Polska potrzebuje dyktatora. Ale takiego dyktatora, który będzie przedkładał interes państwowy nad interes własny. Takiego, który będzie przedkładał interes narodowy nad interes własny. Takiego, który będzie przedkładał dumę narodową nad dumę własną i takiego, który będzie rządził tak, że Polska będzie mocarstwem. Ale mocarstwem nowoczesnym. Mocarstwem czerpiącym korzyści z umów międzynarodowych, ale także takim, które – przede wszystkim – szanuje swój własny… i służy własnemu narodowi, a nie obcym państwom. Takiego dyktatora potrzebuje Polska. W taki sposób wypowiedział się ostatnio w swoim programie na YouTube Mariusz Max Kolonko, słynny polski dziennikarz. W tym samym materiale Kolonko krytykuje demokrację, albo raczej niezdolność społeczeństwa do właściwego skonstruowania i używania systemu demokratycznego, co prowadzi do tragicznych skutków.
Podobną krytykę widzimy w pierwszej części Gwiezdnych wojen. Od samego początku widzimy, że Senat nie jest w stanie zareagować na nawet najgroźniejsze sytuacje. Przecież Qui-Gon i Obi-wan nie zostali wysłani przez Republikę, ani Jedi, a jedynie przez Kanclerza i to w tajemnicy. Federacja Handlowa była świadoma, że blokada Naboo jest nielegalna, ale brak zgody w Senacie dawał im bezkarność.
Na początku mieszkańcy Naboo byli pełni nadziei, że nie zostaną sami, ale ich złudzenia zostały szybko rozwiane przez rychłą napaść Federacji na planetę i wiadomość, że negocjacje Qui-Gona nigdy się nie odbyły. Dość trafnie opisuje sytuację Palpatine, który powiedział, że W Senacie zasiada wielu chciwych, kłótliwych delegatów. Nie interesuje ich dobro wspólne. (…) Teraz rządzą biurokraci. Senator zaproponował oczywiste rozwiązanie, czyli wybór silniejszego kanclerza. Przy okazji dowiadujemy się, że sądy w Republice działają jeszcze wolniej niż skorumpowany Senat. Padme nie bez powodu podsumowuje ten obraz krótkim Teraz jest dla mnie jasne, że Republika już nie działa.
Mroczne Widmo pokazuje nam, że Senat jest słaby, a Republika upadłaby, gdyby nie jedyny dość niezależny jej organ Zakon Jedi, który nie jest w żaden sposób demokratyczny. Rada Jedi sama wybiera swoich członków i często ukrywa swoje działania przed Senatem. To dzięki Qui-Gonowi i Obi-wanowi kryzys na Naboo został zakończony. Całość kończy się cukierkowo, a napisy końcowe poprzedza wielka festa. Ale czy na pewno jest co świętować?
W Ataku Klonów dowiadujemy się, że Gunray, po dekadzie procesów jest nadal na wolności. Poza tym, Republika rozpada się przez nasilający się ruch separatystyczny. Nad wszystkim wisi groźba wojny, a Republika nie ma nawet armii. Mimo to niektórzy zachowują naiwną wiarę w demokrację. Padają nawet słowa Z dniem, którym zwątpimy w demokrację, ona umrze. W połowie filmu pada w końcu sugestia zaradzenia problemom z demokracją jedyną alternatywą jest silna władza, czyli dyktatura. Anakin, niczym Mariusz Max Kolonko, twierdzi, ten system nie działa, a potrzebny jest ktoś mądry, kto zmusi polityków do zgody w rozwiązywaniu problemów. Nie dał się zniechęcić zarzutom Padme i otwarcie przyznał się, że mógłby poprzeć dyktaturę.
Dalsze dzieje każdy zna Anakin staje się Vaderem, który razem z Palpatinem zaczyna rządzić Republiką przekształconą w Imperium. Na pewno pochwalić można aspekt wojskowy tych rządów gdyby Imperium nie upadło, prawdopodobnie potrafiłoby odeprzeć inwazję Vongów. Palpatine stworzył mocarstwo, jednak interes Imperatora był stawiany ponad interesem społeczeństwa, które było mniej ważne niż, na przykład, kosztowne zabawy Vadera i Sidiousa z klonowaniem.
Jak powiedział Chaplin w filmie Dyktator: Dyktatorzy wyzwalają siebie, lecz zniewalają ludzkość. Nie da się sprawić, by dyktatura była silna i łatwa do wymienienia jednocześnie. Gdy pozwalamy komuś dojść do władzy tak nieograniczonej, musimy zgodzić się na ryzyko, że nawet idealista, taki jak Anakin, może stać się tyranem. Gwiezdne wojny stanowią nie tylko krytykę demokracji, ale pokazują, jak ryzykowne jest szukanie alternatywy, która jest tylko jedna i wiąże się ze zbyt wielkim ryzykiem, by się na nią zdecydować.