Oceniamy pierwszy sezon „Rebels”

Za nami pierwszy sezon Rebels. Przez ostatnich kilka miesięcy na bieżąco recenzowaliśmy dla Was poszczególne odcinki najnowszego animowanego serialu Star Wars, aż w końcu dotarliśmy do finału – Fire Across the Galaxy. Dziś zapraszamy Was do ostatniego spojrzenia, już na chłodno, na tych kilkanaście dwudziestominutowych epizodów, które wywołały u nas tak skrajne emocje.

Nadiru: Gdy w telewizji leciało świętej pamięci The Clone Wars, odcinki zwykle dzieliły się na bardzo złe lub całkiem dobre i raczej nie miałem problemu z wyszczególnieniem ani tych najlepszych, ani tych najgorszych. Tymczasem z Rebels mam problem, bo zdecydowana większość sezonu mi się podobała i epizodów godnych miana najlepszego miałbym aż pięć. Tymczasem jednak muszę się na coś zdecydować i w ostateczności stawiam na Rise of the Old Masters oraz Gathering Forces i Path of the Jedi. Pierwszy z nich za doskonałe wprowadzenie postaci Inkwizytora, fajne podejście do tematu ratowania kogoś z więzienia i niezły twist. Gathering Forces pokazało potencjał drzemiący w postaci Ezry, ponownie mieszając we wszystko Inkwizytora, natomiast Path of the Jedi zrobiło na mnie wrażenie świetnym podejściem do szkolenia Mocy, jak i faktem, że był temu poświęcony cały odcinek, nie tylko jakiś tam fragment.

Marik: Ciężko było mi wymyślić, które odcinki serialu uznałbym za lepsze od reszty. W przeciwieństwie do The Clone Wars, serial utrzymał dość stały poziom. Dzięki temu, mimo że jestem negatywnie nastawiony do TCW, niektóre odcinki wspominam miło po latach. Po obejrzeniu pierwszego sezonu Rebels, nie wiem, czy cokolwiek zapadnie mi w pamięć – mogłyby to być odcinki, w których wystąpiły postaci znane z filmów, jednak twórcy poszli na łatwiznę i ten trik marketingowy wykorzystali o kilka razy za dużo. Dlatego uważam, że na szczególną uwagę zasługuje Empire Day, w którym usłyszeliśmy genialną wersję Marszu imperialnego, a także Gathering Forces, gdzie przez chwilę doświadczyć można było mrocznego klimatu.

Cathia: Wysoko na mojej liście znajduje się Path of the Jedi, bo nawiązuje klimatem do szkoleniowych momentów takiego choćby Knights of the Old Republic, przynajmniej dla mnie. Jakkolwiek nie należę do fanów pewnego zielonego mistrza, tak jego obecność, choćby tylko głosem, sprawiło, że uśmiechnęłam się bardzo szeroko. Podobało mi się również Out of Darkness, może nie tyle dlatego, że bohaterkami zostały wreszcie panie (nie mam feministycznych zapędów), co dzięki sporemu zapożyczeniu klimatu i pomysłom z Pitch Black, który jest jednym z moich ulubionych filmów SF.

JediPrzemo: Zdecydowanie najlepszym odcinkiem dla mnie był pilot serialu. Gdy go obejrzałem, obudziła się we mnie cicha nadzieja, że może nie będzie tak źle jak z The Clone Wars. I po prawdzie to ta nadzieja sie ziściła. W tym odcinku nie było zbędnego przedłużania, znalazło się miejsce na akcję, na poznanie bohaterów i ogarnięcie bieżącej sytuacji w galaktyce. No i scena, w której Kanan ujawnia się jak rycerz Jedi była naprawdę świetna. Drugim najlepszym odcinkiem było Call to Action. Po tygodniach średniej jakości odcinków w końcu zaczęło się dziać coś co przykuło moją uwagę. Nareszcie zmniejszono liczbę idiotycznych gagów polegających na wyścigu Zeba, Ezry i Choppera o Puchar Idioty i zaczęto wprowadzać poważne wątki. Oczywiście nie obyło się bez patosu, ale udział Tarkina w tym odcinku rekompensuje większość niedogodności. Pierwszy raz mogliśmy uwierzyć, że nie całe Imperium jest głupie.

