Plastalowe pudełko

Wszystkim, którzy zachęcali mnie do dalszego pisania,
a zwłaszcza tym, którzy wiedzą, że o nich mowa.

Wychodzę z założenia, że otaczają mnie kretyni.
Rzadko się rozczarowuję i czuję się dzięki temu mądrzejsza.

Dike Bilejgir

Podobno istniał kiedyś Jedi, o którym mówiono, że jest żywym dowodem na to, że Moc ma poczucie humoru. Jeśli faktycznie był ktoś taki, to muszę sprawdzić czy nie jesteśmy spokrewnieni. Moje życie pokazuje, że to gigantyczne pole energii, tworzone przez wszystkie żywe istoty, łączące nas i tak dalej, nie tylko lubi głupawe żarty, ale też raz na jakiś czas upatrzy sobie ofiarę, którą podręczy nieco dłużej. Ja jestem gizką, Moc to właściciel frachtowca niby zajmuję mało miejsca, nie jem zbyt wiele i lubię, jeśli mnie połaskotać pod brodą, ale kiedy wiedzie mi się zbyt dobrze, to trzeba mnie wyeksmitować. I choć Moc mogłaby wypuścić mnie na jakiejś miłej wodnej planetce i tym samym pozbyć się problemów, to woli całymi dniami ganiać za mną, próbując ukręcić mi mój delikatny łepek.

Ostatnimi czasy egzystencja upierdliwego płaza układała mi się nie najgorzej. Chyba już kiedyś wspominałam jak wygląda moja obecna sytuacja, więc powiedzmy, że w moje życie właśnie wkradło się kilka całkowicie niepowiązanych ze sobą problemów… Prawie całkowicie niepowiązanych ze sobą problemów.

Pierwszym z nich byli koledzy po fachu znamy się, kochamy i każdy z nich nie dawał wiary zarzutom, za jakie wsadzono mnie do paki. Nic więc dziwnego, że kiedy wyszłam i odzyskałam pracę zorganizowali powitalną fetę połączoną z ponowną inicjacją (mającą coś wspólnego z ręcznikiem, kajdankami i miejscem publicznym nic więcej nie powiem). Kłopot jest taki, że ostatnia noc to dla mnie czarna dziura, pustka, przerwa w dopływie prądu, awaria pamięci krótkotrwałej jak zwał, tak zwał. Według relacji właściciela lokalu odezwały się w nas „silne więzi koleżeńskie”. A co by byli z nas za koledzy, gdybyśmy nie wiedzieli, kto i ile potrafi wypić? Podobno zajęłam jedno z czołowych miejsc w zorganizowanym przez nas turnieju, a sądząc po sile kaca jakiego dzisiaj mam, jest to całkiem prawdopodobne.

Tak więc, nieco wczorajsza, ponownie ubrałam lekką kamizelkę kuloodporną, na to czarny mundur ze złotą szarfą i podreptałam na komisariat. Jeszcze nigdy nie byłam tak szczęśliwa, że jestem Zabrakanką podobno ludzie albo Yuzzemowie znoszą stan poimprezowy znacznie gorzej. W moim przypadku powinno skończyć się na rozdrażnieniu i kilku mniej ważnych efektach ubocznych. Szalenie wygodne wyrko, jakim okazało się moje służbowe biurko nie zdążyło jeszcze zapewnić mi niezbędnego wypoczynku, kiedy dała o sobie znać kolejna z dzisiejszych przykrości wezwanie. Z podejrzeniem morderstwa…

Kilkunastominutowy lot do niższych poziomów Imperialnego Centrum (mam problemy z przyzwyczajeniem się do taj nazwy) spędziłam śniąc o moim nowym przełożonym, Ottegru Greyu, znanym na całą planetę szefie policji, o chytrym oku i bystrym umyśle, doskonale znającym przestępczy świat Coruscant. A do tego uzdolnionym księgowym i specjaliście od walki wręcz. Według nakręconych o nim holofilmów, zrezygnował z posady agenta Banku Jądra, gdy wykrył jego powiązania z Konfederacją Niezależnych Systemów, wcześniej jednak organizując siatkę szpiegów, która umożliwiła mu wykrycie i skazanie zdrajców Republiki. Jak sam mówił, po pozbyciu się „szumowin” uznał, że, cytuję, „warto wrócić do korzeni i ponownie rozpocząć pracę w służbie obywateli”. W rzeczywistości Bank Jądra się skończył, tak samo Republika, a Grey musiał wrócić do starej roboty, co ze względu na jego rasę, nie było zbyt trudne. Szkoda, bo tacy jak on psują opinię o policji. Aby czegoś się o nim dowiedzieć, wystarczy spędzić z nim trochę czasu na miejscu jakiejkolwiek zbrodni. Wówczas ukazuje nam się łysol z brzuchem wylewającym się ze spodni, twarzą kowakianskiego małpojaszczura i porównywalnym ilorazie inteligencji.

Obudziło mnie niewielkie szarpnięcie związane z lądowaniem w pobliżu obskurnego hotelu. W towarzystwie kilku kolegów, lekko się zataczając, udałam się w stronę budynku, którego wejście otoczono taśmą policyjną. Wokoło kręciło się kilkunastu gliniarzy i droidów, a większość pobliskiego terenu już zabezpieczono, choć jakoś nie przeszkodziło to paru dziennikarzom wedrzeć się tutaj w celu wyłapania sensacji musieli być zdesperowani, skoro interesuje ich śmierć jednego z mieszkańców takich miejsc. Na krok nie odstępowali Greya, który po tym, jak pozwolił zrobić sobie parę zdjęć i stanowczo odmówił komentarzy, zlecił iktotchiańskiemu aspirantowi pozbycie się prasy. Wówczas ukazał mi się w całej okazałości.

Patrząc na takich ludzi, zastanawiam się, dlaczego Zeltronowie nie wyodrębnią z siebie genu odpowiadającego za szybką przemianę materii i nie opatentują go jako cudownego środka odchudzającego schodziłby lepiej niż gryzki Dextera. Poza tuszą, charakterystyczną cechą Greya była połyskująca w świetle łysina. Jednak od naszego ostatniego spotkania wyhodował sobie krzaczaste wąsy i zaczął nosić się jak stereotypowy zły glina jasnobrązowa, rozpięta marynarka, spodnie na szelkach i paradna fedora, czyli ciuchy ściągnięte z innej epoki.

– Cześć, Otto odezwałam się do niego, używając jednego z niezbyt lubianych przez niego pseudonimów.

– Siemanko, Dike! Ile zapłaciłaś, żeby cię wypuścili z pudła?

– Jeśli już musisz wiedzieć, to w zamian za przysługę, pewien boss narkotykowy załatwił mi zwolnienie warunkowe.

– Dałaś mu?!

Zacisnęłam pięści, ale jakoś opanowałam gniew nie wypada, żeby pierwszego dnia spisywać raport ze sprawy, w której jest się oskarżonym o napaść i pobicie.

Gdy minęliśmy zaniedbany główny hol hotelu, którego jedynym ciekawym elementem był nieprzytomny portier rasy Ishi Tib z krwawiącym nosem i butelką jakiegoś sikacza w ręce, stanęliśmy przed wejściem do turbowindy zepsutej. Wyraźnie niezadowolony Grey udał się w stronę schodów, by kilka pięter wyżej zacząć się obficie pocić. W końcu trafiliśmy na właściwe piętro. W towarzystwie kilku innych policjantów przeszliśmy przez zagracony korytarz, o ścianach tak zapełnionych drzwiami, że pokoje do których prowadziły musiały być niewiele większe od mojej szafy, choć ta, jak na szafę, jest całkiem spora.

