Mój własny kanon „Star Wars”

Jak wygląda mój kanon Star Wars… Niby prosta sprawa, a od kiedy na poważniej interesuję się tym uniwersum jednak nie tak bardzo. Kiedyś napisałbym, że jest nim wszystko, co stanowi część Expanded Universe i oczywiście filmy! Dziś? Nie dość, że pojęcie „głównego” kanonu to już kwestia nie taka oczywista, to jeszcze dzięki rozszerzonej wiedzy o tym wszechświecie (i jego rozwojowi) wiem, że niektórych z tych rzeczy po prostu NIE CHCĘ w moim świecie wojen wśród gwiazd. Niech sobie gdzieś będą ale rzeczywistość tę poznaję dla własnej przyjemności, dlatego w jakimś stopniu chcę panować nad porządkiem i kształtem jego obrazu w mojej głowie. Dlatego jakiś czas temu myśląc o odległej galaktyce podzieliłem ją następująco:

KLASYCZNY KANON

Dla mnie nadal stanowi trzon i to, co przychodzi mi na myśl, kiedy myślę o świecie Gwiezdnych wojen: dawne EU z jego rozbudowaną chronologią, licznymi detalami i wieloma wciągającymi opowieściami czekającymi tylko, by człowiek je pochłonął. Oczywiście, jest dużo zdecydowanie słabych utworów (w ich wymienianie nie będę się bawił, szkoda zdrowia) i nienajlepszych pomysłów, ale one… gdzieś tam są. Po prostu. I za dużo o nich nie myślę, skupiając się na bardziej lubianych przeze mnie historiach i postaciach. Są oczywiście wyjątki. Dla mnie w „starym kanonie” nie ma ani cienia The Clone Wars i czegokolwiek o przygodach Ahsoki Tano. Tu Wojny Klonów to mroczny, klimatyczny konflikt przedstawiony w starych komiksach, książkach i powieściach. No i cudownym, nieco już zapomnianym Clone Wars serii krótkiej, ale klimatycznej i obfitującej w świetne momenty, jak choćby ten:

To raz. Dwa nie są dla mnie kanonem historie, które nie wnoszą nic istotnego dla całokształtu uniwersum, a burzą w nim porządek. Przykładowo, nie akceptuję pomysłu wskrzeszenia Dartha Maula przedstawionego w Old Wounds. Dla mnie to przesadnie naciągane, za bardzo w stylu nieco wkurzających (przynajmniej w moim odczuciu) retconów śmierci kluczowych postaci charakterystycznych dla uniwersum Marvela. Tak samo sequel (dobrego w moich oczach, czemu nieraz już dałem wyraz) The Force Unleashed, który zaprezentował fabułę tak głupią i niespójną, że do dziś nie wierzę, że nikt tam się nie połapał, że coś jest nie halo. No i o głupawych pomysłach, takich jak niejaki Ikrit (dla nieobeznanych, mistrz Jedi z rasy Kubishan, przypominającej groteskowe królikopodobne zwierzęta z anime, padawan samego Yody) nie wspomnę po prostu tłumaczę sobie, że udział tego typu postaci to po prostu fantastyczna wersja „prawdziwych” wydarzeń, które wyglądały naprawdę ciut inaczej. Pod tę kategorię niestety nie podpada Jar Jar. Chłopina w starych filmach odgrywał zbyt dużą rolę, by ot tak jakoś o nim zapomnieć. A szkoda.

Trzy strona wizualna. Jakoś nie przekonują mnie oficjalne wizualizacje niektórych postaci, które kompletnie inaczej sobie wyobrażałem czytając książki. Darth Bane i Zannah oraz ich tatuaże zdają mi się zupełnie nie pasować do klimatu, w mojej głowie wyglądają zupełnie inaczej. Tak samo dr Cody z Death Troopers (moim zdaniem całkiem przyjemnej powieści) jej wygląd w Galaxies to naprawdę była groteska. I ostatnia sprawa dla mnie właściwą dla „starego” EU jest wersja Zemsty Sithów nie filmowa, lecz dużo ciekawiej przedstawiająca tę historię adaptacja książkowa Stovera.

