„Star Wars” w Japonii

O tym, że ten artykuł powstanie, wiedziałem od dawna. O tym, z której strony go ugryźć, już niekoniecznie. Owszem, byłem w Japonii. Owszem, starałem się przyjrzeć tamtejszym gadżetom ze Star Wars i ich cenom, starałem się też mieć oczy szeroko otwarte na wszelkie ślady Gwiezdnej Sagi. Owszem, pytałem się wielu tubylców o popularność naszego ulubionego uniwersum. Ale czy to wystarczy, by zbudować pełny, rozbudowany artykuł? Nie jestem tego pewien. Dlatego swoje wspomnienia i obserwacje połączę z najciekawszymi informacjami dotyczącymi obecności Gwiezdnych Wojen w Japonii od samego ich początku. Na koniec dorzucę trochę swoich niezwiązanych z SW obserwacji, którymi mimo wszystko chciałbym się z Wami podzielić. Bo czemu nie?

Gwiezdne wojny zawitały do Kraju Kwitnącej Wiśni 30 czerwca 1978 roku wraz z premierą Nowej Nadziei w tamtejszych kinach, kolejne epizody ukazały się kolejno 28 czerwca 1980 i 2 sierpnia 1983. Filmy ukazały się z japońskim dubbingiem, mała próbka poniżej:

Nie da się zaprzeczyć, że filmy trafiły na bardzo dobry grunt. Nie chodzi tylko o mnogość nawiązań do tamtejszej kultury w oryginalnej trylogii (o tym napisałem już kiedyś, więc nie będę do tego niepotrzebnie wracał), ale także o specyfikę japońskiej popkultury. W Japonii nie od dziś popularne są motywy futurystyczne (już w latach 50. zaczęto wydawać popularne komiksy science-fiction, np. Astro Boya), z kolei udowodnione m.in. przez filmy o Godzilli zamiłowanie do widowiskowych filmów fantastycznych, podlanych sosem lekkiego kiczu i pełnych niezwykłych istot (nie oszukujmy się, Gwiezdne wojny od samego początku miały to wpisane w konwencję) sprawiło, że saga George’a Lucasa szybko osiągnęła spory sukces i odcisnęła znaczące piętno na powstających w tym państwie wytworach kultury. Widać to w wielu komiksach i serialach animowanych (nigdy nie lubiłem sztucznej granicy między serialem animowanym i komiksem a mangą i anime, sami Japończycy nie są w stanie tego zrozumieć) oraz grach wideo (sam Tomohiro Nishikado, twórca Space Invaders, jednej z najbardziej kultowych zręcznościówek lat 80. otwarcie przyznał, że konwencję projektowanej gry zainspirowało m.in. Star Wars). Dzięki temu zamiłowaniu, w Japonii ukazało się kilka wartych zapamiętania produktów gwiezdnowojennych. Z wyłączeniem Ataku klonów i Zemsty Sithów, Japończycy zaadaptowali filmowe Gwiezdne wojny na komiks (ukazało się w sumie 14 tomów, po 4 dla każdego filmu ze Starej Trylogii i 2 dla Mrocznego Widma), powstały także niekanoniczne, osadzone w odległej Galaktyce historie komiksowe, utrzymane w stylistyce zarówno narracyjnej, jak i wizualnej bliższej klasycznemu komiksowi japońskiemu niż Expanded Universe. Najbardziej godnym uwagi wytworem japońskiej myśli gwiezdnowojennej jest jednak wydana przez Namco w 1987 na Famicom ( u nas znane lepiej jako SNES) gra Star Wars. Luźno inspirowana filmem, stawiała Luke’a, Leię i resztę paczki nie tylko przeciwko imperialnym szturmowcom, ale także przeciw olbrzymim skorpionom, pterodaktylom, wężom i innym stworom, których na prawdziwym Tatooine nie uświadczymy. Podobnie, jak najstarsi górale nie pamiętają zawiłego labiryntu prowadzącego do reaktora kanonicznej Gwiazdy Śmierci. Nie wierzycie? Spójrzcie na fragmenty oficjalnej instrukcji do gry (źródło:Kotaku).

Poza tym, do dziś Japończycy jako jedna z nielicznych nacji mogą cieszyć się własnymi, przeznaczonymi wyłącznie na ich rynek wersjami okładek książek osadzonych w naszym ulubionym uniwersum. Nie tak dawno temu było o tym w polskich mediach gwiezdnowojennych całkiem głośno, toteż wrzucam tylko jedną dla przypomnienia.