Dotarłszy mniej więcej do połowy korytarza, poczułam odór dawno niemytego ciała, i to takiego, nad którym zaczęły latać pierwsze muchy. Kałuże zakrzepłej już krwi na brudnym dywanie potwierdziły, że nieraz kogoś tutaj dźgnięto nożem, choć raczej próżno byłoby tu szukać jakiejś świeższej plamy. Zaciekawił mnie fakt, że najwięcej krwi znajdowało się w najbliższym sąsiedztwie interesującego nas pokoju. Trudno będzie zbierać ślady.

Grey chyba jednak nie podzielał mojego zdania. Wsadził sobie do ust papierocha i z szerokim uśmiechem zapalił go pstrykając srebrną zapalniczką. W powietrzu rozniósł się zapach carababby… Chyba zaraz zwymiotuję.

Razem weszliśmy do niewielkiego pomieszczenia, stanowiącego kiedyś coś na kształt mieszkania. Ubrania porozrzucane były w wielkim nieładzie, tanie łóżko wywrócono do góry nogami, a na nielicznych meblach zalegała mniej więcej centymetrowa warstwa kurzu. Stół, stojący naprzeciwko rozbitego okna, przyciągał uwagę z powodu niewielkiej koloni skalnych kleszczy, które urządziły sobie na nim legowisko i zdołały już zeżreć prawie wszystko, co się na nim znajdowało. Oprócz tego, pokój był pozbawiony jakichkolwiek ozdób, jeśli nie liczyć trupa długowłosego Anzaty o niezwykle sinej twarzy i niewielkimi fioletowymi plamami pod oczami. Od razu zauważyłam też ślady ucisku na jego szyi. Śmierć przez zagardlenie.

Grey najwyraźniej był nieco zniesmaczony tym widokiem. Z kolei ja byłam autentycznie przerażona. I to nie z powodu trupa czy stanu mieszkania widywałam gorsze. W pokoju, rzecz jasna, obecnych było kilku śledczych, a jedna z nich, klęcząca nad zwłokami i pobierający próbki okazała się być…

– Hej! Cześć, Dike!

To się nie dzieje naprawdę! Właśnie w tej chwili z klęczek wstawała Twi’lekanka, ubrana w mundur młodszego aspiranta Dejanira „Zdzira” Argo! Szybka kalkulacja utwierdziła mnie w przekonaniu, że cała energia w magazynku mojego DL-44 raczej nie wystarczy aby zastrzelić ją, Greya i wszystkich innych świadków. Jest jeszcze tłum gapiów na zewnątrz. Może gwałtowny obrót i ucieczka…

– Fajnie, że jesteś! To moje pierwszy wypad na miasto, wiesz? Będziemy współpracować, Daesha!

– Co, kurwa?!

– Daesha to znaczy królowa albo szefowa! Bo kimś takim dla mnie będziesz, co nie? Może wolisz Freykaa?

Ględząc tym swoim piskliwym głosem zbliżała się do mnie zdecydowanie za szybko i zdecydowanie za blisko. Reagując instynktownie, próbowałam ją odepchnąć, ale zrobiłam to trochę zbyt gwałtownie. Straciłam równowagę i wpadłam prosto w jej ramiona. Grey na ten widok uśmiechnął się jeszcze szerzej, papieros chyba zaczął mu bardziej smakować.

– No, no, no! Miłość rośnie wokół nas… Czy te plamki wokół rogów, to przypadkiem nie odpowiednik rumieńców?

Ja się rumienię?! Cudownie! Wyszarpałam się z objęć robalogłowej z zamiarem podbicia Greyowi oka, ale rozsądek zwyciężył. Zamiast tego wyjęłam mu z dłoni papierosa i bez słowa rozgniotłam go na jego nieskazitelnie czystej koszuli. Nie mam pojęcia jak zareagował, bo odwróciłam się w stronę tej błękitnej, pociągająco uśmiechniętej…

– Może po pracy gdzieś się spotkamy? Co myślisz, Dike?

Zaczęłam liczyć do dziesięciu, potem do dwudziestu, a kiedy to nie pomogło mi się uspokoić podeszłam bliżej zwłok udając, że zamierzam bliżej im się przyjrzeć. W myślach doszłam już do czterdziestu trzech i jeszcze się nie uspokoiłam.

– Deja oczywiście musiała uklęknąć obok mnie.

– Widzisz tutaj? Krew na ssawkach! I dużo krwi na podłodze! Umarł przez wykrwawienie, co nie?

Wykrwawienie to trudne słowo, jak na kogoś takiego jak ty. odpowiedziałam, wyjmując z kieszeni denata niewielki portfel. Schowałam go w rękawie w taki sposób, aby Grey tego nie zauważył.

– Ale Dike, tej torebki chyba nie powinnaś…

Pociągnęłam ją za lekku, co wywołało u niej krótki okrzyk bólu. Chyba zrozumiała, że ma się zamknąć. Rolę irytującego gaduły zajął Grey, który zdążył zapalić kolejnego papierosa.

– Co tak długo, Di? Wyszłaś z wprawy?

– Nie, gnid… szefie. Wszystko już wiem, możesz posprzątać.

Wyszłam na korytarz, wyjmując z rękawa portfel denata i przeglądając jego zawartość. Kątem oka zauważyłam błysk triumfu w oczach Greya. Zwrócił się do dwóch innych policjantów, Bitha i Iktotchi zaskakujące jak wielu nieludzi pracuje w najważniejszym sektorze stolicy Imperium.

– Załatwcie badanie krwi. Kiedy dowiecie się, kim jest ten biedak, zawiadomcie rodzinę. Zatrzymajcie wszystkich, którzy byli w budynku i sprawdźcie sąsiednie. To raczej zasztyletowanie, albo coś w tym stylu, ale szukajcie też czy nie ma śladów strzelca na dachach. Coś jeszcze, Dejo?

– Może… może jeszcze ekipa skanująca?

– Bardzo dobrze. Będzie z ciebie glina.

Te słowa przelały czarę goryczy. Bez słowa udałam się w stronę schodów. Grey tylko na to czekał.

– Poddajemy się? – zapytał, wyglądając z pokoju.

Czy ty się poddajesz, to nie wiem, ale ja nie. Zapomnij o mnie. Chcę dowiedzieć się nieco o panu Torgo Tahnie. Nie pytaj, skąd wiem! Kobieca intuicja.

Przeczuwając, że zaraz wybuchnę śmiechem, albo przetrącę komuś kark dla rozładowania nerwów, opuściłam budynek, który jeszcze przez tygodnie będzie dla mnie symbolem, dlaczego powinnam regularnie sprzątać własne mieszkanie. Nie miałam tu już czego szukać kilka istotnych faktów trafi do mnie wraz z dokumentacją z sekcji zwłok, ale to zajmie trochę czasu, który mogę wykorzystać na podpytanie jednego z moich informatorów.

Wychodząc z budynku prawie nie zauważyłam niebieskoskórej przylepy, próbującej mnie śledzić.

***

Nawet nie musiałam korzystać ze śmigacza. Krótki spacerek i dwie przejażdżki turbowindą wystarczyły, abym znalazła się w dzielnicy Uscru. Stąd było tylko kilka kroków do celu mojej wycieczki, ale najpierw chciałam jeszcze załatwić pewną sprawę.