Lisa: Moim ulubionym odcinkiem jest zdecydowanie Call to Action za pierwszą nie do końca udaną akcję Rebeliantów. No ileż można wygrywać, w dodatku tak małą ekipą? Poza tym, te dwadzieścia minut świetnie oddały gwiezdnowojennny klimat i jeszcze ten Tarkin… Podobały mi się też Empire Day i Gathering Forces, bo oba potraktowały Ezrę nie jako schematyczną postać (pewny siebie sierota, nadzwyczaj zaradny to częsty motyw) tylko kogoś kto sporo przeszedł, boi się i ma problem z kontrolowaniem Mocy. Takich odcinków chciałabym więcej.

Nadiru: Niespodziewanie, mam tylko jednego mocnego pretendenta do tytułu najgorszego odcinka sezonu – byłoby to zdecydowanie Breaking Ranks, gdzie mój poziom tolerancji dla braku elementarnego realizmu został przekroczony. Pewnych rzeczy nie da się odwidzieć, a jedną z nich jest zdecydowanie imperialne, ekhm, „szkolenie” kadetów. Większego kretynizmu nie dało się wymyślić, ani pod względem pomysłu, ani wykonania. Poważnie, zabawa w platformówkę? Ale wystarczy o Breaking Ranks. Kolejne miejsce na liście najgorszych – ale tylko z braku innych kandydatów i ogólnie wysokiego poziomu serialu – zajęłoby Idiot’s Array. Bo tu, po prostu, nie wykorzystano nawet w połowie potencjału tak świetnej postaci, jaką jest Lando Calrissian. Że nie wspomnę o tym, jak wygląda, ze swoim przydużym blasterem… To nie było to.

Marik: Podobny problem miałem przy wyborze najgorszego odcinka: wszystkie zachowały podobny, niestety niski, poziom. Jednak największe zdenerwowanie u widza wywoływał odcinek Breaking Ranks, gdzie dostaliśmy nie tylko nadmiar dziwnych zbiegów okoliczności i militarnej nieudolności Imperium, ale także szkolenie na szturmowców, które wyglądało, jakby kadeci mieli w przyszłości wcielać się w role słynnego wąsatego mechanika ze starych gier. Drugim, niechlubnie wyróżniającym się odcinkiem jest Out of Darkness, gdzie dostaliśmy idiotyczny humor, przewidywalny przebieg zdarzeń i na siłę wciśnięty wątek feministyczny, obowiązkowy we wszystkim, co dzieciom się dziś pokazuje.

Cathia: Fighter Flight i Breaking Ranks to zdecydowanie zło wcielone. Rozumiem, że Rebelianci są przeznaczeni raczej dla widza młodszego, jednak platformówka jako szkolenie i rozbijanie się myśliwcem po planecie spowodowały u mnie wielkiego facepalma i pragnienie, by o tym szybko zapomnieć.

JediPrzemo: Podobnie jak Nadiru, jako na jedne z najgorszych odcinków wybieram ten, w którym widzieliśmy „szkolenie” szturmowców. Widząc jak trening kadetów polega na graniu w platformówkę, w której sami są postaciami, którymi się steruje, przestałem się dziwić czemu podstawowe siły Imperium mają takie osiągnięcia. Drugim odcinkiem, którego nie lubię był uwielbiany przez większość (chyba głównie przez głos Yody) Path of the Jedi. Dlaczego? Bo nie lubię wciskania mi kitu. Nagle mamy uwierzyć, że nie dość, że wszystko znowu dzieje się na Lothalu, to jeszcze znajduje się tam ukryta świątynia Jedi, o której nie było nawet wzmianki w archiwach na Coruscant, to jeszcze nadawanie na siłę powagi sytuacji, w której okazuje się, że od Ezry zależy nie tylko jego los, ale też życie Kanana. No i jeszcze ta idiotyczna świetlna szpada z rękojeścią o wyglądzie zszywacza pneumatycznego. Ostatnim najgorszym wg. mnie odcinkiem było Idiot’s Array, czyli zmarnowany potencjał postaci Landa, obleśnego antagonistę odcinka oraz świnię siejącą więcej zniszczeń niż oddział najemników.

Lisa: Z wyborem najgorszych odcinków miałam problem, bo kompletnie złych jak na razie nie było. Po zastanowieniu uznałam, że po Idiot’s Array spodziewałam się więcej. Szczególnie wykorzystanie postaci Landa jakoś mi nie leżało. Z drugiej strony nie wiem czego oczekiwałam, więc może po prostu się czepiam. Nijakie było jeszcze Rebel Resolve. Nie porwało mnie tak, jak inne odcinki, zdecydowanie najsłabsza część końcowej trylogii. Na resztę nie narzekam, bo i tak nie spodziewałam się, że będzie tak dobrze.

