Dlaczego nie lubię „The Clone Wars”

Wojny Klonów, okres jednego z najbardziej epickich konfliktów Jedi i Sithów na skalę galaktyczną, do niedawna opisywany był w komiksach i książkach i zaledwie paru scenach w dwóch epizodach. Potencjał niewyobrażalnie potężny, prawda? Zdawałoby się, że fani kupią wszystko z okresu, gdy Jedi prowadzili bataliony klonów przeciwko armiom droidów. Co zatem poszło nie tak?

Kiedy po raz pierwszy dowiedziałem się, że powstanie kolejny film spod znaku Star Wars, moja reakcja wyglądała mniej więcej tak: „Wooow super!”. Następnie dowiedziałem się, że będzie animowany… „No cóż, CW Tartakovsky’ego były całkiem niezłe, a trzeba przyciągnąć kolejne pokolenie”. Zobaczyłem pierwsze zdjęcia… „Eee, no ok. Ktoś miał taką wizję, aczkolwiek trochę to za kanciaste”. Zobaczyłem zwiastun… „No super! Klimat jest, muzyka dobra jest, epicka scena, gdy klony biegną do barykady i część z nich ginie – podbiła moje serce. Tylko ten syn Jabby mi nie pasuje… No ale zapowiada się fajnie…

Z entuzjazmem poszedłem do kina, pełen nadziei i wiary w przywrócenie świetności Star Wars po całym hejcie na Nową Trylogię. Wyszedłem z mieszanymi uczuciami. Twórcom udało się zrobić fajny film dla dzieci, prequel do serialu i… no w zasadzie nic więcej. Potem zacząłem oglądać sam serial i okazało się, że jest jeszcze gorzej. Co zawiodło? Jakim cudem z tak ciekawego okresu zrobiono takie coś? Oto moja lista największych grzechów The Clone Wars.

Infantylność

Ja rozumiem, naprawdę rozumiem, że The Clone Wars były od początku skierowane do dzieci – ale to, co reprezentują sobą niektóre odcinki, woła o pomstę do nieba. Zarówno filmy, jak i serial Clone Wars są lubiane przez najmłodszych, ale każdy może znaleźć w nich coś dla siebie. Dlaczego postanowiono, że najnowsze dzieła będą sprawiać frajdę tylko dzieciom? Nie przeczę, że są odcinki, które można oglądać z przyjemnością, tylko szkoda, że na cały sezon przypada ich maksymalnie połowa. Reszta to pełen patosu i górnolotnych tekstów festiwal samouwielbienia ze szczęśliwym zakończeniem. Wszystkiemu oczywiście przewodzą równie irytująca, co niedojrzała Ahsoka i siejący więcej zniszczenia niż Gwiazda Śmierci Jar Jar. Jednak gdy tylko jedno nabiera rozsądku, a drugie znika, to natychmiast pojawiają się „pasjonujące” przygody C-3PO i R2 wysłanych na zakupy, grupki młodzików oraz oddziału droidów. Nie wiem, może jestem za stary, ale zawsze mi się wydawało, że Star Wars miały łączyć pokolenia, a nie koncentrować się na jednym, resztę olewając.

Głupota i absurdalne decyzje

Ten grzech wiąże się z poprzednim, ale na szczęście nie ma tego aż tyle. Oglądając niektóre odcinki miałem wrażenie, że w imię zrobienia „serii odcinków”, czy chociażby wypełnienia czasu jednego, bohaterowie będą podejmować jak najgłupsze decyzje. Przykładem niech będzie zagubiony miecz Ahsoki. Przecież to oczywiste, że łatwiej jest gonić za złodziejem przez pół Coruscant zamiast go popchnąć czy przyciągnąć do siebie używając Mocy. Jeszcze byłbym w stanie to zrozumieć, gdyby Ahsoka działała sama, ale towarzyszył jej doświadczony Jedi, który przecież powinien umieć myśleć, prawda? Inny przykład – fabryka droidów na Geonosis. Abstrahując już od tego, ze widocznie w odległej Galaktyce plany broni specjalnych nie mają żadnej kopii, to dlaczego fabryki zwyczajnie nie zbombardowano z powietrza/orbity Acclamatorem lub Venatorem? Dlaczego narażano klony i ciężkio sprzęt podczas ataku frontalnego? Po co było wysadzać cały most, żeby zniszczyć te czołgi, skoro do unieszkodliwienia jednego wystarczył jeden padawan? Nic dziwnego, że Wojny Klonów trwały trzy lata. Do głowy przychodzi mi jeszcze odcinek o szkoleniu klonów na Kamino. Podobno zbyt dużo było frontów walki, a za mało Jedi, żeby mogli wszędzie dowodzić. W takim razie – po co wysyłać na Kamino Shaak Ti – członkinię Rady, jedną z lepszych Jedi do nadzoru szkolenia klonów? Przez 10 lat Kaminoanie nie potrzebowali żadnego nadzoru, a teraz nagle musi im nad głowami stać jeden z generałów, których tak brakuje?