– Dobra, smarkulo, możesz wyjść.

Po chwili zza pleców przygarbionego i wyraźnie zmęczonego życiem Iktotchi wyszła Dejanira Argo.

– Skąd wiedziałaś, że cię śledzę? Byłam bardzo ostrożna.

– Chcesz wiedzieć? Powiem ci, chociaż trudno mu stwierdzić, kiedy naprawdę się zdradziłaś. Może gdy dawałaś kosza temu Elominowi w pierwszej windzie, albo kiedy prawie wpadłaś pod pędzący grawicykl? A może wtedy, kiedy zatrzymałaś się, aby kupić ten sok z jagód Reythan?

Deja zerknęła na trzymany przez siebie kubek i wyrzuciła go w bezdenną otchłań Coruscant.

– Ja się dopiero uczę.

– To co robisz w terenie?!

Udałam się w swoją stronę, licząc, że małolata da mi spokój. Niedoczekanie moje.

– Poczekaj! Ja nie mogę rezygnować. Chcę być taka, jak ty. Wujaszek załatwił mi posadę. Daj mi czas, a będę…

– Co to znaczy „załatwił ci posadę”?!

– Wiesz, wujaszek mówi, że wszystko można kupić…

No i pierwsza wielka zagadka dzisiejszego dnia rozwiązała się sama. Teraz wiemy, jakim cudem smarkula dostała się na komisariat i to akurat do mojej grupy.

Przez dość długi czas milczałam, ale nie dane mi było cieszyć się upojną ciszą. Narastający harmider ulicy byłabym w stanie znieść, ale ten głos depczącej mi po piętach smarkuli…

– Więc… skąd wiedziałaś, że ten Anzata nazywa się Tahno Togo?

– Torgo Tahn! Stąd!

Rzuciłam jej portfel denata. Rzecz jasna, wyjęłam z niego gotówkę. Niewiele jej było, ale zawsze to jakaś premia.

– Ale to jest dowód!

– Owszem, bardzo przydatny dowód. Kiedy Grey będzie przeglądał raporty o nieudanych badaniach krwi, ja będę już miała komplet informacji o trupie.

– Dlaczego nieudanych? Droidy medyczne się nie pomylą, a tamten pokój był cały we krwi.

– Starej krwi! Jedyna świeża próbka znajdowała się na ssawkach Tahna. Należała do tego Ishi Tiba w głównym holu. Wróć i sprawdź, przekonasz się.

– Nie, nie! Powiedz skąd wiesz! zaczyna się podniecać, robi się groźnie.

– Skojarz fakty! Chyba, że nie wiesz, do czego Anzatom służą ssawki.

Udało mi się ją zgasić, zanim zaczęła mnie wysławiać. Gdyby jeszcze poszła w swoją stronę, byłoby idealnie, ale cóż. Z chodzącym za mną niebieskim wrzodem na tyłku doszłam do celu.

***

Klub Outlander nieoficjalne centrum dowodzenia handlarzy narkotyków, zakład produkcyjny trujących, ale jakże smakowitych mikstur oraz miejsce spotkań desperatów i tancerek nieświadomych tego, jak fatalnie są ubrane… jeśli w ogóle są ubrane. Jest to też jedno z ulubionych miejsc mojego kumpla, słynnego… Poodoo! Jak on się nazywał?

Wchodząc, prawie od razu zapomniałam o towarzyszącej mi robalogłowej, choć nie umknęło mojej uwadze, że rozglądała się na wszystkie strony, jakby znalazła się w takim miejscu po raz pierwszy w życiu. Ponieważ szybko zniknęłam jej z oczu, usiadła przy jednym ze stolików, obok jakieś Tholothianki. Miała przynajmniej tyle rozumu, aby wybrać towarzystwo, które nie od razu zacznie ją obmacywać. Poza tym policyjny mundur też zapewni jej jako taką ochronę.

Winda pozwoliła mi dostać się do loży, gdzie rozglądając się za moim informatorem, zabrałam prawie pełną szklankę ze stołu, przy którym drzemał siwy, rozczochrany człowiek z opaską na oczach jemu już raczej wystarczy, a ja muszę zapić kaca. Nie mogę pozwolić, aby ból głowy sprawił, że zapomnę, o co chciałam pytać.

W końcu go wypatrzyłam pomarszczona, sucha facjata z kilkoma bliznami oraz nałożony na łeb wysłużony hełm desevrarskiej piechoty, spod którego wyrastały długie siwe włosy splecione w jedenaście warkoczy. Najwyraźniej zmienił gust co do ubioru koreliańskie spodnie i koszulę zamienił na bardziej typowe dla swojej rasy weequayańkie ciuchy, ale nierozłączny wroonański płaszcz leżał bezpiecznie obok niego. Podobnie jak przed laty, siedział przy jednym ze stolików sącząc piwo i opowiadając wszystkim zainteresowanym historię swojego barwnego życia. A zainteresowanych było całkiem sporo. Większość osób powiedziałoby pewnie, że mój informator to zmęczony życiem staruszek, którego ostatnią przyjemnością okazały się drinki serwowane w klubach ze striptizem. Jeśli jednak znało się go tak jak ja, to wiedziało się, że ten nieco ekscentryczny facet, mimo że swoje najlepsze lata ma już za sobą, nadal jest szefem niewielkiej grupy przestępczej (takiej, na którą mogę przymknąć oko), a ponadto ma szeroko otwarte oczy i uszy oraz doskonałą pamięć. Z radością znów usłyszałam jego głos.

…złapał jakąś rurę i próbował przeskoczyć przez mur, podczas gdy moi chłopcy do nich strzelali. I wiecie, co? Gdyby był sam, to dałby radę, ale niestety. Młody złapał krawędź muru, a tamci dwaj zwijali się jak gorgi w marynacie, byleby nie dać się trafić. Już się ześlizgiwał, kiedy nad nim stanąłem i powiedziałem: „To chyba oznacza, że nie będziemy przyjaciółmi”. Rozumiecie?! Ha ha! Terapia wstrząsowa! Ależ mi brakuje tych wrzasków…

Próbując wypić kolejny łuk ze swojego kufla, z żalem uświadomił sobie, że jest pusty. Zrobił przy tym jedną ze swoich słynnych minek.

– Panowie! Jeszcze jednego, a opowiem wam, jak to było, kiedy spotkałem ich na Felucii! W tym momencie dosiadły się do niego dwie skąpo odziane, rattatakańskie tancerki. No, no, no, no, no! Chyba jednak wypada być trzeźwym! Wiecie, dziewczęta, że przypominacie mi moją starą partnerkę? Ależ kobieta! Szczupła, blada jak truposz, z kitą rudych włosów, cienie pod oczami powiedziałybyście, że spotykałem się ze śmiercią… i miałybyście rację! Ha, ha! Opowiem wam dlaczego! No więc, poznałem ją… Hej! Kogo widzą moje cudne oczy?!

Nareszcie mnie zauważył. Gestem zachęcił swoich fanów, aby przepuścili mnie do niego. Natychmiast zwolniło się też miejsce prze stoliku, które z przyjemnością zajęłam.

– To tylko pięć lat, nerfopasie! Dawnych znajomych nie poznajesz?

