Najgorszy romans wszechświata

Uwaga! Artykuł został pierwotnie opublikowany w listopadzie 2013 roku.

Jak wygląda idealny przepis na historię miłosną?

Składniki:

  • Ona i on;
  • Uczucie (składnik absolutnie niezbędny);
  • Wzajemna niechęć na początku (składnik opcjonalny);
  • Przeszkody do przezwyciężenia (nie jest to element konieczny, ale jeśli chcemy, by nasza potrawa nie była mdła, niezbędny);
  • Element zaskoczenia (jak wyżej);
  • Romantyczne scenerie (wymagane zwłaszcza jeśli wśród naszych gości jest sporo kobiet);
  • Napięcie seksualne (powinno być dodawane po trochę w trakcie całego sporządzania potrawy);
  • Inne przyprawy wedle uznania.

Przepis:

  • Wymieszać i doprowadzić do happy endu.

Proste, czyż nie? I wydawałoby się, że naprawdę ciężko to zepsuć, bo cokolwiek można powiedzieć o tzw. literaturze kobiecej, zazwyczaj jest to całkiem niezłe rzemiosło, a to, że powielające schemat i po czterdziestym czytaniu raczej nudne? Nie o to w tym chodzi, panie i panowie. Romans napisać jest łatwo, łatwiej wyłożyć się na tzw. „momentach”, ale i z tym literatura kobieca dała sobie radę, wymyślając setki porównań i metafor o zabarwieniu drewnianym lub alabastrowym. Dobry rzemieślnik nie powinien mieć najmniejszego problemu z takim wątkiem.

A jednak wątek romansu Padmé i Anakina jest tak drewniany i sztuczny, że zęby bolą. A napisał to człowiek, który stworzył przecież przeuroczą parę Leię i Hana! Oczywiście, ich romans jest równie schematyczny, ale zdecydowanie mniej drewniany! Czy chodzi tu tylko o aktorów? Wszak Carrie i Harrison bawili się nieco dialogami, by nie brzmiały tak sztucznie. Czy to kwestia scenariusza? A może po prostu historia miłosna, która ma być podstawą jednej z najbardziej charakterystycznych transformacji w historii kina, powinna mieć w sobie pewien element zaskoczenia, pewną niewiadomą, która sprawi, że człowiek choć mimo woli zainteresuje się losem głównej pary.

Wypisaliśmy sobie na początku tego tekstu składniki dobrego romansu. Przyjrzyjmy się teraz historii miłosnej z prequeli. Parę mamy, uczucie mamy, przeszkody mamy, romantyczne scenerie mamy… Brak tutaj czy napięcia, elementu zaskoczenia, czy chociażby tej wzajemnej niechęci, która parze Solo i Organa nadała szczególnego uroku. Teoretycznie powinno wystarczyć, a jednak… a jednak jest po prostu nudno!

Trudno bowiem o bardziej niedobraną parę. Nie będziemy się tutaj rozwodzić nad rozlazłą amebą, jaką jest Anakin Skywalker, ale Padmé jest osobą, której całe dotychczasowe życie wręcz krzyczy przeciwko takiemu „spontanicznemu” związkowi. Jej dotychczasowe losy naznaczone są wyrzeczeniem swojej prywatności i swoich potrzeb na rzecz dobra publicznego. W dodatku to ona jest w tym związku osobą dojrzałą i wydaje się, że zdaje sobie sprawę z tego, że Anakin to zarozumiały smarkacz. Niestety, kilka scen po tym, jak peszy się po pocałunku, „bo nie powinniśmy”, zaczyna się seria romantycznych spacerów, pikników i kolacyjek w stroju „Rozbierz mnie, tam z tyłu jest zamek błyskawiczny.” No ja Was bardzo proszę! Wyznanie miłości przed spodziewaną egzekucją na arenie jest w pełni zrozumiałe, jako że to miał być ich koniec – dobrze, pocałujmy się, wyznajmy sobie miłość, i tak umrzemy. Jednak później to właśnie ona powinna tupnąć nogą i powiedzieć, że nie mogą być w związku. A jednak! Czyli z silnej i bardzo rozsądnej kobiety zróbmy romantyczną leliję, żeby ten związek w końcu mógł być skonsumowany.

