Fangirl a sprawa gwiezdnowojenna

Znacie zapewne pojęcie fangirl, będące odpowiednikiem fanboya, komu jak komu, ale fanowi Star Wars znanego od dobrych kilku lat za sprawą pewnego filmu. Czym różni się od zwykłego fana? Onegdaj, na potrzeby polconowej prelekcji, wraz ze Zwierzem Popkulturalnym oraz Cyd ukułyśmy definicję, która głosi, że fangirl i fanboy różni się od fana bardziej emocjonalnym stosunkiem do tego, co kocha. Trochę to dziwna teoria, przyznaję, jednak nie da się ukryć, że fangirl i fanboy to zdecydowanie inna kategoria fanowania. Przeprowadzono kiedyś badania nad tym pojęciem i większość respondentów określiła fangirl jako „nadto obsesyjną”, „oddaną”, „nieco zbyt entuzjastyczną” czy „piszczącą”, choć – co równie istotne – „lojalną”. Jeśli kiedykolwiek widzieliście nagranie lub zdjęcie fanek Beatlesów, to właśnie o tym typie zachowania mówimy. I broń mnie, boski Exarze, nie sądzę, by było w tym coś złego. Jest to po prostu zupełnie inny typ fana, równie prawdziwy i zainteresowany, co nerd wyliczający obwód równika Gwiazdy Śmierci czy kłócący się o liczbę szwadronów TIE na niszczycielu gwiezdnym.

Fangirl charakteryzuje się kilkoma rzeczami. Jej środowisko naturalne to Internet, a zwłaszcza Tumblr, choć – szczęśliwie – coraz częściej organizowane są rozmaite spotkania „w realu” – i na konwentach, i zupełnie od nich niezależnie. Słownik fangirl pełen jest zwrotów, mających źródło w specyficznym, jakby nie było, języku skrótów myślowych w necie. Fangirl zdecydowanie potrzebuje obiektu swojego fanowstwa: czy to postaci z filmu/serialu, czy to aktora w te rolę się wcielającego. Bardzo często ma do niego dosyć bezkrytyczny stosunek (a nawet jeśli nie, to się z tym raczej nie ujawnia, nie jest to specjalnie mile widziane – mówię z doświadczenia). Last but not least, fangirl odczuwa bardzo silną potrzebę shipowania (czyli parowania) postaci, nawet jeśli oficjalnie ich związek nie ma najmniejszych szans na zaistnienie.

Jestem fangirl i wcale tego nie ukrywam. Moje fangirlowanie dotyczy przede wszystkim serialu Supernatural i Marka Shepparda, ponieważ głównie w odniesieniu do tych dwóch rzeczy mam ochotę po prostu popiszczeć, pozachwycać się (choć ostatnio mocno krytycznie), popisać fanfiki, potworzyć fanarty, po prostu zanurzyć się w morzu radości i niczym nieskrępowanego uwielbienia. Tak rozumiem moje fangirlowanie. Jeśli jednak chodzi chociażby o Star Wars czy absolutnie czczonego przeze mnie Petera Cushinga, nie byłabym w stanie określić się fangirl. Brak mi w tym czystego luzu i radości, wydaje mi się to nieco poważniejsze, choć przecież nie bardziej przez to istotne. Jeśli porównam choćby swoje uczucia do aktorów, widzę, że jakkolwiek lubię ich obu, tak Petera Cushinga traktuję przede wszystkim z szacunkiem, zupełnie nie będąc w stanie pomyśleć o nim choćby przez chwilę jako o obiekcie seksualnym, co – jako fangirl – w przypadku innych jednostek mi się zdarza i nie wstydzę się tego wcale. Czy moje zainteresowanie Star Wars jest przez to „bardziejsze” niż w przypadku Supernaturala? Nie. Interesuję się tymi rzeczami w zupełnie inny sposób, każdy równie głęboki. Bo bycie fanem i fangirlem to taka sama miłość, przejawiająca się jednak w zupełnie inny sposób. Przy obiektach fangirlowania nawet ja tracę wszelki rozsądek i chociażby rzucam się w wyjazd na konwent, przy którym muszę nieomal sprzedać nerkę.

Mam wrażenie, że na samym początku występowania tego zjawiska w odniesieniu do popkultury dzisiejszej, fangirls koncentrowały się głównie na serialach, grach, potem przeszło to na filmy, przede wszystkim za sprawą Marvela i – nie ukrywajmy – Toma Hiddlestona w roli Lokiego. A był to dopiero początek i wierzchołek góry lodowej! Pożywkę dla fangirl może stanowić wszystko, co daje jej jakiekolwiek pole do popisu, do fanfików, shipów i ogólnego radosnego szaleństwa. W obliczu tego, co obecnie dostajemy, jest niemalże w niebie.

I tutaj dochodzimy do Gwiezdnych wojen. Epizody I-VI nie przyciągały aż tak wielu fangirls, choć, oczywiście, trochę ich było. Powstawały fanfiki, niektóre zupełnie odjechane, jednak przecież nie było ich tak wiele w porównaniu z innymi fandomami, zupełnie nieoczekiwane pary nie wyskakiwały mi w czasie wyszukiwania na Tumblrze. Ha, praktycznie do dzisiaj nie wiem, czy jakieś istnieją, bo pomnę na przykład, że nieoczekiwane połączenie Obi-Wana i Amidali zdrowo mnie zaskoczyło. I działo się tak do czasu.

Do Epizodu VII. Pomijając kwestię tego, czy to film dobry czy zły, jest w jakiś sposób inny, a już na pewno trafia po części do innego odbiorcy niż klasyczna trylogia czy prequele. Disney, do którego należy przecież również i Marvel, doskonale sprawdził się, wypromowując świat, o którym dotychczas mówiono, że jest tylko dla no-life’ów i geeków, świat komiksowy, przenosząc go na duży ekran. Wszyscy widzieliśmy machinę promocyjną Przebudzenia Mocy, wiemy, że trafił do bardzo szerokiego grona widzów, trafił również bardzo silnie w sferę zainteresowania tego dosyć specyficznego jednak odbiorcy, jakim jest fangirl. To dobrze, bo nie da się ukryć, że to bardzo silnie lobbujące środowisko, widać, że taki był też zamysł. Co powiem przykuło część fangirls do TFA? Postaci, co samo w sobie nie jest dziwne, stało się tak jednak w sposób mocno nietypowy. Wspominałam już o wyższej potrzebie parowania postaci oraz o dostrzeganiu rzeczy, których gdzieś tam nie ma, a przynajmniej nie jest to wprost powiedziane i to widać bardzo silnie chociażby w tym fangirlowym mateczniku – na Tumblrze. Za każdym razem, kiedy wpisuję hasło Star Wars, wyskakują mi przede wszystkim rozmaite shipy, mniej lub bardziej przyzwoite, ludzie, których bym o to nie podejrzewała – przede wszystkim ze względu na dosyć obojętny dotychczas stosunek do Star Wars – nagle wgryzają się w każdy dialog między Kylo i Huxem. Na Pyrkonie dosyć często zdarzało mi się rozmawiać z osobami, które mówiły, że film jak film, ale Kylux to czysta radość. Niektórzy mają statki, niektórzy mają związki – mniej lub bardziej kanoniczne. Nie jest to mała grupa i bardzo mnie to cieszy, bo z niej już wychodzą osoby, które powoli poznają pozostałe elementy świata, na czele z Epizodami I-VI, których czasami nawet nie widziały.

Epizod VII zmienił wiele. Co będzie dalej?