– Dziewczęta, oto Dike Bilejgir, moja stara znajoma, co niedawno wyszła z pierdla. Ładna historia, ale może innym razem. Zmykajcie, znajdę was później. A wy, panowie, możecie teraz iść postawić mi kolejkę.

Fani Weequaya rozeszli się. Tancerki najwyraźniej wróciły do pracy, wcześniej całując mojego informatora w policzki. Jedna z nich skaleczyła się o łuskę wystającą z jego żuchwy.

– Kto by pomyślał! – odezwał się, raz jeszcze próbując napić się z pustego kufla. – Czwarta najważniejsza kobieta w moim życiu dostała… jak by to nazwać? Zwolnienie warunkowe od Yggry.

– Widzę, że nie wyszedłeś z wprawy, co do zdobywania informacji. Nigdy mi nie mówiłeś, jak ty to robisz. To dzięki alkoholowi, czy im więcej masz kucyków, tym lepiej myślisz?

– To są warkocze! Jedenaście lat poza Sriluur. Jak ten czas leci…

– W mamrze nie liczyłam godzin i lat. Co u Katooni? Chyba niedawno miała osiemnastkę.

– Widziałaś ją przy wejściu? Nic nie zepsuła, mała łobuziara?

– To była ona? Fajnie. Moja… znajoma jej pilnuje.

– Znajoma. Dobre określenie. Niezobowiązujące.

Nie ma mowy, on nie wyprowadzi mnie z równowagi. Postanowiłam przejść do rzeczy.

– Torgo Tahn? – zapytałam, kładąc na stole stukredytowy czip.

Mój informator wziął blaszkę do ręki i przez chwilę przewracał ją w dłoni, przywołując na twarz wyraz intensywnego rozmyślania. Po chwili podał świeżo zarobione pieniądze przechodzącemu nieopodal rodiańskiemu kelnerowi i rozłożył się wygodniej na kanapie.

– Anzacki mistrz walki i instruktor zabójców. Manriki-gusari, bicze, wszelkiego rodzaju łańcuchy, a do tego blastery dwa, takie krótkiego zasięgu. Moja była mówiła, że sporo się od niego nauczyła, ale kiedy Tahnowi odbiło i wyznaczono za niego nagrodę, to odłożyła na bok osobiste odczucia, jeśli wiesz, o co mi chodzi. Koleś trafił w ręce swojego klanu, który łagodnie mówiąc, żywił do niego urazę. Zapisz sobie nie wzbudzaj urazy u Anzatów.

– Więc to jego klan go zakatrupił?

– Całkiem możliwe.

W jego ręce trafił kolejny kufel piwa, który najwyraźniej interesował go bardziej niż ja.

– I co? Poszukiwany anzacki zabójca od tak przyleciał na Coruscant, a tuż za nim zjawili się jego kumple i nikt tego nie zauważył?

– Nie mam pojęcia! O co ty mnie pytasz?!

Twarz Weequaya wykrzywiła się w wyrazie oburzenia i po chwili ukryła się za kuflem. Gdybym nie znała go lepiej, uznałabym to za koniec rozmowy. Ale zamiast tego wcisnęłam mu w dłoń jeszcze dwadzieścia kredytów, w wyniku czego odstawił kufel i ozdobił swoją pokrojoną gębę uśmieszkiem zmieszanym ze swoją kolejną minką.

– Wiesz, co ci powiem, Dike? Rozumiesz seryjnych morderców, gwałcicieli, fałszerzy, oszustów takich jak ja, przemytników, łapówkarzy, a nawet znasz kilku drobnych złodziejaszków, ale o zabójcach nie masz pojęcia. Myślisz, że to taka prosta sprawa, schwytać w siatkę silnego, zwinnego Anzatę i wywieść go gdzieś, gdzie z całą pewnością nie chce być. Moja eks, rzecz jasna, dała sobie radę, no ale ci znajomi Tahna…

– Nawiał im?

– Bingo! Nawiał im, wcześniej zabijając co najmniej czternastu z nich, nie licząc pokładowego kucharza. Potem urządził małą czystkę i mógł spać prawie spokojnie. Słyszałem, że został takim cichociemnym łowcą nagród. Wychodził z paskudnego mieszkanka raz na pewien czas, aby kropnąć mniej znaczącego gościa, zarobić trochę i zaraz potem zniknąć w jeszcze paskudniejszym mieszkanku.

– Jak to „w innym”?

– Tacy jak oni mają kilka kryjówek. Znalazłaś go chyba w jednej z tych brzydszych.

– Wiec nie wiesz, kto mógł chcieć jego śmierci?

– Nic się nie zmieniłaś, kochana. Śmiecie pokroju Tahna umierają od kilku dni i nikt, poza tobą, nie zwraca na to zbytniej uwagi.

– Co?

– To, że właśnie kupiłaś ode mnie informację o czwartym… dobrze mówię? Nie, trzecim zabójstwie jakiego dokonano w twoim rejonie w ostatnich dwóch tygodniach. Myślałem, że o tym wiesz.

Ostatnie zdanie starego Weequaya przypomniało mi o pewnym niby ważnym szczególe, jaki przeoczyłam. Teoretycznie, zaraz po ponownym objęciu stanowiska powinnam przynajmniej pobieżnie zapoznać się z aktami dotyczącymi najświeższych spraw, ale zawsze kiedy o tym myślałam, dość duży nacisk kładłam na słowo „teoretycznie” i tak po paru dniach, po prostu to olałam. Teraz wszystko wskazuje na to, że najbliższe kilka godzin spędzę nad papierzyskami. Ten dzień jest coraz lepszy.

– Hej, a ta twoja dziewczyna… Od jak dawna jesteście razem?

– To nie jest moja dziewczyna!!!

– Dobra, dobra, partnerka w pracy, dajmy na to.

Nie wnerwiaj mnie dzisiaj, to dłużej pożyjesz. Piskliwa zdzira, której życiowym celem jest wyhodowanie z siebie mojego klona. Zapłacę ci, jeśli wyślesz ją do przestrzeni Huttów.

Aby ukoić nerwy wypiłam trochę alkoholu, jaki miałam w ręku. Koleś, któremu go gwizdnęłam miał fatalny gust.

A nie mógłbym jej zatrzymać? Szkoda, żeby taki widok cieszył oczy Hutta.

Dobry pomysł. Śmiało, korzystaj. Wzięłam następny łyk, nieco głębszy.

Stary, widząc moje niezrozumienie sytuacji, wskazał kuflem bar poniżej. Początkowo nie zauważyłam nic szczególnego: centralny procesor płynów, kilka wyświetlaczy HoloNetu, całujące się parki, dwóch Aqualishów próbujących się wzajemnie udusić oraz kilka całkowicie naturalnych widoków. Jednak jeden z nich, mimo że w tym klubie również zaliczał się do normalnych, dla mnie stanowił szok porównywalny do tego, jaki odczułam, gdy zaciągano mnie do więzienia.

W następnej chwili byłam już na głównym poziomie, gdzie w doskonale widocznym miejscu, na szklanym stole, pomiędzy różnokolorowymi butelkami i wśród wiwatów pijanych imprezowiczów, tańczyła półnaga Deja. Porwany mundur znajdował się teraz w łapach śliniącego się Grana i wszystko wskazywało na to, że w tańcu robalogłowa zamierza zdjąć jeszcze coś.