Marik: Największym pozytywem sezonu była załoga „Ghosta”. Są to postaci barwne i na szczęście dostały wystarczająco uwagi, żebyśmy mogli zaobserwować ich rozwój. Jedynie Zeb wydaje się być zdecydowanie zbyt zidiociały, a Sabine (która i tak jest na przegranej pozycji jako różowa Mando-artystka) jeszcze nie dostała odcinka, który zagłębiłby się w jej historię i światopogląd. Najbardziej denerwuje też podejście załogi do Choppera, który dawno powinien zostać wymieniony na dowolnego, bardziej funkcjonalnego droida. Cóż, wygląda na to, że w całym uniwersum tylko Kreia wpadła na genialny pomysł, że robot to tylko rzecz. Trzeba też zaznaczyć, że serial uniknął muzycznych problemów, z którym na początku zmagało się TCW. Tym razem dostaliśmy oprawę muzyczną, która byłą przeróbkami Johna Williamsa, ale nie powtarzała po nim zbyt mocno. Dzięki temu mogliśmy zachwycić się odważnymi wersjami znanych utworów, jak na przykład nowy Marsz imperialny.

Cathia: Filoniemu udało się stworzyć opowieść o przygodach zespołu, który przyjmuję z całym dobrodziejstwem inwentarza. Bardzo lubię tych bohaterów, ich wzajemne interakcje i to, że mogę obserwować, jak się powoli docierają. Szaleńczo podoba mi się to, że w gruncie rzeczy każdy fan znajdzie wśród nich postać, z którą się zżyje, postać, która będzie mu odpowiadać. To naprawdę spory plus, bo w Wojnach klonów nie znosiłam dokładnie każdego, kto się przewinął przez ekran.

JediPrzemo: Co dla mnie było najlepsze w tym serialu? Myślę, że muzyka. To był chyba jedyny element, który nigdy mnie nie rozczarował. Trzyma ona ducha Starej Trylogii i łączy się z paroma tematami z Nowej. Co jeszcze było pozytywne? Po naprawdę długim myśleniu, co tak naprawdę wybija się na tle reszty to postać Kanana. Jak pierwszy raz usłyszałem, że ma być on takim kowbojem Star Wars to miałem mieszane uczucia. Teraz myślę, że jest to najbardziej udana postać tego serialu. Pełen wątpliwości i demonów przeszłości przywódca tytułowych Rebeliantów odpowiada nie tylko za walkę z Imperium, ale również za przetrwanie całego dziedzictwa Jedi. Widać, że jest to dla niego duży ciężar, zdaje sobie sprawę z własnych niedoskonałości i błędów popełnianych w czasie szkolenia Ezry, ale nie poddaje się i robi swoje. Jest postacią pełną rozwagi w boju, wymagającą w czasie szkolenia, ale również nonszalancką i pełną humoru na wysokim poziomie w wolnych chwilach.

Nadiru: Wszyscy zdecydowanie zgadzamy się co do tego, że największym atutem Rebels są jego główni bohaterowie. I, jeśli mam być szczery, o mało którym serialu można powiedzieć coś takiego po jego pierwszym sezonie. Owszem, Chopper negatywnie odstaje od reszty towarzystwa, ale rekompensuje to prześwietna Hera, bodajże pierwsza Twi’lekanka w Star Wars, która nie jest traktowana przedmiotowo i półnago przemierza odległą galaktykę. Zgodzę się również co do muzyki, chociaż jest ona odtwórcza, to po kakofonii rodem z The Clone Wars miło jej się słucha. Co do tego? Moim zdaniem fajne historie, w większości bez jakiegoś nadęcia, czy przegięcia plus animacje z udziałem pojazdów, okazyjne pojawianie się bohaterów z Klasycznej Trylogii i wreszcie rzecz nie do przecenienia: klimat!

