Oscary 2013

Mało kto nie słyszał o Oscarach oficjalnie zwanych Nagrodami Akademii (Sztuki i Wiedzy Filmowej) i mało kto, przynajmniej w środowisku maniaków kina, się nimi nie ekscytuje. Zwykle jest to ekscytacja wynikająca wyłącznie z faktu, że mamy do czynienia z silnie reklamowanym, gęsto i często eksponowanym wydarzeniem, niż z świętem amerykańskiego kina i świetnymi filmami. Zakładając oczywiście, że uznamy je za świetne; jak co roku od razu po ogłoszeniu nominacji pojawiły się głosy oburzenia, że filmu X nie ma, a już film Y czy Z jest. Takie głosy były zawsze, są zawsze i będą zawsze. Wszystkim się nie dogodzi. I najlepiej podejść do Oscarów, pamiętając o tej maksymie. A podejść warto, gwarantuję Wam!

W tym roku po raz piąty podjąłem się trudu obejrzenia wszystkich produkcji nominowanych do głównej nagrody. Było co oglądać, ponieważ szansę na wygraną ma aż 9 tytułów. Już raz zdarzyło mi się napisać o Oscarach dla Star Wars Extreme i miałem nadzieję to powtórzyć rok temu, ale nie było ku temu okazji. Teraz udało mi się znaleźć nieco czasu na opisanie swoich wrażeń i zabawę w Akademię. Tak jak poprzednio, poudaję, że jestem jednym z członków tego szacownego (i wyjątkowo zaawansowanego wiekiem, patrząc na średnią wieku) grona i dorzucę swój głos do 5783 innych.

Uwaga natury technicznej. Stosuję anglojęzyczne tytuły filmów, oceniam jedynie dziewiątkę nominowaną do głównej nagrody (co nie oznacza jednak, że nie widziałem innych filmów z grona zakwalifikowanego do pozostałych kategorii) i przy każdym tytule zamieściłem oceny z najpopularniejszego w sieci portalu zbierającego dane o recenzjach filmów: Rotten Tomatoes. Pierwsza ocena to opinia krytyków, druga zaś użytkowników portalu. Jak łatwo zauważyć, poziom wydaje się być bardzo wysoki.

Lincoln 12 nominacji, 90% i 85% na RT

Dwa lata temu napisałem, że uwielbiam produkcje historyczne tudzież ahistoryczne. Od tamtego czasu niewiele się zmieniło. Jeśli już, to moje zainteresowanie nimi wręcz wzrosło. Słyszałem opinie, że Lincoln Spielberga jest nudny, przegadany, zbyt patetyczny i w gruncie rzeczy to laurka wystawiona 16. prezydentowi USA. W każdym z tych zarzutów jest jakieś ziarenko prawdy… i chyba tylko ziarenko. Lincoln to mistrzostwo świata w opowiadaniu historii o czymś, co w gruncie rzeczy nie jest ani dramatyczne, ani obfitujące w szybkie zwroty akcji, czyli uchwalanie poprawki do konstytucji. W filmie absolutnie zachwycają trzy rzeczy, za które Lincoln zdobyłby u mnie Oscary: dekoracje, kostiumy i Daniel Day-Lewis. Nie dowierzałem, gdy krytycy wychwalali go pod niebiosa i twierdzili, że on nie gra Abrahama Lincolna on nim jest. Niemożliwe, prawda? Cóż, jeśli to niemożliwe, to Day-Lewis dokonał niemożliwego. Takiej kreacji aktorskiej świat nie widział! Większość pozostałych nominacji Lincoln otrzymał słusznie, jednak tylko w jednej kategorii więcej mógłbym go wyróżnić. Sęk w tym, że kategoria ta, scenariusz adaptowany, należy do filmu, który zaprezentowałem niżej.