Dopchanie się do krawędzi stołu zajęło mi dobre parę minut. Dzięki Mocy, Deja jeszcze miała na sobie najbardziej podstawowe części garderoby. Kopniakiem przewróciłam stół, na którym paradowała, sprawiając, że straciła równowagę i spadła wprost w objęcia swoich fanów. Doszłoby do czegoś więcej, gdybym nie przyłożyła paru bardziej pijanym osobnikom. Dość szybko tłum stracił zainteresowanie mną i Deją, która kołysząc się patrzała na mnie pustymi oczami.

– Frrreykaaa! Poooodobał ci się mój wyswystęp?!

Kilkakrotnie próbowała wstać, ale coś jej nie szło. Zbyt wiele razy widywałam ćpunów, aby teraz nie rozpoznać, że coś wciągała. Sądząc po resztkach białego proszku w okolicach jej nozdrzy był to andrys dość tani i względnie bezpieczny. Słyszałam, że powoduje euforię, ale to co wyczyniała Deja śmierdziało już przedawkowaniem. Nie mam pojęcia dlaczego czuję się za nią odpowiedzialna, ale zarzuciłam ją sobie na ramię z zamiarem opuszczenia lokalu.

– Cha tung eeeemaaa chaychooooo raun…

Koniec występu, gwiazdeczko! Zebrałaś owację na stojąco!

– …taneeeechoooooooo! Caaaała saaalaaa wirujeee!

Ignorowanie jej fałszu naprawdę sporo mnie kosztowało. Sprawy nie poprawiał fakt, że co chwila jeden z odważniejszych imprezowiczów próbował chwycić za jakąś część ciała, które wlokłam na plecach. Szczęśliwie dla Dejii i tego co zostało z jej cnoty, prawą rękę miałam wolną i już zdążyłam złamać kilka nosów. Jakoś nie obchodziły mnie konsekwencje jeśli w ramach zemsty ktoś mnie dzisiaj zabije, to przynajmniej przerwie męczarnię, jaką jest dzisiejszy dzień.

– Kati! Kati! Masz jecz… jesze trochę?!

Deja wykrzyczała to w stronę Tholothianki, do której przysiadła się zaraz po tym, jak weszłyśmy do klubu. Teraz już pamiętam, że to Katooni, jedna z licznych przyjaciółek mojego informatora. Kiedy raz powiedział mi, że to jego przybrana córka, wyśmiałam go. Tak czy owak, jej uśmieszek i złośliwe machanie ręką jedynie uświadczył mnie w przekonaniu, że to właśnie jej zawdzięczam dodatkowy bagaż. Przypomniała mi się jeszcze jedna sprawa.

Posadziłam Deję na krześle przy barze, całkiem chcący potrącając Katooni. Zareagowała śmiechem.

– Pierwszy raz? – zapytała i sama wciągnęła coś przez nos.

– Nie odzywaj się do mnie! A co do ciebie, niebieska, to dawaj wszystko, co kupiłaś.

– Kati możeże ci sprad… sred.. sprzed…

Nie chciało mi się bawić. Wyciągnęłam jej z ręki dwa niewielkie plastalowe pudełka z białym proszkiem. Katooni chyba domyśliła się, co zamierzam, bo wstała od baru.

– Bez zwrotów!-

– Wiesz, Katooni? Uważaj, co mówisz, bo ten klub może wkrótce odwiedzić policja.

Tholothianka znowu się zaśmiała i udała się w głąb tłumu. Zaczepiła jakiegoś Iktotchi, zapewne potencjalnego klienta. Aresztowałabym ją, choćby dla poprawienia sobie humoru, gdyby nie to że Deja spadła z krzesła i zaczęła rechotać.

Ponownie zarzuciłam ją sobie na ramię, będąc przy tym trochę za brutalną.

– Diiiikeee?! Ty mnie już nie kochasz!

I właśnie wtedy zrobiła to, co najprawdopodobniej umiała robić najlepiej rozpłakała się. Wychodząc na ulicę, ledwo zwróciłam na to uwagę.

– Tylko postaraj się nie zwymiotować, zanim nie znajdziesz się w objęciach wujaszka.

***

Wuj Dejii nie był specjalnie zaskoczony widokiem swojej siostrzenicy w jej obecnym stanie. Nie komentował i nie zadawał pytań. Grzecznie odmówiłam poczęstunku, jaki mi zaproponował i niegrzecznie wyszłam, zanim zdążył zacząć wykład o swojej kolekcji dzieł sztuki. Następnie wróciłam na komisariat i pożyczyłam sobie kilka teczek z aktami może będę miała szczęście i znajdę informacje łączące ostatnie morderstwa w jakiś schemat.

Oczywiście szybko okazało się, że nie mam szczęścia. Raporty były spisane beznadziejnie. Brakowało podstawowych danych, a koleś, który spisywał większość z nich zapewne miałby problemy z czytelnym napisaniem własnego imienia. Dowiedziałam się między innymi, że przestępczość w moim sektorze ostatnio wzrosła o siedem procent, ktoś w godzinach pracy czytuje pornosy (w raporcie zawieruszyła się strona z magazynu przedstawiająca nagą Quarrenkę) oraz, że na komisariacie bardzo popularna jest zostawiająca tłuste plamy zupa Aurebesh. Nie brakowało też wielce wyszukanych wulgaryzmów i niezwiązanych z tematem notatek. No, ale nie można powiedzieć, że nie dowiedziałam się absolutnie niczego.

Jedenaście dni temu w jednym z większych zgniataczy śmieci znaleziono zwłoki. Zorientowano się, że tam są dopiero po tym, jak zawartość przerobiono na blok trzy na trzy. Według raportu z trupa nie było co zbierać, ale testy DNA wykazały, że był to psychoanalityk pracujący w Valorum Center. Nie byłam w stanie odczytać nazwiska tego gościa, ale według raportu jeszcze tej samej nocy, choć najprawdopodobniej nieco wcześniej, włamano się do jego mieszkania, skąd zniknęło większość pieniędzy. Torbę napchaną szmalem znaleziono potem w kartonie jakiegoś bezdomnego, którego skazano za morderstwo na tle rabunkowym. Zatem dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, policja mogła uznać sprawę za zamkniętą. Nawet dopisano, że sprawa rozwiązała się sama i to właśnie jest bez sensu. Na Coruscant nic nie rozwiązuje się samo.

Drugi raport, który przeglądałam był jeszcze ciekawszy. Z danych o denacie uzupełniono tylko nazwisko, Cassie Cryar, i przyczynę śmierci zerwanie rdzenia kręgowego na odcinku szyjnym. Ciekawi mnie jakim cudem to stwierdzono skoro akta nie zawierały raportu z sekcji zwłok. Tak czy owak, nie uznano tego za morderstwo, a za „nieszczęśliwy wypadek, jakie często zdarzają się drugorzędnym łowcom nagród”. Z braku informacji byłabym skłonna zgodzić się z tą teorią, gdyby nie jeden szkopuł terreliańscy skoczkowie nie mają kręgosłupów. Widocznie nie jest to zbyt znany fakt, i to pomimo tego, że to pierwsza informacja jaka wyskakuje, jeśli wpisać w HoloNecie „Terrelianie”.

– Z kim ja muszę pracować?

Nagle nad moim biurkiem pojawił się poruszający się na repulsorach droid-kamera. Jeden z takich, które nagrywają materiał dla lokalnych wiadomości.

– Pani Bilejir! Może kilka słów o postępie śledztwa? – zapytał mnie metalicznym, pozbawionym emocji głosem.

