupcy.

Jedyne czego żałuję to fakt, że zapewne za mojego życia do tego nie dojdzie.

Jest jeszcze tyle do zrobienia, tyle do przygotowania.

A mego czasu tak niewiele…

Za to Imperator jest wieczny.

Pewnego dnia pogrąży Republikę, a ja będę dumny z dołożenia swojej cegiełki do jej upadku.

I to będzie prawdziwy zwrot, Tolu Cresso.

Najwyższy czas wracać do mojej prawdziwej pracy.