Jak się sprawa ma obecnie? Podczas prawie 3 tygodni, które spędziłem w Japonii, rozmawiałem z osobami w różnym wieku, zarówno z małymi dziećmi, dorosłymi, jak i osobami po sześćdziesiątce. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony tym, że w każdej „kategorii wiekowej” zauważalna część osób kojarzyła „Sutā uōzu”. Nie wszyscy, co prawda, filmy widzieli (mam tu na myśli szczególnie starsze osoby), ale każdy kojarzył najbardziej charakterystyczne postaci, elementy (miecze świetlne, Moc) oraz motywy muzyczne. Rozmówcy w większości wyrażali się o nich raczej jako o czymś, co bardzo lubią.

O gadżety związane ze Star Wars dużo tam łatwiej niż u nas. W niemal każdym z licznych domów towarowych można na coś natrafić, a w wielu sklepach popularnej sieci Tokyu Hands, sprzedającej gadżety, elektronikę oraz artykuły dla hobbystów, znaleźć można nawet starwarsowe kąciki. Jakie specjały można dostać? Przede wszystkim figurki, klocki LEGO, zabawki nawiązujące do The Clone Wars, miecze świetlne FX (kosztujące w każdej wersji 7800 jenów, czyli ok. 255 zł). Dużo łatwiej niż u nas dostać można tak egzotyczne dla zachodniego fana gadżety, jak udekorowane ilustracjami z odległej Galaktyki karty do Hanafudy, tradycyjnej japońskiej gry karcianej czy modele R2-D2 i maski Dartha Vadera z wbudowanym projektorem i programem-planetarium na pokładzie. Sam skusiłem się na nanopuzzle, czyli model R2-D2 lub Sokoła Millenium, który złożyć można z fragmentów cienkiej blaszki. Otworzywszy opakowanie, rzuciłem okiem na instrukcję i dość poważnie się zniechęciłem. Poniżej krótki filmik demonstrujący składanie takiego modelu.

W Japonii dużą popularnością cieszą się automaty Gachapon (lub gashapon), podobne do zalegających w naszych kurortach automatów, w których można wygrać plastikowy pierścicionek, breloczek czy inny szmelc. W Japonii kapsuły wypluwane przez automaty są nieco większe, również ich zawartość jest lepszej jakości. Możemy liczyć na naprawdę fajną i porządnie wykonaną figurkę do złożenia i postawienia na szafce lub sympatyczny gadżet, taki jak wypluta dla mnie latareczka projektująca twarz japońskiego demona na ścianie. Udało mi się znaleźć także Gachapony starwarsowe: i te tańsze, oferujące np. przywieszki do telefonów, i te mieszczące się w raczej tej wyższej kategorii cenowej (ok. 300-400 jenów, czyli 9-12 zł), z których można uzyskać m.in. miniaturowe wersje statków kosmicznych, mieczy świetlnych czy „jaja dźwiękowe”, małe breloczki, które po wciśnięciu przycisku wydają z siebie ryk Chewbaccy, oddech Vadera lub mówią którąś z kultowych kwestii ze Starej Trylogii.

Zaglądając z kolei do sklepów odzieżowych, bez problemu znajdziemy duży wybór koszulek z postaciami z Gwiezdnych wojen oraz zatrzęsienie nadal niezwykle popularnych w Kraju Kwitnącej Wiśni przypinek do toreb. Produkty te cieszą się dużą popularnością wśród tamtejszej młodzieży, nie świadczą jednak z automatu o tym, że kupujące je osoby są miłośnikami naszego ulubionego uniwersum. To po prostu kolejne fajne postaci, z którymi modnie mieć koszulkę, na podobnej zasadzie, na jakiej popularna jest (choć nie da się ukryć, że wyraźnie mniej, niż kiedyś) Hello Kitty. Szczególnie, że są to symbole pasujące do różnych rodzajów mody i pochodzące z USA, a w Japonii niemal wszystko, co amerykańskie, jest od dawna bardzo modne (łącznie z anglojęzycznymi nazwami sklepów z koszulkami dla młodych osób; moje ulubione kwiatki z tokijskiego Harajuku to „Store my ducks” czyli „przechowuj moje kaczki” oraz przeznaczony dla dziewcząt „I like flat”, czyli… „Lubię płaskie”). Dość nietypowy, wygrzebany w Internecie (niestety nie widziałem tego na żywo, a szkoda), przejaw tej mody znajdziecie poniżej.

O tym, że Japończycy chętnie produkują różne dziwne z naszego punktu widzenia reklamy, w dobie dzielenia się treścią na Facebooku pewnie wszyscy już od dawien dawna wiecie. Już od 1978 roku powstaje wiele reklam wykorzystujących postaci ze Star Wars. Wykorzystując wizerunki postaci ztrylogii, reklamuje się rozmaite rzeczy, od różnych produktów spożywczych po samochody. Poniżej prezentuję jeden z pierwszych japońskich (i przy okazji, bardzo dziwnych) spotów reklamowych nawiązujących do gwiezdnej sagi.