– Nie wolno mi komentować bieżącej sprawy. Gwarantuję jednak, że robię co w mojej mocy, aby zapewnić bezpieczeństwo obywatelom Imperialnego Centrum – odpowiedziałam nawet nie racząc droida spojrzeniem. Tacy jak oni zawsze otrzymują ode mnie dokładnie taką śpiewkę.

– Pan Ottegru Grey przekazał mi informację, która jest zgodna z pani wypowiedzią w 78.8%. Czy zechce pani podzielić się ze mną czymś nowym?

– Nie wolno mi komentować… i tak dalej, i tak dalej.

– Pani wypowiedź jest zgodna z poprzednią w 100%. Czy mam rozumieć, że nie uzyskam odpowiedzi?

– Nie wolno mi komentować…

– A może skomentuje pani wypowiedź pana Greya o pani domniemanej skłonności do agresji, korupcji oraz niewielkich umiejętnościach dedukcyjnych?

– Powtórz to!

– Proszę bardzo. A może skomentuje pani wypowiedź…

Zanim droid zdążył odfrunąć, chwyciłam go i wyrwałam z niego moduł pamięci. Natychmiast przestał reagować i stał się tylko metalową kulką, w sam raz aby rzucić nim w przechodzącego nieopodal Greya.

– Holonetowy kurwiszonie, żryj to!

Droid trafił prosto w cel błyszczącą glacę Greya. Nie obchodzili mnie świadkowie. Koledzy z pracy albo za bardzo mnie lubili, albo za bardzo się bali, aby mi zaszkodzić. Z kolei Grey z wściekłą miną zaczął się do mnie zbliżać. To był piękny widok.

– Stare modele droidów. Nigdy nie wiadomo, kiedy taki w kogoś uderzy. Może złożysz zażalenie do tej stacji, bo jeszcze ktoś zginie?

Greya zamurowało i o to właśnie chodziło. Bez krępacji udałam się w stronę wyjścia. W międzyczasie, próbował mnie zatrzymać jeden z bardziej fanatycznych podwładnych Greya, który chyba nie wiedział, że żarty z rzucaniem zepsutymi droidami zazwyczaj uchodzą mi na sucho. Nie powstrzymywał mnie zbyt długo, co zapewne było efektem tlącej się we mnie rządzy mordu. Raczej było ją widać w moich oczach.

***

Bez zbędnych przeszkód wróciłam do mieszkania. Muszę się napić, a ponieważ mój następny pech może komuś poważnie odbić się na zdrowiu, uznałam, że bezpieczniej będzie sięgnąć do prywatnych zapasów. Mimo wszystko, mam jakieś złe przeczucia…

Barek pusty!

Raz… oddech… dwa… oddech… trzy… oddech…

Gdy doszłam do dziesięciu, byłam minimalnie spokojniejsza. Jak to jest, że kiedy przebywałam w mamrze, jakoś nie spotykały mnie takie rzeczy? Całe dnie mogłam robić, co chcę, ignorować większość reguł i choć czasami bywało gorzej, to w sumie gdyby nie to, że skazano mnie niesłusznie, to nie miałabym nic przeciwko dalszemu żerowaniu na budżecie planety. Kiedy jednak mnie wypuszczono i w stosunkowo krótkim czasie udało mi się ułożyć sobie życie, Moc zaczęła interesować się kimś innym, zostawiając mnie z kilkoma przykrymi niespodziankami.

– Ja pierdolę.

Zastanawiając się, czy istnieje jakiś konkretny powód, aby w tej chwili nie pociąć sobie żył, położyłam się na kanapie. Oczywiście, nawet tak banalna czynność musiała mi się nie udać. Jak tylko się położyłam, poczułam, że coś uwiera mnie w bok.

Ponownie licząc do dziesięciu, wyciągnęłam z kieszeni przyczynę problemu dwa plastalowe pudełka z andrysem, z których jedno było opróżnione do połowy i dodatkowo zawierało resztki śliny Deji.

Wciągnęła pół pudełka w ciągu jakichś dziesięciu minut… Nie wiem, czy zaimponowała mi mocną głową, czy głupotą, choć raczej tym drugim. Tak, czy owak, załatwiła sobie całkiem przyzwoity narkotyk. Proszek był śnieżnobiały, drobniutko zmielony, a po otwarciu opakowania w powietrzu rozniósł się nieco duszący aromat kopalń Sevarcos II. Samo pudełko też było nietypowe. Większość szumowców sprzedaje towar w foliowych albo papierowych torebkach, a tu patrz mocne, szczelne pudełeczko z plastali. Pewnie chodziło o to, aby nie zanieczyszczać tak dobrego towaru.

Po chwili wahania uznałam, że jedna działka nie powinna mi zaszkodzić, a wręcz poprawić humor po tak fatalnym dniu. Jedna dawka, nie więcej.

Pudełko napoczęte przez Deję natychmiast wylądowało na drugim końcu pokoju jeszcze czymś się od niej zarażę. Po otwarciu świeżego opakowania, wysypałam niewielką ilość narkotyku na stół i przy użyciu ostro zakończonej krawędzi pudełeczka ułożyłam ją w dwie cienkie linie. Szybko przesuwając głowę nad każdą z nich wciągnęłam je przez nos po jednej kresce na dziurkę, to podobno wzmacnia efekt.

Zostawiając pudełko otwarte ulatujący zapach też podobno wzmacnia efekt ułożyłam się nieco wygodniej. Rzadko zażywam tego typu używki, ale mniej więcej wiem, jak to się robi. Składając ręce i zamykając oczy, powoli zapominałam o otaczającym mnie świecie. Z każdym głębokim oddechem znikał jeden problem, aż w końcu pozostały całkowity luz. Straciłam poczucie czasu, a w pewnym stopniu również czucie w nogach. Wszystkie myśli po prostu odpływały…

***

Obudziłam się chyba po paru godzinach. Towar musiał być naprawdę mocny, bo nie miałam siły ani ochoty się podnieść. Wzrok też mi nie powrócił widziałam jak przez mgłę. Nie to, że nie było fajnie nadal nie pamiętam większości problemów, jakie skłoniły mnie do wciągnięcia dwóch kresek.

Leżałam jeszcze kilka minut, zanim dotarło do mnie, że trzeba się czymś zająć. Kłopot pojawił się, kiedy próbowałam się podnieść nogi miałam jak sparaliżowane, autentycznie ich nie czułam. Wówczas usłyszałam miły, niski głos należący do rozmazanej plamy o rozmiarach humanoidalnych siedzącej naprzeciwko mnie.

– Nie śpiesz się. Wzrok powinien niedługo wrócić, ale władzę w nogach odzyskasz dopiero za kilka godzin. Ręce nadal sprawne?

Nie byłam w stanie odpowiedzieć mięśnie krtani chyba też mi zwiotczały. Ale jako odpowiedź podniosłam obie ręce i poruszałam palcami. Trochę zdrętwiały, ale to nic czego nie byłabym w stanie znieść. Ciekawi mnie tylko fakt, że głupi andrys tak na mnie podziałał. Będę musiała sobie zapisać, żeby nie wciągać nic co pochodzi ze źródeł Katooni.

– Nie wiń jej. Towar Katooni jest wiarygodny do tego stopnia, że sam kupiłem kilka pudełek. Na spółkę z twoją znajomą. Bardzo miła z niej dziewczyna. Ufna, uczynna, pięknie tańczy… Ciało też niczego sobie.