Lisa: Dużo mi się w Rebeliantach podobało. Po pierwsze, niezłe postacie jak na serial, którego głównymi widzami są dzieci. Tu najbardziej przypadł mi do gustu Kanan, który jakoś próbuje wyszkolić Ezrę, ale sobie nie radzi, ani z nim, ani ze szkoleniem. Ogromny plus mają u mnie też postacie z drugiej strony barykady. Fakt, Imperialni mogliby być bardziej rozgarnięci, ale i tak nie jest źle. Po drugie, historia jest wystarczająco zajmująca, żeby przez dwadzieścia minut nie odchodzić od telewizora. Nawet aktorzy dubbingowi są świetni – o dziwo w polskiej wersji też. Mocna strona to też śmieszne wstawki, które przynajmniej mnie bawiły bardziej, niż powinny.

Marik: O negatywnych stronach serialu można by pisać godzinami, ale jest kilka z nich, które wywołały u wielu największe niezadowolenie. Pierwszym z nich jest Imperium, które jest tylko zbieraniną baranów, które mają zapełnić luki i wywołać bardzo naciągane i pozorne uczucie napięcia. Nie da się też pominąć starć na miecze świetlne. Nie dość, że Inkwizytor walczy idiotycznym wiatraczkiem świetlnym, to choreografia wciąż leży na poziomie TCW. Czy aż tak trudnym byłoby zastąpienie skoków i agresywnych wymachów bardziej osobistym stylem każdego szermierza? Najwyraźniej to zadanie przerasta Filoniego już od wielu lat. Największą wadą, łączącą się z poprzednimi, jest balans sił. W The Clone Wars dało się uwierzyć, że w galaktyce panuje wojna – obie strony się ze sobą ścierały, a wynik nigdy nie był do końca pewny. Oglądając Rebeliantów mam wrażenie, że obserwuję tylko serię egzekucji, jakie załoga „Ghosta” wykonuje na imperialnych siłach.

Cathia: Sposób, w jaki przedstawia się Imperium, woła o pomstę do nieba! Rozumiem, że serial przeznaczony jest dla młodszych, rozumiem też, że wydarzenia pokazywane są z punktu widzenia Rebeliantów, ale dla pewnych numerów naprawdę nie ma tu usprawiedliwienia. Szturmowcy są tępi jak brzytwa po goleniu Supermana, dowódcy dostali tytuł za ładne oczy, Inkwizytor nie potrafi zająć się jednym nieopierzonym padawanem i jego, pożal się Mocy, mistrzem, a żeby wysadzić niszczyciel, wystarczy maleńka grupka uderzeniowa. Nie. Nie jestem w stanie tego przełknąć.

JediPrzemo: Główny grzech The Clone Wars, czyli infantylność, udzielił się także Rebels. Oglądając serial, miałem wrażenie, że po raz kolejny zapomniano o międzypokoleniowym przekazie filmowych Gwiezdnych wojen i znowu skoncentrowano się głównie na dzieciach. Kolejnym negatywem jest humor i gagi na poziomie najtańszych polskich komedii. Ciągłe utarczki Zeba, Ezry i Choppera zmieniły się z nudnych w irytujące swoją schematycznością. Na palcach jednej ręki mógłbym wyliczyć sytuacje, które naprawdę mnie rozbawiły, reszta może ucieszy młodsze pokolenie, ale niestety chyba nikogo więcej. Do tego głupota i nieudolność szturmowców oraz w zasadzie całego Imperium i te idiotyczne miecze świetlne. Poczynając od broni Inkwizytora, przez składany miecz Kanana, do zszywacza Ezry dochodzę do wniosku, że Disney ma jakiś problem z bronią Jedi. Stara się jak tak przebajerować i pokazać co chwila coś nowego, że efekt jest kuriozalny.

Nadiru: I znowu nie będę oryginalny. Imperium ma to do siebie, że na ekranie pokazuje się głównie jego nieudolność – vide starcie z Ewokami – rzadziej sukcesy, jak bitwa o Hoth. Tym niemniej, jest pewien próg tolerancji, którego nie wypada przekraczać, obrazując Imperium. Rebels przekroczyło go o co najmniej kilka długości. Serial cierpi też na coś, czego po Star Wars spodziewać się należy najmniej, bo… niedofinansowanie. To jedyny powód, dla którego ekipa bohaterów nie opuszcza Lothal, a my narzekamy, że na tej planecie dzieje się i znajduje wszystko, od świątyni Jedi, po Tarkina. To również powód stojący za relatywnie słabą, w porównaniu z The Clone Wars, animacją. Mogę się też doczepić charakteryzacji niektórych postaci. Ot, wspomniany już Lando, czy Chopper, ale też niezapadające w pamięć postacie gościnnie występujące w przeróżnych odcinkach Rebels.

