Co mnie denerwuje w „Gwiezdnych wojnach”?

Gdy do głowy wpadł mi pomysł na napisanie tego tekściku, odetchnąłem z ulgą. Jednak jestem za stary, by być fanboyem. Czasy, w których byłem bezkrytyczny w stosunku do czegokolwiek, minęły bezpowrotnie. Najpierw deklaruję, że przesiadam się z Xboxa na konsole Sony po zapowiedzi Xbox One i Playstation 4. Teraz postanawiam zebrać pięć rzeczy, które najbardziej irytują mnie w świecie Gwiezdnych wojen, który od czasu przedszkola mniej lub bardziej, ale jednak uwielbiam. Oto co najbardziej denerwuje mnie w tym uniwersum, z pominięciem aspektów tak trywialnych jak np. zamieszanie w kanonie, wyraźnie słabsza Nowa Trylogia i tym podobne rzeczy .

Czy nie jest troszkę za duże?

Właśnie. Dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy zamieszkałych światów, wchodzących w skład znanej przestrzeni, to nie jest przypadkiem za dużo? Rozumiem – wiele z tych planet było dzikich, z nielicznymi osadnikami. Częściowo były to po prostu kolonie górnicze, częściowo zamknięte enklawy… Tak ogromne rozmiary galaktyki zostały też podane po to, by dać przyszłym twórcom nieco większe możliwości. Ale też nie jest w ogóle wykorzystywany! Ciągle przewijają się te same światy, nawet Tatooine, często określane jako kompletne wygwizdowo, pojawia się w tylu historiach i przewija się tyle razy, że coraz ciężej uwierzyć w taki stan rzeczy. A inne planety często zostały wspomniane tylko kilkoma zdaniami i czekają, aż się je wykorzysta. Poza tym, jak w tak ogromnej galaktyce zdarzać może się aż tyle sytuacji, w których różne postaci na siebie wpadają teoretycznie czystym przypadkiem? Wola Mocy? Raczej kiepskie wyjaśnienie.

„Oficjalne” wizualizacje. Niszczyciele wyobraźni

Jakiś czas temu sam napisałem tekst o tym, że są elementy uniwersum Star Wars, które chciałbym zobaczyć w ruchu, bo do tej pory istniały tylko w książkach lub na kartach komiksu. Ostatnio jednak zdałem sobie sprawę z tego, że wizje artystów, którzy przedstawiają wydarzenia książkowe, często okazują się maksymalnie rozczarowujące. Przykład? Darth Bane. Wyobrażałem sobie go zupełnie inaczej, rozczarował mnie wygląd jego twarzy wraz z inaczej namalowanymi przez moją wyobraźnię tatuażami. Ciężko mi teraz dokładnie opisać, na czym polegała różnica, niemniej byłem dość rozczarowany. Podobnie sprawa ma się z inną postacią z Trylogii Bane’a: Githany. Czarnowłosa piękność jawiła mi się jako istota o subtelniejszej urodzie, której Ciemna Strona przejawia się raczej w czynach i mimice. Ostatecznym rozczarowaniem jednak okazała się wizja bohaterów Szturmowców śmierci przedstawiona w Star Wars Galaxies.

Przerwanie rozwoju dobrze prosperujących postaci

Studium tego przypadku będzie Kyle Katarn. Otrzymał on swój własny cykl gier wideo, w którym obserwowaliśmy jego perypetie jako najemnika, Jedi, potem znowu najemnika i ponownie Jedi. Postać została dobrze wykreowana i poprowadzona, przez co zdobyła sympatię wielu fanów, w tym moją (jego specyficzny humor z Jedi Outcast i Jedi Academy zapamiętałem na dobre). Ale po JA, niestety, postać została zaniedbana i zeszła wyraźnie na drugi plan. Dlaczego? Wielu graczy czekało na ciąg dalszy jego historii, nawet jeśli miał pozostać w roli mentora głównego bohatera. Niestety, kura znosząca złote jajka została brutalnie zabita.

Poprawność polityczna w przedstawianiu wojen

Zaawansowana przemoc przedstawiona wyłącznie w formie komiksowej lub książkowej. Ofiary wojny wspominane, sam ich dramat często, zwłaszcza w bardziej mainstreamowych starwarsowych mediach potraktowany po macoszemu, kolektywistycznie. Ale w końcu to Gwiezdne wojny, dlaczego więc nie przedstawiać wojny jak wojny, przemocy jak przemocy? Wojna zawsze wymaga poświęceń, oznacza dramat wielu zarówno maluczkich, jak i tych trochę większych. Z tym punktem niestety prędko nie wygramy, chodzi w końcu o umożliwienie odbioru uniwersum także dzieciom, które w końcu przynoszą największe zyski. A księgowi w naszym świecie mają wyjątkowe stężenie midichlorianów.

Poprawność polityczna w przedstawianiu seksualności

To samo co powyżej. Tu jednak jeszcze bardziej widać, że twórcy niby by chcieli, ale nieco się boją. Mamy roznegliżowane, zmysłowo gibiace się twi’lekańskie tancerki. Mamy wątki romantyczne, mamy „masażystki” obecne w KotOR oraz The Old Republic. Mamy scenę poczęcia Luke’a oraz Lei z odcinka 22 Clone Wars, polegającą na zgaszenia światła w pokoju, w którym przebywają samotnie Anakin i Padme.

Mamy romanse z gier RPG, w tym wprowadzone po naciskach fanów TOR relacje homoseksualne (oporu przed ich wprowadzeniem, a nawet zasugerowaniem ich istnienia, nie rozumiem – w KotOR tych samych twórców była przecież homoseksualna Juhani). Jednak zanurzając się w półświatek i życie zdemoralizowanych elementów galaktycznego społeczeństwa, rzadko kiedy widzimy coś, co teoretycznie powinno być normą w tych kręgach – seksualność (przypominam sobie wyłącznie zaloty Xizora skierowane do Lei, które jednak ciężko uznać za porządne przedstawienie tematyki). Tutaj, niestety, obawiam się przejęcia pałeczki przez J.J. Abramsa, który w Star Treku przedstawił (co prawda w granicach PG-13) w niezbyt wyrafinowany, by nie rzec infantylny, a nawet gówniarski sposób erotyczne przygody kapitana Jamesa T. Kirka. Jeśli planuje takie elementy w SW, oby były one bardziej dopracowane.