Zróbmy sobie klona, czyli coś tu nie pasuje

Uwaga! Artykuł został pierwotnie opublikowany w lipcu 2013 roku

W Wojnach Klonów ktoś musiał walczyć. Jak sama nazwa wskazuje, były to klony. Niby ludzkie istoty, ale jednak nie do końca. Jak na ironię, to Separatyści mają sobie w tej sprawie mniej do zarzucenia.

W nawiązaniu do artykułu Krzywego pt. Hipokryzja Jedi, chciałbym rozwinąć kwestię klonowania, a właściwie etycznych wątpliwości tego procesu, z wyraźnym zaakcentowaniem mojego zdziwienia: „Gdzie do cholery byli wtedy Jedi”? Nie będę używać zbyt mądrych, wydumanych słów (takich jak transcendentny, immanentna hipostaza eschatonu czy perpendykularny), bo mijałoby się to z celem. Artykuł, obiecuję, będzie przystępny dla każdego!

Od kuchni

Na samym początku zadajmy sobie pytanie, kim jest klon i tak właściwie czym (sic!) on był w szeregach Wielkiej Armii Republiki? Klon nazwą tą określa się organizmy mające identyczny albo prawie identyczny materiał genetyczny. Być może już wiecie, ale w naturze występują prawdziwe klony. To m.in. bakterie czy jednokomórkowce. Człowiek również opanował tę technikę. Pamiętacie owcę Dolly? Była ona pierwszym klonem spośród ssaków i to nie jest już tylko bajka czy wymysł autorów literatury science-fiction. Obecny stan techniczny nie pozwala jeszcze, co prawda, klonować ludzi (wiązałoby się to z chorobami genetycznymi), ale co się odwlecze, to nie uciecze. To tylko kwestia czasu.

I właśnie. Jak to wyglądało w świecie Gwiezdnych wojen, w czasach Wojen Klonów? Obecne wątpliwości natury etycznej ziściły się w lucasowym filmie. Już na samym początku tworzenia armii źle się działo. Zamieszany był w to Dooku do dziś nie wiem, czy twórcy zrobili to tylko, dlatego by wybielić Jedi. Wszak Sith ingerował!

Przede wszystkim, jaki powinien być status klona? Czy klon to przedmiot? Czy też może jednak istota ludzka, której należałoby przyznać wszystkie związane z tym prawa? Wszystkich zwolenników Republiki, obrońcy dobra i pokoju, muszę zmartwić. Klony były własnością państwa. Tak, przedmiotem. Nie posiadały żadnych praw obywatelskich, nie mogły głosować, nie obejmowała ich żadna forma ubezpieczenia. Opieka medyczna klonów była zupełnie oddzielona od cywilnej. I co najbardziej może budzić emocje ranni żołnierze, którzy nie mogli być dalej skuteczni w wypełnianiu swoich obowiązków, byli potajemnie uśmiercani.

Po drugie, jak bardzo można ingerować w kod genetyczny klona tj. modyfikować go, „ulepszać”? Żołnierze WAR zostali właśnie poddani takim „ulepszeniom”. Dzięki tym zmianom klony dorastały w dwukrotnie szybszym tempie od naturalnego, ale przez to starzały się w dokładnie takim samym tempie. Klonom mechanicznie „wszczepiano” zwiększoną odwagę, koncentrację na polu walki, lojalność oraz posłuszeństwo w stosunki do przełożonych. Taki klon nie był w ogóle zdolny do kwestionowania rozkazów, stawał się całkowicie ubezwłasnowolniony. Pamiętacie, z jakim spokojem i bez wahania klony słuchały się swoich dowódców?

Ponadto, stworzono kilka różnych serii klonów, w których poziom samodzielności był zmniejszony. I tak mieliśmy Komandosów Republiki, klony ARC oraz Null ARC. Ci ostatni nie byli w żaden sposób uwarunkowani pod względem lojalności. Uznano, że nie spełniają standardów i podjęto decyzje o ich zamordowaniu.

Jednak proces klonowania nie zawsze się powodził. Pamiętacie Shortiego, znanego, jako 99? Od urodzenia… to znaczy powstania z próbówki, obarczony wadami. Pomimo tego marzył, by stać się prawdziwym żołnierzem, spełnić swoje powołanie, a mógł jedynie oglądać szkolenie innych.

Quo vadis, Ziemio?

Różne koncepcje etyczne inaczej oceniłyby kwestię klonowania z okresu Wojen Klonów. Myślę jednak, że większość przeciętnych zjadaczy chleba, niespecjalnie zainteresowana kwestiami moralności, uznałaby cały ten proceder za z gruntu zły. Dla mnie osobiście ważnym kryterium szacunku dla drugiego istnienia jest jego zdolność do odczuwania emocjonalnego. Jakby nie było, dzielimy przez to ten sam los, będąc do siebie podobni. Szczególnie ważne jest odczuwanie bólu. Nikt z nas chyba nie przepada za odczuwaniem przykrości, prawda (chyba, że jesteśmy masochistą, ale to inna bajka)? Dlaczegóż by chcieć czynić to innym?

I byłoby fajnie, ale co, gdyby usunąć klonowi zdolność tego odczuwania? I co gdyby zaprogramować ich tak, by chcieli nam służyć? Przecież klony nie robiły nic wbrew sobie. Ba, to był dla nich sens życia! Co więcej właśnie to, co ich spotkało, było dla nich jedyną szansą, by w ogóle doświadczyć życia, inaczej by się nie urodzili. Tylko co jeśli oni sobie tego wcale nie życzyli? Krótki, szybki żywot na przemian strzelając, słuchając rozkazów i umierając w cierpieniach. No dobrze, ale ich tak zaprogramowano, żeby im to nie przeszkadzało! I co wtedy?

Inna kwestia: jeśli nie klony, to kto? Kto miałby prowadzić tę wojnę? Zwyczajni obywatele, którzy i tak już doświadczali okrucieństwa konfliktu między Republiką a Separatystami? Czy nie lepiej właśnie byłoby stworzyć klony, specjalnie do tego celu wyhodowane? Wolelibyście, by na wojnie zginął ktoś Wam bliski (mąż, brat, syn), czy zupełnie anonimowy klon? Czy to znowu nie kwestia konieczności czynienia zła, chociaż z pewnych względów oceniana, jako dobro? Przecież nasi dziadkowie i pradziadkowie walczyli w drugiej wojnie światowej i tak samo zabijali. Zabijali tak samo jak naziści. Czy gdybyśmy mieli możliwość posłużenia się takimi klonami, nie zrobilibyśmy tego samego? Jak daleko wyznaczylibyśmy sobie granicę? Oglądał ktoś film pt. Wyspa z Ewanem McGregorem? Pamiętacie, co tam się działo?

Powstrzymam się od konkluzji i wyrażenia własnego zdania, pozostawiając odpowiedź Waszemu sumieniu.