Lisa: Z wymienieniem tego, co mi nie przypadło do gustu też nie mam żadnych problemów. Lothal jako miejsce akcji wydarzeń może i by się sprawdził, ale na pewno nie dla całego sezonu. Idąc dalej, mamy głupotę Imperialnych, która niesamowicie irytuje. A wszystko po to, żeby „ci dobrzy” wygrali, co bardzo szybko sprawia, że serial traci realizm i nie pozostaje nic inneg, jak zrobić facepalma. Ja rozumiem, że akurat ta grupka Rebeliantów była taka zmyślna i miała tyle szczęścia, ale na litość Mocy wyszło na to, że pięć osób (plus Chopper) może ośmieszyć całe Imperium! Bez dwóch zdań, największy minus sezonu.

Marik: Wszystko to, co wymieniłem w poprzednim akapicie łączy się z prostym mechanizmem: Disney wcale nie chce rozwijać marki Gwiezdnych wojen – ich celem jest łatwy zarobek. Umieszczanie znanych z filmów postaci, kontrowersyjnych mieczy świetlnych… Wyraźnie widać, że są to tylko zabiegi mające na celu przyciągnąć tłum ludzi, niezwiązanych w żaden sposób z fandomem. Ci, którzy nie mają pojęcia o Star Wars, mogą kupić taki produkt i cieszyć się nim. Jednak jako fan, muszę ze smutkiem przyznać, że pierwszy sezon Rebels nie zasłużył na więcej jak 4/10.

Cathia: Serial podoba mi się, jeśli pomyślę o nim jako kolejnym wcieleniu „zabili go i uciekł”, czyli nieskomplikowanej rozrywce, o której zapomnę w dniu następnym. To są jednak Gwiezdne wojny, po których zawsze spodziewam się czegoś więcej, czegoś na miarę Starej Trylogii, a Rebelianci mi tego, niestety, nie dostarczają. Jasne, puszczają mnóstwo oczek do starszego widza, ale to nie wystarczy, podobnie jak wrzucanie kolejnych znanych postaci, które w sumie ma nam pomóc osadzić serial w uniwersum, a mnie osobiście przyprawia o hiperwentylację, bo ile można wzdychać bezradnie. Nawet te jakby głębsze tematy są spłycone, bo chodzi przede wszystkim o przygodę. Bardzo szkoda. Ogólna ocena sezonu: 5/10.

JediPrzemo: Mam dosyć mieszane uczucia, nie spodziewałem się po nim nie wiadomo czego i ciężko powiedzieć, że na niego czekałem. Jedynym moim oczekiwaniem było, że będzie lepszy od The Clone Wars i w sumie był, ale naprawdę minimalnie. Nie będę z niecierpliwością oczekiwał kolejnego sezonu, podejrzewam też, ze za pół roku zapomnę o co chodziło w tym. Dostaliśmy dzieło przeciętne, co udowodniło, jaką politykę obrał Disney. Sezon oceniam na 6/10.

Lisa: Możemy jęczeć i narzekać, ale porównując Rebeliantów z TCW i tak jest świetnie. Przyjemnie się oglądało, czasem nawet można było się zaskoczyć, pojawiły się postacie znane z Oryginalnej Trylogii… Mimo to, ideałem tego sezonu nie można nazwać. Poza tymi negatywami, o których wyżej pisałam, jestem wścieła jak rancor o tożsamość Fulcrum, czyli powrót Najbardziej Wkurzającej Postaci z jaką to uniwersum miało do czynienia. I właśnie za to pierwsza seria dostaje ode mnie tylko 7/10.

Nadiru: Wygląda na to, że zostałem (prawie) sam na placu boju z opinią, że Rebels jest dobrym serialem. Dobrym serialem dla dzieci – i wcale nie najgorszym dla dorosłych, jeśli będą o tym fakcie pamiętać. Rebels ma bowiem sporo atutów: główni bohaterowie, w zasadzie otwarty świat bliski Klasycznej Trylogii, nienajgorszą stylistykę i klimat. Są i wady, z których co najmniej połowa – w moim odczuciu, oczywiście – wyparuje wraz z drugim sezonem, zbyt utarte schematy fabuł odcinków, czy różne irytujące, zbyt dziecinne elementy. Ale jest tego na tyle mało, że serial przypadł mi do gustu. Nie tak, jakby mógł, ale wystarczająco na mocne 8/10.