„Rebels 2×11: Protector of Concord Dawn”

JediPrzemo: Jakiż tym razem problem mają nasi dzielni Rebelianci? Otóż muszą znaleźć nowy szlak hiperprzestrzenny na Lothal. Czemu, skoro Interdictory nie działają? Nieważne. Sabine wpada na pomysł, aby nowa droga przebiegała przez system należący do kolejnej podgrupy Mandalorian, jednak pracującej dla Imperium. Co ciekawe, ciężko mi było dostrzec jakieś rażące głupoty, czy absurdy, jednakże natrafiłem na jedną, zasadniczą wadę. Odcinek był dla mnie przede wszystkim nudny. Niby było trochę akcji przy walkach myśliwców, dowiedzieliśmy się również trochę więcej o przeszłości Sabine i Kanana, ale to wszystko nie potrafiło poderwać. Mandonastolatka irracjonalnie obwinia się o rany Hery, mając kompletnie gdzieś, że kilku pilotów nie przeżyło, niedoszły Jedi próbuje bawić się w dyplomatę mimo miernych szans na powodzenie, a Mandalorianie są jeszcze mniej mandaloriańscy niż w The Clone Wars, w zasadzie jedyne, co ich łączy z tymi dumnymi wojownikami to kształt hełmów. Słowem – nuda. Dostaliśmy kolejny, nic niewnoszący zapychacz. Oby to była cisza przed imperialną burzą. 5,5/10.

Marik: Rzeczywiście, kolejny odcinek wydaje się być zapychaczem, który nie wnosi wiele do całości serialu. Miło było dowiedzieć się czegoś więcej o przeszłości Kanana, ale dłużące się sceny walki (zwłaszcza początkowy pojedynek w przestrzeni) tylko męczyły. W dodatku wciąż nie mogę się doczekać obiecanego przez twórców mrocznego klimatu rodem z Imperium kontratakuje. Czy ranna Hera to wszystko, na co ich stać? W dodatku nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego Kanan nadal tak usilnie stara się nadal być Jedi? A może to wstęp do nadchodzącej historii, w której będzie musiał złamać swoje zasady, żeby osiągnąć sukces? Podobno nadzieja umiera ostatnia. Przy okazji: nowe odcinki o mandalorianach sprawiły, że w Rebels Recon wspomniano o The Clone Wars i pokazano, jak ładne tam byłby bitwy, tak różne od tych w Rebeliantach. Ale to już było… Nigdy nie sądziłem, że będę tęsknił za Wojnami klonów. 5/10.

Nadiru: Trochę racji z tymi bitwami jest, ale ja to składam na karb zupełnie innego stylu graficznego i sposobu prezentowania animacji. Poza tym, The Clone Wars też na początku było mocno topornawe, a budżet serialu, nawet Star Wars, nie jest z gumy… Abstrahując jednak od tego, owszem, odcinek jest klasycznym zapychaczem, ale nudnym bym go na pewno nie nazwał. Walki myśliwców były całkiem-całkiem, wątek z ranną Herą zrobił na mnie pewne wrażenie, a przygody Kanana i Sabine oglądało się ciekawie głównie dlatego, że to można się troszkę więcej o nich dowiedzieć; reszta załogi poszła w odstawkę, więc nikomu tu nie zawadza. Koniec końców wystawiam ocenę 7,5/10.

Kaelder: Odcinek nie był znakomity, ale z pewnością nie należał do słabych. Naszym bohaterom oraz Rebelii coraz mocniej daje się we znaki Imperium, w związku z czym koniecznie muszą znaleźć inne szlaki przerzutu floty. Wybór pada na terytorium należące do Mandaloriańskich Protektorów (wyeksponowani w Legendach) i ich przywódcy Fenna Rau’a. Gdy pierwsze zetknięcie z Mandalorianami okazuje się katastrofalne w skutkach, do akcji wkracza Kanan wraz z Sabine, która wydaje się być żądna zemsty za krzywdę wyrządzoną jej towarzyszce. Tu dodam, że walka pomiędzy Protektorami, a eskadrą Rebeliantów była bardzo ciekawa, choć dosyć krótka (reakcja Hery i jej strach wydał się naturalny w obliczu nagłego ataku Mandalorian). Okazuje się, że Fenn Rau zasługuje na reputację, jaką mu się przypisuje (był odpowiedzialny za szkolenie klonów-pilotów na Kamino i tu ukłon w stronę komiksów z Kananem Jarusem i okresu Wojen Klonów). Dowiadujemy się także nieco na temat przeszłości Sabine Wren, a konkretniej jej matki. Zastanawiające jest tylko to, że Mandalorianie nie mieli żadnego radaru lub system ostrzegającego przed wtargnięciem intruzów. Dowiedzieli się szybko o wejściu do systemu myśliwców Rebelii, a nie byli w stanie wykryć „Ducha”? Ten jeden moment jest według mnie strasznie dziwny. Poza tym The Protector of Concord Dawn wypadł dosyć przyzwoicie. Ogólna ocena z mojej strony: 7,5/10.