Uczucie… właśnie, to uczucie też jest takie trochę z czterech liter wzięte. Anakin już jako ośmioletni szczeniak zakochuje się w dziewczynie, a potem cały ten czas pielęgnuje swoje uczucie, mimo że doskonale wie o tym, że jako rycerz Jedi nie może pozostawać w związku. Kiedy tylko ponownie spotyka Padmé, mózg chowa się gdzieś w głębi jego zakutej pały i doprawdyż nie ośmielę się zgadywać, czym myśli. A sama pani senator? Jak dla mnie, u niej tej miłości po prostu nie ma, to wyznanie na arenie to trochę tak jakbyśmy pocieszali skrzywdzonego szczeniaczka – rzućmy mu kość, niech się cieszy. I to właśnie odpowiadałoby moim wątpliwościom z poprzedniego akapitu – to tak strasznie nie pasuje do jej rzeczowości i inteligencji. Dlaczego potem ciągnie tę farsę? Scenarzysta założył, że jedno zdanie sprawi, że ludzie uwierzą w tę wielką miłość. „Umierałam od momentu, kiedy cię spotkałam”? Chyba ze śmiechu.

Romantyczne scenerie? Oczywiście, są. Piękne jeziora Naboo, łąki z wielkimi pchłami, apartamenty z kominkami, jest i Tatooine, które ciężko do takiej scenerii zaliczyć, ale które pozwala Padmé poświecić nagim brzuchem… Ten punkt mamy w całości odfajkowany, bez zastrzeżeń.

Przeszkody? Przeszkód mamy od cholery, na czele z jedną: on jest Jedi, nie może żyć w związku. Ok, to jestem w stanie łyknąć. Dlaczego Padmé nie miałaby mieć cichego romansu, tego nie rozumiem, chyba że chodzi o jej nieskazitelną moralność czy też właśnie kwestię przeszkody numer jeden. Tutaj zamachowcy, tam wojna, cały czas coś się dzieje, a jednak i tak koncentruje się to wokół tego, że on nie może. On nie może. A jednak mógł, w końcu pobrali się potajemnie, co powinno skończyć tę opowieść. Niekoniecznie, bo przecież Anakin musi przejść na Ciemną Stronę, zatem musimy tutaj dorzucić wątek dziecka. I to, panie i panowie, jest bzdura nie z tej ziemi. A nawet nie z Coruscant. Mamy potajemne małżeństwo? Mamy. Jest to sekret tak tajny, że i tak wszyscy się domyślają, że „coś między nimi jest”? I co? I nagle mamy ciążę? Mamy. A państwo Skywalkerowie to słyszeli kiedyś o antykoncepcji, czy nikt im nie wyjaśnił, jak to jest z tymi pszczółkami i motylkami… Przecież to ręce opadają. Bodajże w książkowej adaptacji Epizodu III pada wyjaśnienie, że nikt nie zwrócił uwagi na ciążę Padmé, bo się ubierała w obszerne stroje. Jasne. Genialne rozwiązanie. Kłania się historia papieżycy Joanny. Argh!!! Takie przeszkody sprawiają tylko, że widz, zamiast współczuć, robi klasycznego facepalma i błaga, by go dobić.

Brakuje w tej całej historii elementu jakiegokolwiek napięcia, jakiegokolwiek zaskoczenia. Wszystko idzie po sznurku, oni muszą być razem, to skojarzmy ich w jakikolwiek sposób, nawet urągający najgłupszemu schematowi z kobiecych powieści. Nie ma nawet tego krótkiego „Rozumiem, to jak Luke wróci, to nie będę wam wchodzić w drogę”. Tutaj od początku jest tak wzniośle i tragicznie, że można po prostu dostać cukrzycy od nadmiaru słodkości w dialogach pary.

I wiecie co? Strasznie tego żałuję, bo w starwarsowym świecie kilkanaście lat wcześniej dało się przeprowadzić cudowny romans, który wcale a wcale się nie zestarzał. Co ważniejsze: romans wiarygodny, nie obrażający inteligencji widza. A tutaj… niestety, Lucas położył nacisk na stroje, na efekty specjalne i w efekcie historii zabrakło duszy. Ale to duży problem całej trylogii prequeli.