Life of Pi 11 nominacji, 88% i 88% na RT

Określić Life of Pi mianem niezwykłego byłoby wielkim niedopowiedzeniem. Magiczny, piękny i wspaniale nakręcony to już prędzej. Jest to jedna z tych opowieści, które z opisu skłaniają do pukania się w czoło, by potem wprawić w niesłychane zdumienie. Life of Pi trafiło do grona moich faworytów do zdobycia najbardziej pożądanego z Oscarów; z całej dziewiątki postawiłbym go na drugim miejscu. To produkcja bardzo nietypowa pod tym względem, że jest olśniewająca wizualnie i zarazem może się pochwalić perfekcyjnym scenariuszem. Nadal zachodzę w głowę, jak twórcom udało się przenieść fabułę tak pokręconej książki, jak Life of Pi, na ekran. Ten film zwyczajnie nie powinien się udać, a tymczasem udał się tak, że przyznałbym mu aż 5 złotych statuetek. Nieziemskie zdjęcia, wspaniała piosenka przewodnia (Pi’s Lulaby), niesamowita muzyka i montaż, który wyciąga maksimum z tego, co zwiemy magią kina. Do tego wspomniany już scenariusz adaptowany. Gdyby nie to, że wypadałoby uhonorować produkcję z większą liczbą efektów specjalnych, Life of Pi otrzymałoby ode mnie także nagrodę i w tej kategorii. Ten komputerowo wygenerowany tygrys… to po prostu trzeba zobaczyć. Tak jak i sam film.

Silver Linings Playbook 8 nominacji, 92% i 89% na RT

Zakręcony film o mocno niedoskonałych ludziach z masą problemów na głowie. I zarazem film, który zgarnął wszystkie aktorskie nominacje, co stało się pierwszy raz od 1981 roku. To bez dwóch zdań czarny koń oscarowego wyścigu, dla mnie trzeci z dziewiątki najlepszych. Nie do końca potrafię powiedzieć, co jest w nim takiego świetnego. Podoba mi struktura fabularna, banalna, ale zaprezentowana w fantastyczny sposób opowieść i, co nie powinno dziwić przy tylu nominacjach, gra aktorska. Nigdy bym nie podejrzewał Bradleya Coopera o talent do realistycznego zagrania postaci z zaburzeniami psychicznymi gdyby nie doskonały, wymiatający konkurencję Daniel Day-Lewis, to kto wie, w co mogłaby się zamienić ta nominacja. Po drugiej stronie jednak konkurencji nie ma, wobec czego Oscara zdecydowanie oddałbym w ręce Jennifer Lawrence, obecnie jednej z najlepszych aktorek młodego pokolenia. Co jeszcze zasługuje na wyróżnienie? Reżyseria, a jakże! David O. Russell drugi raz z rzędu (ostatnio The Fighter) pokazał wielką klasę, moim skromnym zdaniem większą, niż Ang Lee i Steven Spielberg. Silver Linings Playbook to także doskonały scenariusz adaptowany, ale, jak już się rzekło, w tym roku to Life of Pi najbardziej zasługuje na nagrodę.

Les Misérables 8 nominacji, 70% i 82% na RT

Rzadko oglądam musicale, wątpię, bym w całym swoim życiu widział więcej, niż kilkanaście (wliczając bajki Disneya). Tym niemniej, dwa razy w historii zostałem dosłownie zmiażdżony przez takiego rodzaju produkcję odcinek Buffy pod tytułem Once More With Feeling i Dr. Horrible’s Sing-Along Blog, oba Jossa Whedona. Les Misérables nie dorasta im do pięt, choć jest zaskakująco dobry. To jeden z tych musicali, w których prawie nie ma tradycyjnych dialogów; niemal wszystkie kwestie są śpiewane. Zadziwiający talent wokalny pokazują Hugh Jackman (nominacja) i Russel Crowe, ale z całego grona aktorów wybija się jedna osoba: Anne Hathaway. Pani ta zdobyła już chyba wszystkie możliwe nagrody za swoją krótką, ale oszałamiającą rolę, i w świetle tego Oscar po prostu jej się należy. Jest jeszcze jedna kategoria, która wypada nadzwyczajnie: charakteryzacja. Nieco mnie zdziwiło, że soundtrack Les Misérables nie otrzymał nominacji, bo pełno w nim świetnych utworów, ale można się pocieszyć tym, że przynajmniej jedna z piosenek (Suddenly Hugh Jackmana) jest wśród pięciu walczących o nagrodę.