– Jasne. Inaczej byś mówił jakby to ciebie sobie upatrzyła.

– Może i tak…

Właśnie zdałam sobie sprawę, że koleś czyta mi w myślach. W normalnych warunkach dobitnie wyperswadowałabym mu, żeby tego nie robił nie lubię jak ktoś wkracza na mój prywatny teren. Jednak teraz, kiedy nie mam nic do roboty, a mięśnie krtani zrobiły sobie wolne… dlaczego nie?

Po chwili odzyskałam ostrość widzenia. Moim rozmówcą był średniego wzrostu Iktochi. Jak na przedstawiciela swojej rasy był zaskakująco chudy. Garbił się. Jeden z jego rogów był ułamany, podczas gdy drugi wyglądał, jakby był zrobiony z drewna. Miał na sobie stary, podniszczony prochowiec. Zauważyłam też liczne blizny na jego twarzy i spore braki w uzębieniu.

– Jak cię widzą, tak cię piszą. Ale na swoją obronę powiem, ze ostatnio jestem zbyt zmęczony, żeby zadbać o swój wygląd. Ale dość o mnie. Mam dla ciebie mały prezent.

Udał się w stronę korytarza, skąd po chwili wrócił trzymając w rękach bukiet jadeitowych róż. Delikatnie wręczył mi bukiet. Kosztowało mnie to trochę wysiłku, ale udało mi się utrzymać kwiaty.

– Twoje ulubione, prawda? Widziałem też twoją kolekcję książek. Masz dobry gust, ale mogłabyś popracować nad charakterem strasznie nieprzyjemny. Nie zrozum mnie źle. Polubiłem cię.

– To miło, ale czy my się znamy?

– I tak i nie. Kojarzysz mnie z widzenia, ale nie znasz mnie tak dobrze, jak powinnaś. Gdybyś popracowała jeszcze przez jakiś czas na pewno byś wydedukowała kim jestem, a wówczas bardzo byś się mną zainteresowała. Oczywiście, z przyczyn czysto zawodowych.

Znam go z widzenia? Na Coruscant nie ma zbyt wielu Iktotchi. Choć z drugiej strony, jeden na pewno pracuje w zespole Greya odpędzał prasę spod hotelu. Chyba widziałem jeszcze jakiegoś w Outlanderze i jeszcze jednego w windzie Deja za nim stała. Gość, który próbował zatrzymać mnie na komisariacie też chyba był Ikotchi… Kurde, sporo ich.

– Tak, tak. Myśl dalej.

Zaraz! Ten gość był niedaleko miejsca gdzie znaleziona Tahna, potem mnie śledził, w klubie kupił andrys i podał go Dejii, ja też zażyłam i…

Róże spadły na podłogę. Próbowałam się zerwać z kanapy, ale nadal nie czułam połowy mięśni. Dałam tylko radę wykrzyczeć kilka pojedynczych sylab.

– To… t… yyy… skrrrwssssnuu!

– Radziłem, żebyś popracowała nad charakterem, ale raczej nic z tego.

Nie zauważyłam żadnej zmiany w jego zachowaniu. Podniósł róże i włożył je do stojącego na stole wazonu całkowicie ignorując moją walkę z paraliżem. Potem wziął stojące nieopodal krzesło i przesunął się bliżej mnie.

– Słuchaj uważnie, co ci teraz powiem, Dike.

– Poczekaj tylko, aż mi mięśnie wrócą z urlopu! Oj, będzie się działo.

– Nie sądzę. Poza tym, twoje mięśnie czują się nie najgorzej. To nerwy zrobiły sobie, jak to mówisz, urlop. Masz dużo szczęścia, że skończyło się na tym. Zaraza Karatos zabija człowieka po czterdziestu minutach, ale zapomniałem, że Zabrakowie są odporniejsi. Ale, poczekaj przecież ci się nie przedstawiłem.

Wstał i grzecznie się ukłonił. Jak na seryjnego mordercę, zachowywał się zaskakująco uprzejmie.

– Fanuel Sa’ael, do usług. Choć moje usługi są raczej skromne. Bo widzisz, bywam mało produktywny z powodu otaczającego mnie hałasu. Jak każdy Iktotchi jestem telepatą, co już jest wystarczająco niewygodne. Inne rasy nam nie ufają. Ja na domiar złego nie panuję nad tą umiejętnością. Czytam myśli, intencje, obawy, marzenia, nawet uczucia wszystkich otaczających mnie ludzi. Ciężko myśleć ponad myślami innych. Leczono mnie w Valorum Center. Uznano że jestem niebezpieczny, choć wtedy jeszcze nie zdawałem sobie z tego sprawy. Tego lekarza zabiłem przez przypadek, ale kiedy to zrobiłem, strumień myśli ustał. Odkryłem, że jeśli skupię się na czyimś umyśle i po chwili go… wyłączę, to mam kilka godzin, nawet dni, spokoju. Chciałem się podzielić szczęściem, więc zabrałem oszczędności tego lekarza i dałem je temu, kto ich bardziej potrzebował. Rzecz jasna musiałem też pozbyć się ciała.

Nadal walczyłam ze sobą. Raz po raz wysyłałam nerwom wezwanie do przymusowego powrotu z wakacji, ale najwyraźniej mamy podobny stosunek do stojących wyżej w hierarchii. Życie jest wredne pierwszy raz poszukiwany przestępca właściwie sam do mnie przyszedł, a ja mogę tylko wysłuchiwać jego historyjek.

– Potem zabiłem tą Terreliankę. To też mógłbym uznać za wypadek. Jej myśli mówiły, że wynajęła ją rodzina tamtego lekarza. Miała tylko zebrać informację, ale kiedy ją odkryłem, zmusiłem ja do walki. Nie przeżyła. Znowu zostałem sam na sam z własnymi myślami i pomyślałem, że Cryar na to zasłużyła była łowczynią nagród, zabijała dla pieniędzy. Postanowiłem, że następnym razem znów uczynię galaktykę lepszą, usuwając z niej kogoś złego. I wtedy zginął Tahn zabójca z setkami dusz na sumieniu. Kiedy go znalazłem, akurat pożerał umysł portiera. Potem uciekł do jednego z pokoi. Słusznie zauważyłaś, że krew na podłodze nie była jego. Nie mam pojęcia, do kogo należała, ani dlaczego pokój był utrzymywany w takim nieładzie. Tahn chyba tam nie mieszkał. Nieważne, bałagan bardzo pomógł przy zacieraniu śladów nigdy nie miałem w planach dać się złapać. Zajęło mi to trochę czasu. Gdy wychodziłem, pod hotelem stały już pierwsze śmigi policyjne. Musiałem zostać, ale po jakimś czasie ogłuszyłem jednego z funkcjonariuszy i pożyczyłem jego mundur. Chciałem po prostu odejść, ale wówczas spotkałem Deję. Jej myśli były bardzo silne, musiałem się powstrzymywać, by od razu się na nią nie rzucić.

– Znam ten ból, koleś. Ale nie próbuj mi wmówić, że Deja ma tak zwane „silne” myśli. Mogłabym ją opisać wieloma skomplikowanymi słowami, ale z całą pewnością nie byłoby wśród nich pochwał odnośnie jej umiejętności rozumowania.