Niszczenie Expanded Universe

Coś, czego nie mogę wybaczyć i jest to główne źródło mojego hejtu na TCW. Nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem, jak można mieć kompletnie gdzieś 30 lat tworzenia i rozwijania przez fanów świata Star Wars, z którego to przez te 30 lat ciągnęło się pieniądze tylko po to, żeby ktoś stwierdził, że „w sumie to nie, ja wymyślę to lepiej”. Niezmiernie mnie irytuje pisanie od nowa historii postaci, które te historie już mają. Mówię w tym miejscu o Dengarze i Greedo, którzy według „książkowego” czasu, nawet jeśli żyli w czasach klonów, to na pewno nie byli w tym wieku! Pierwszy z nich jest już pokazany jakby przeszedł operacje po wypadku grawicyklowym, których dokonali imperialni(!) naukowcy, a drugi na Tatooine dotarł pierwszy raz najwyżej parę dni przed swoją śmiercią. Równie ciężko przyjmuję do wiadomości fakt, że budowy mieczy świetlnych uczy droid (serio?), a nie mistrz. Dodatkowo, według TCW, sam proces konstrukcji to praca na parę godzin dla niewprawionego młodzika, a nie na kilka dni dla doświadczonego Mistrza. W piątym sezonie byliśmy nawet świadkami pogrzebu Jedi, którzy jak powszechnie wiadomo, spalali ciała Rycerzy, a nie ich chowali. Skoro jesteśmy w temacie śmierci, to bardzo ciężko jest mi uwierzyć w fakt, że pewien gość po przecięciu na pół i upadku z wysokości minimum kilkudziesięciu metrów jest jeszcze w stanie znaleźć sobie transport na planetę jeszcze bardziej zapyziałą niż Tatooine. Pomijając to, że w ogóle udało mu się przeżyć. Chyba nie trzeba tu pisać, o kim mowa, prawda?

Na deser zostawię sobie mój ulubiony przykład. Wyobraźcie sobie następującą sytuację: dostajecie gotowe społeczeństwo, musicie tylko wymyśleć mu kulturę, język, opis świata, na którym żyje oraz bohaterów, którzy doskonale je zilustrują. Udaje Wam się! Co więcej, rozwijając przygody tych bohaterów, tworzycie jedną z bardziej poczytnych serii danego uniwersum! I nagle ktoś Wam mówi „Stop! No fajnie, fajnie, dzięki ci za to, ale w sumie teraz robimy serial i twoja wizja kompletnie nam nie odpowiada. No tak, wydawaliśmy twoje książki, zaliczają się do kanonu EU, ale sorry, mamy lepszy pomysł. Co? Właśnie piszesz finałową część cyklu? Eee tam, fani się nie przejmą, że nie poznają losów bohaterów pięciotomowej serii.” Taki los spotkał Karen Traviss, autorkę serii Komandosi Republiki, która ma tylu fanów, ilu anty-fanów. Pisarka ta pokazała Mandalorę nie jako planetę z kwitnącą cywilizacją tylko jako klasyczne „zadupie” Galaktyki, gdzie najwyższy budynek miał zaledwie 100 metrów wysokości. Sami zaś Mandalorianie nie byli ani społeczeństwem hipisów, ani bandą sadystów niszczących tych pierwszych. Karen Traviss stworzyła niezależnych, dumnych wojowników, którzy nie latali po całej planecie na jetpackach, tylko zatrudniali się albo jako najemnicy albo trenerzy (w tym wypadku Wielkiej Armii Republiki).

Podobny los spotkał Dave’a Wolvertona – autora Ślubu księżniczki Leii. Stworzył on Dathomirę z jej Wiedźmami i Siostrami Nocy. Twórcy TCW stwierdzili, że to doskonały pomysł, tylko, że jeszcze lepszy będzie, jak go zmienią nie do poznania.

To oczywiście tylko kilka przykładów, podobnych sytuacji w TCW jest dużo więcej. Może jestem przewrażliwiony, może się czepiam, ale dla mnie jest to po prostu brak szacunku do czyjejś pracy i wątpię, by jakikolwiek retcon mógł tu pomóc.

Quo vadis, The Clone Wars?

Osobiście niezwykle rozczarowałem się serialem. Nie będę powtarzać wymienionych tu głupot twórców, ponieważ szkoda czasu. Jedyne, co mi zostało na pocieszenie, to fakt, że sezon 5 (pomijając oczywiście infantylne odcinki) ogląda się już naprawdę z przyjemnością. Jest to pokazanie wojny prawdziwej, w której są ofiary również cywilne, gdzie dobro nie zawsze wygrywa, gdzie każde zwycięstwo ma swoją cenę. Twórcy pokazali, że można zrobić coś, co spodoba się wszystkim. Tylko dlaczego zdecydowali się na to dopiero na sam koniec? Przed nami ostatni sezon, w którym ma być już tylko tyle odcinków, żeby zamknąć wszystkie rozpoczęte już wątki. Akurat w momencie, gdy serial zaczął być dobry, to musi być kończony. Pozostawię to bez komentarza. Niewątpliwym jest to, że TCW spełniły swoje zadanie. Przyciągnęły kolejne pokolenie do Star Wars, ożywiły sprzedaż gadżetów i przywróciły świeżość całemu uniwersum. Tylko nasuwa się tu pytanie, które zadał w grze Knights of the Old Republic mistrz Vandar: „But at what cost, Admiral? Where is the Ebon Hawk and her crew?