Argo 7 nominacji, 96% i 93% na RT

Mega ciekawy temat, bardzo dobre wykonanie, wspaniały klimat, perfekcyjne oddanie realiów przełomu lat 70 i 80, do tego nerdowskie nawiązania (Battlestar Galactica, Star Wars, Planeta małp mamy tu wszystko), ale Oscar za najlepszy film? Nie do końca jestem przekonany. Zapewne sporą winę za to ponosi fakt, że wiedziałem, jak się film potoczy i skończy; niestety lub stety, już słyszałem tę historię. Inaczej niż w przypadku Lincolna, gdzie też wszystko doskonale wiemy, w Argo trochę brakuje suspensu i napięcia. Film Bena Afflecka niespodziewanie zdobył dwa najważniejsze Złote Globy, tymczasem Amerykańska Akademia nawet nie nominowała Afflecka za reżyserię. Poniekąd słusznie, bo nie widzę w niej niczego nadzwyczajnego, ale sytuacja jest cokolwiek dziwna. Zresztą, w moim rozdaniu Argo nie otrzymałoby żadnego „złota”. Nie w sytuacji, gdy w kinach pojawiły się Life of Pi, Django Unchained, Lincoln i Silver Linings Playbook.

Zero Dark Thirty 5 nominacji, 93% i 83% na RT

Pierwszy film o upolowaniu Bin Ladena i od razu nominacja. Choć nie jest to przypadek, to mamy tu do czynienia z filmem bardzo nierównym: zaczyna się powoli, od niezbyt szokujących scen tortur, a kończy na szybkiej i emocjonującej fabularyzacji wydarzeń z 2 maja 2011 roku. To rzekłszy, Oscara nie przyznałbym ani za scenariusz, ani główną rolę kobiecą, nie wspominając o głównej nagrodzie. W każdej z tych kategorii Zero Dark Thirty jest bardzo solidny, ale solidność to trochę za mało, by ubiegać się o najważniejsze nagrody w biznesie kręcenia filmów. Żałować można jedynie tego, że nominacji za reżyserię nie otrzymała Kathryn Bigelow. Podobno wynika to z wielkich kontrowersji, jakie wynikły z pokazania tortur, jakimi byli poddawani osobnicy podejrzewani o terroryzm i wspieranie terroryzmu. Podobno.

Django Unchained 5 nominacji, 89% i 94% na RT

Wymieszajmy Quentina Tarantino, motyw zemsty czarnoskórych niewolników, spaghetti western i Christopha Waltza. Co otrzymamy? Przepis na film idealny, zgarniający Oscara za najlepszy obraz 2012 roku. Oceny użytkowników Rotten Tomatoes także wskazują na taki, a nie inny werdykt publiczności, natomiast Django Unchained krytykom spodobał się już mniej. Może dlatego, że w tak nieceremonialny sposób podchodzi do tematyki niewolnictwa i używania zakazanego przez poprawność polityczną słowa „nigger”? Wielu recenzentów to obrzydziło, co jest zabawne, bo Tarantino nie zrobił nic innego, poza pokazaniem, jak naprawdę zwracano się do ludzi innego koloru skóry niż biały. Tak czy siak, Django Unchained powaliło mnie na kolana. Czym? Kwintesencją stylu Tarantino, oczywiście. Scenariuszem rojącym się od kultowych dialogów (ode mnie Oscar), dźwiękiem (j.w.), idealnym doborem piosenek i muzyki do tego, co widzimy na ekranie, no i rzecz jasna aktorstwem. Szkoda, że tylko Christoph Waltz otrzymał nominację (i jeszcze jeden Oscar, za rolę drugoplanową), bo i Jamie Foxx, i Leonardo Di Caprio dali niezwykły pokaz, ale trudno się mówi. Podkreślę to jeszcze raz: Django Unchained jest moim faworytem, najlepszym z dziewiątki. Ostatni raz oglądałem tak wspaniały film rok temu, a w tym czasie widziałem naprawdę sporo dobrych produkcji.