– Zdziwiłabyś się. Tak czy owak, postanowiłem, że będę was śledził. Ty w ogóle mnie nie interesowałaś, zatem obserwowałem tylko Deję. Gdy Katooni sprzedała jej pudełko andrysu, dostrzegłem swoją szansę. Kupiłem jeszcze jedno pudełko i dosypałem do niego zarodniki Karatos. Miały być niespodzianką, którą przygotowałem dla Tahna, ale jak wiesz, nie skorzystałem z nich szczęśliwy zbieg okoliczności. Kiedy Deja wciągnęła pierwszą dawkę, łatwo było jej podrzucić jeszcze jedno pudełko na pewno zażyłaby znowu. Znając twoje myśli, przyjąłem że zostawisz Deję w klubie i zajmiesz się swoimi sprawami. Zaraza Karatos szybko by ją zabiła Twi’lekowie mają bardzo rozwinięty i wrażliwy układ nerwowy. Byłoby po wszystkim. Ale zareagowałaś inaczej. Zabrałaś jej narkotyki i przyprowadziłaś do jej domu. Nie przewidziałem tego. Byłaś niewinna i nie chciałem twojej śmierci. Planowałem odebrać ci pudełka na komisariacie, ale mi się wymknęłaś. Gdy trafiłem do twojego mieszkania, było już za późno. Na szczęście, kiedy przygotowywałem się by zabić Tahna, zaopatrzyłem się też w odtrutkę na zarazę Karatos. Wstrzyknąłem ci ją i poczekałem, aby wszystko ci opowiedzieć. Niedługo odejdę i już się nie spotkamy.

– Niedługo, to ty będziesz miał proces! I dopilnuję, żebyś wolności już nie zobaczył!

– Nie rozumiesz, Dike. Cudze myśli znowu nie dają mi spokoju, Wyraźnie słyszę wszystkich przechodniów na ulicy. Nie chciałem, żeby tak wyszło, ale musisz zniknąć. Choćby po to abym zyskał więcej czasu na poszukiwanie skuteczniejszego leku.

Wstał z krzesła i zaczął się zbliżać. Trzymał się za głowę, jakby faktycznie nie mógł znieść burzy cudzych myśli. A może nie wytrzymywał tylko moich, bo w tym momencie całe życie przeskakiwało mi przed oczami. Próbowałam sięgnąć po blaster, który nadal spoczywał w kaburze, ale moje ręce nadal były na to za słabe. Próby ucieczki spełzły na niczym. Sa’ael stał już nade mną i zaczął zaciskać dłonie na mojej szyi.

***

Zabawne, ale bycie umarłą jest takie samo, jak bycie żywą. Leżałam na tej samej kanapie, w tym samym mieszkaniu, na tej samej planecie. Odzyskałam sprawność ruchową, ale byłam wyczerpana i nie do końca świadoma otoczenia. Dokładnie się rozejrzałam. Na stole nadal stał wazon jadeitowych róż, ale tuż obok pojawiła się taca przykryta pokrywą. Skuszona zapachem podniosłam ją sterta jeszcze ciepłych trandoshańskich naleśników. Tuż obok stała butelka soku juma klasyku wśród alkoholi oraz kilka nośników z holofilmami. Światło ograniczone do minimum wskazywało, że zbliża się seans filmowy. To chyba jest raj…

Zaraz! Nie, to musi być jakieś inne miejsce! Gdyby to był raj, na pewno nie byłoby tutaj niebieskiej robalogłowej ubranej w moje ciuchy.

– Dike! Wstałaś! Do naleśników wolisz śmietanę czy czekoladę? Lubisz trammistańską?

Spadłam z kanapy. Deja, piszcząc, podbiegła do mnie, najwyraźniej chcąc pomóc mi wstać. Z bliska zauważyłam, że odpicowała się jak na Dzień Imperium. Miała na sobie jedną z sukienek, których nigdy nie wkładam nieudany prezent.

– Nie mdlej mi tu, Freykaa, tuż przed seansem – wychichotała.

– Kurwa, smarkulo! Co jest grane?!

– No, miałyśmy się spotkać po pracy, pamiętasz? Kiedy przyszłam, leżałaś sobie tutaj i nie reagowałaś, to pomyślałam, że zrobię niespodziankę! Podoba ci się? Nie gniewasz się, że pożyczyłam ciuch? Czemu jej nie nosisz? Jest świetna!

Za dużo tego wszystkiego. Zgramoliłam się z podłogi i po raz niepamiętamktóry zaczęłam liczyć w myślach. Choć miałam mnóstwo pytań, Deja najpewniej odpowie mi tylko na te najbardziej podstawowe, ale w tej chwili nie mam pod ręką żadnych bardziej obiecujących świadków.

– Deja! Jestem gotowa wybaczyć twoją tu obecność, jeśli powiesz mi, co się ze mną działo przez ostatnie kilka godzin. Tylko dokładnie przeszukaj pliki w tych głowoogonach!

– Ja nie wiem. Ty opowiedz!

Przeszłam się kilka razy w tę i z powrotem, wytężając mózgownicę. Wszystko pamiętałam w miarę dokładnie, ale jeśli sprawy potoczyły się właśnie tak, to już powinnam nie żyć.

– To inaczej. Był tutaj jakichś Iktotchi albo pudełko andrysu?

– Iktotchi to taka brzydka rasa, tak? A andrys to lek na ból głowy, tak?

– Narkotyk, kurwa!

– Ty ćpiesz?!

Przez chwilę miałam nadzieję, że pomnik idealnej Dike, jaki Deja stworzyła w swojej maleńkiej główce właśnie legł w gruzach. Jednak zaraz potem dała o sobie znać jej niespotykana umiejętność zmiany nastroju z minuty na minutę:

– To fajnie! Mi też zasmakowało!

Zaczęłam chodzić w tę i z powrotem. Błękitna najwyraźniej nie ogarniała sytuacji. Chyba nie wyciągne od niej zbyt wielu informacji, ale łudziłam się, że jeszcze jeden szczegół może rzucić nieco światła na ostatnie wydarzenia. Wskazałam na stojące na stole kwiaty.

– Skąd tu się wzięły te róże? – zapytałam.

– Wiedziałam, że je lubisz! Miałam normalnie przeczucie!

Tak się nie dogadamy. Pierwsze, co przyszło mi na myśl to natychmiastowe, szczegółowe przebadanie mieszkania w nadziei, że znajdę jakiekolwiek ślady, ale szybko się opanowałam. Nie potrzebowałam szczególnych umiejętności, aby zauważyć, że Deja wzięła się też za sprzątniecie pokoju, zacierając wszelkie dowody obecności kolesia, który próbował mnie udusić. Właśnie rozważałam, czy „delikatnie” ją za to zrugać, czy lepiej bez słowa wyrzucić je za drzwi, kiedy ponownie się do mnie odezwała.

– Chcesz lodów? Kupiłam takie dobre, bleblejagodowe.

– Zasadził ci ktoś kiedyś… A zresztą, daj je.

Klaszcząc i podskakując, robalogłowa ponownie wbiegła do kuchni. Ja usadowiłam się na kanapie i nałożywszy sobie pierwszą porcję naleśników, uruchomiłam jeden z holofilmów. Nie mam pojęcia, jaki nosił tytuł. Podobnie było z kolejnymi, a kiedy razem z Deją, zjedliśmy sporą ilość pyszności, obejrzałyśmy całkiem imponującą ilość filmów, a ona zasnęła na drugim końcu kanapy, ja nadal siedziałam i rozmyślałam.

Co się właściwie wydarzyło, i kim, do cholery, jest Fanuel Sa’ael?