DRUGI KANON

Nie „oficjalny”, nie „nowy”. Po prostu drugi. Dla mnie to wszechświat egzystujący równolegle, za jakimś tam magicznym portalem, obok „głównego” świata. Kanon, o którym wiem niewiele (tyle, ile wycisnąłem do tej pory z komiksowej serii Star Wars Marvela, TCW, Rebels, Uprising i materiałów promocyjnych innych utworów w nim zawartych). Kanon, co do którego jestem jednak naprawdę optymistyczny dopiero się rozkręca, zapowiadana jest pełna spójność i brak tworzenia piramidy takiej, jaka obowiązywała przed przejęciem Lucasa przez Disneya; wszystko ma stanowić jedną, całkowitą całość. Teoretycznie mógłbym się przyczepić do infantylnego i nierównego The Clone Wars i wielu naiwnych momentów w Rebelsach i Uprising, ale chyba tego nie zrobię. To uniwersum od zawsze miewało takie problemy, z ostateczną oceną poczekam zatem do zagłębienia się w komiksy, powieści i przede wszystkim rzeczywistość kreowaną przez nowe filmy. Ale na razie mimo wszystko jestem optymistyczny, przynajmniej wreszcie po latach posuchy przerywanych raz na ruski rok czymś dużym marka budzi się z letargu. I choć, niestety, jeszcze nie natrafiłem na historię, która by mnie porwała tak, jak moje ulubione opowieści z klasycznego kanonu, nadal ich wyczekuję i nie tracę nadziei ani zapału.

Tak właśnie uporządkowałem sobie świat Star Wars w mojej głowie. „Stary” kanon, do którego jestem przywiązany i który nadal figuruje u mnie jako ten jedyny właściwy i alternatywna rzeczywistość, którą dopiero zaczynamy poznawać. Ale… jest coś jeszcze. Mój prywatny, mały światek Star Wars. Cóż to takiego?

Kto mnie zna, ten wie, że czego jak czego, ale hiperaktywnej wyobraźni i tendencji do bujania w obłokach nawet w kompletnie niepasujących do tego sytuacjach odmówić mi nie można. I dlatego czasem w chwilach nudy wyobrażam sobie taką prywatną rzeczywistość, w której jakiś czas temu nagle okazało się, że jesteśmy zaginioną, od tysięcy lat zapomnianą kolonią, uwięzioną w dziwnym „bąblu” zmieniającym nieco upływ czasu (dlatego też od premiery mających na celu lepsze przygotowanie nas do kontaktu filmów minęło wiele lat), którą w bardziej pokojowej wersji 10 ABY postanowiono przywrócić nam kontakt z cywilizacją galaktyczną i „normalny” upływ czasu. I okazuje się, że inne miejsca w naszym układzie są na tyle zasobne w różne cenne minerały, a nasza planeta na tyle atrakcyjna turystycznie, że jakoś sobie dajemy radę.

I wyobrażam sobie, jak wyglądałyby w takiej rzeczywistości znane nam media. Co mówiliby różni ludzie, jak się zachowywali. Jak potoczyłyby się losy różnych znanych mi ludzi (tak, macie mnie, jestem wielkim i potężnym Jedi z Nowego Zakonu… ale reszta nie jest w stu procentach różowa), jak wyglądać mógłby kontakt postaci z naszego uniwersum z naszą kulturą i obyczajami. Jak zmieniłyby się znane nam miejsca, jak wyglądałyby niektóre wydarzenia, których uczestnikiem lub obserwatorem jestem. Co prawda, by nie była to wizja zbyt apokaliptyczna lub nieprzyjemna (bo stwierdziłem, że w końcu tego typu fantazjowanie ma mi sprawić przyjemność), okazuje się, że część aspektów uniwersum została przez ziemskich twórców przerobiona, przestylizowana lub po prostu dodana.

Stąd w tym pseudokanonie jest dużo mniej zamieszkałych planet, pokój i względną stabilność w halaktyce po wojnie domowej udało się uzyskać dużo szybciej, przestępczość zorganizowana i niewolnictwo nie istnieją na aż taką skalę, wydarzeń z TCW nie było ( i widząc ten serial, „prawdziwi” Jedi wybuchają śmiechem), obecność droidów jest nieco ograniczona, a kilka niezbyt ciekawie wyglądających pomysłów po prostu jest fantazją naszych ziemskich artystów – np. hełmy rebelianckich żołnierzy czy wygląd kilku nie odgrywających dużej roli, ale irytujących mnie swą prezencją ras. Ale staram się trzymać postaci, części mniejszych wydarzeń (np. konflikt z Uczniami Ragnosa), większości technologii, znanych miejsc i przedstawionych wydarzeń (nie przeskakuję np. dziejących się za około dekadę Vongów)… Bo to po prostu dla mnie fajny sposób, by zrelaksować się np. podczas dłuższej podróży czy przed zaśnięciem.