Amour 5 nominacji, 93% i 85% na RT

Perfekcyjny przykład filmu statycznego. Jego akcja dzieje się w czterech ścianach jednego mieszkania, a poszczególne sceny potrafią trwać po kilka minut, w czasie których kamera w ogóle się nie porusza. Nie oznacza to, że francuskojęzyczny Amour (czyli Miłość) to produkcja nudna powiedziałbym raczej: niepełna. Choć film trwa dwie godziny, tytułowej miłości jest niewiele. Ani przez chwilę nie „czułem” dwójki głównych bohaterów i choć film dotyka bardzo trudnego tematu osób opiekujących się niezdolnymi do samodzielnego życia bliźnimi, emocji w nim jak na lekarstwo. Amour jest dla mnie zwyczajnie pusty. Na wyżyny wybija się Emmanuelle Riva w głównej roli starszej kobiety po udarze; tak wyrazista i piekielnie ciężka do odegrania kreacja zasługuje na Oscara… i dostałaby go, gdyby w tej samej kategorii nie walczyła o zwycięstwo Jennifer Lawrence. Oczywiście, Amour zgarnia nagrodę za najlepszy film nieanglojęzyczny.

Beasts of the Southern Wild 4 nominacje, 86% i 79% na RT

A to z kolei przykład filmu, który albo się kocha, albo nienawidzi. Ja, niestety, skłaniam się ku tej drugiej stronie. Beast of the Southern Wild to totalne przeciwieństwo Life of Pi, przykład, jak mogłaby wyglądać historia chłopca uwiezionego na tratwie z tygrysem, gdyby zabrał się za nią ktoś nieodpowiedni. Podobnie, jak to miało miejsce z Drzewem życia w zeszłym roku, z trudem powstrzymywałem się przed przerwaniem seansu i wyrażeniem w kilku dosadnych słowach, jak bardzo „uwielbiam” tego typu zabawy kinem. W Beasts…, filmie chaotycznym, dziwacznym, bez jakiejkolwiek sensownej fabuły i utrzymanym w klimacie bajki, jest tylko jedna, jedyna rzecz, którą mogę nazwać pozytywną muzyka. Nie mam pojęcia, skąd się wzięły tak wysokie oceny krytyków, ani nominacja do głównej nagrody. Moja głowa tego nie ogarnia. Chcę jak najszybciej zapomnieć, że kiedykolwiek oglądałem ten film. Poważnie.

Podsumowanie

Dziewięć produkcji, jedna nagroda główna i łącznie kilkadziesiąt nominacji. Osiem z nich otrzymało zasłużone nominacje. W tym roku zgniłym rodzynkiem, filmem tak bardzo odstającym od pozostałych, że to aż boli, okazał się Beasts of the Southern Wild, co oznacza, że bilans jest całkiem niezły. Gdybym był członkiem Amerykańskiej Akademii, rozdałbym Oscary w bardzo wyważony sposób. Wielokrotne nagrody otrzymałyby Life of Pi (5 statuetek), Django Unchained (4), Lincoln (3), Silver Linings Playbook (2) oraz Les Miserables (2). Nie kręciłbym nosem, gdyby w rzeczywistości Oscara za najlepszy film otrzymał którykolwiek z tych tytułów, z wyjątkiem Les Miserables, tym niemniej dla mnie zwycięzca jest jeden Django Unchained. Chwała niech będzie Akademii, jeśli go wybiorą!

Komentarz do ostatecznych wyników

Zgodnie z tym, czego można się było spodziewać (sam też typowałem taki wynik), Argo zgarnęło główną nagrodę. Nie jestem z tego powodu przesadnie szczęśliwy, ale ogólnie nie narzekam, ponieważ w innych kategoriach wszystko potoczyło się mniej więcej tak, jak sobie tego życzyłem. Cała czwórka aktorów, których wskazałem, otrzymała złote statuetki, Quentin Tarantino dostał wyróżnienie za scenariusz do Django, a Life of Pi zdobyło parę Oscarów w kategoriach technicznych i za prześwietną muzykę. Ogólnie nagrody przydzielono bardzo równo i sprawiedliwie. Oscarowa gala także zasługuje na słowa uznania. Prowadzący nie nudził, pokazał sporą autoironię, no i przede wszystkim oszałamiające wrażenie przynajmniej na mnie, zadeklarowanym fanie Star Treka zrobiło wejście Jamesa T. Kirka w osobie Williama Shatnera. Długo nie zapomnę tego momentu, w jakim szoku byłem, gdy go zobaczyłem na ekranie. Coś takiego zdarza się bardzo, bardzo rzadko.