Teraz rzecz, która wywarła na mnie największe wrażenie. Będąc w Shibuyi, rozrywkowo-zakupowej dzielnicy Tokio, stałem sobie na Shibuya Crossing, czyli zapewne znanym Wam z filmów i poświęconych Tokio programów telewizyjnych wielkim skrzyżowaniu, na którym tłum ludzi idzie zarówno na drugą stronę, jak i na skos. Czekam na zielone światło. Nagle z głośników na całym skrzyżowaniu rozlega się główny motyw muzyczny ze Star Wars. Co jest grane? Rozglądam się. Po prawej stronie, na wielkim telebimie wyświetlana była reklama czekoladowych paluszków, w której pierwsze skrzypce grali szturmowcy i Darth Vader. Wróciwszy później na skrzyżowanie, zobaczyłem filmik jeszcze parę razy. Wrażenie, gdy nie dość, że jest się na jednej z najsłynniejszych arterii świata, to jeszcze z głośników rozlega się motyw z ulubionego filmu – bezcenne. Sam klip prezentuję poniżej.

Na samo zakończenie, obiecane refleksje pozagwiezdnowojenne. W rodzimych mediach bardzo często natrafiałem na dość utopijne opisy japońskiej przestrzeni miejskiej. Rzekomo wszędzie miało być niezwykle czysto, schludnie, nawet należące do uboższych budynki miały być zadbane, z kolei toalety – zawsze ślniąco czyste i nowoczesne. Owszem, główne ulice, zwłaszcza w Tokio naprawdę czyste (co dziwiło mnie niezmiernie, tam prawie w ogóle nie było koszy na śmieci), równe, a budynki odpicowane. Na pewno sprawa wygląda dużo lepiej niż w większości polskich miast. Toalety w większości miejsc owszem, nowoczesne, zautomatyzowane (na ten temat nie chce mi się rozpisywać, bo wiele razy zostało to opisane, tym, którzy na ten temat nic nie wiedzą, polecam sprawdzić tę tematykę w Google) i zadbane. Czasem jednak wystarczyło zejść w boczną ulicę (nawet nie uliczkę), by zobaczyć, że nie taka znowu ta Japonia utopijna. Pseudograffiti? Proszę bardzo. Zaniedbane budynki i inne rudery? Zdarzają się. Tu i ówdzie magazyny pełne zebranego przez kogoś złomu czy ubogie mikropralnie z pełnymi ogromnymi koszami, jedną pralką i samotnym, tyrającym przy niej pracowniku. Bezdomni i ubogie osoby również są zauważalni na ulicach, a widok kogoś przegrzebującego stertę śmieci wcale nie jest czymś niezwykłym, na szczęście tamtejsi „menele” (nie lubię tego słowa, stąd cudzysłów) w porównaniu z ich naszymi ekwiwalentami nie są najgorsi. Co najwyżej zatrzymają się przy obcokrajowcu, by przybić pionę i nerwowo spróbować coś powiedzieć po angielsku lub popatrzą w stronę Europejki-blondynki i z głupawym uśmieszkiem zaczną coś mówić do siebie pod nosem. A słynne, opiewane przez turystów nowoczesne toalety? Obecne jak już wspomniałem w licznych, ale tylko odremontowanych lub nowoczesnych miejscach. Na plaży miejskiej w Shizuoce, w niektórych muzeach czy w parku w centrum Mishimy nie odbiegały szczególnie od tego, co znaleźć można w podobnych miejscach u nas. Szczerze mówiąc? Poza niektórymi odjechanymi, supernowoczesnymi pomysłami i rozwiązaniami technicznymi (wszechobecne automaty z piciem – pomysł geniusza!), bardzo europejska ta Japonia. Sami tubylcy przyznają, że ich styl życia coraz bardziej przypomina nasz, czego dowodem jest np. wszechobecność trzymających się za rękę par, co jeszcze dwie dekady temu było tam absolutnie nie do zaakceptowania. Ci, którzy spodziewają się ciągłego zdziwienia i poczucia przebywania na innej planecie, mogą być nieco zawiedzeni. Bo choć wiele jest rzeczy, które nam wydać się mogą dziwne, zaskakujące, czasem nawet trudne do przestawienia się, nie tworzą one przepaści na tyle szerokiej, by zaburzyć nasze poczucie przebywania w kraju kulturowo nam dość bliskim.