Jedi Nadiru Radena: Do Łotra 1 podchodziłem jak do wielkiej niewiadomej. Pierwszy nie-epizodyczny film Star Wars, w nowej stylistyce, zapowiadany jako produkcja wojenna, a zarazem cięższa, mroczniejsza wersja odległej galaktyki? Niedawno nawet pisałem, że dopiero przed miesiącem trafił mnie „rołgowy hype”. Tu wszystko mogło się wydarzyć. I, szczerze, w moim odczuciu wydarzyło się wszystko… a nawet więcej. Wychodząc w środę wieczorem z kina, byłem w ciężkim szoku, który powoli, bardzo powoli mi mija. Bo Łotr 1 to niesamowity film, który zupełnie mnie zmiażdżył.
W redakcji i poza nią nazywają mnie jednym z najbardziej optymistycznych fanów Star Wars, osobą, której podoba się wszystko, co gwiezdnowojenne. I choć nie zaprzeczę temu, że mało co mi się nie podoba (z nowego kanonu), jest też faktem, że mało co robi na mnie oszałamiające wrażenie. Trudno mnie zaskoczyć, szczególnie po „przedrążeniu się” przez wszystkie historie nowego i starego kanonu. Tymczasem Łotr 1 rozbił mnie totalnie, przede wszystkim na poziomie emocjonalnym. Najbardziej uderzyło mnie to, że wszyscy bohaterowie filmu zginęli. Wszyscy, co do jednego, cała tytułowa ekipa. To się w kinie prawie nie zdarza, a w Star Wars – nigdy. Poczułem się tak, jak czytając swego czasu Gwiazdę po gwieździe, całkowicie podłamany i zdołowany, jakby to były stare i znajome mi od dawien dawna postacie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem tak silne emocje po czymkolwiek związanym ze Star Wars i jeśli o to chodzi, Łotr 1 przerósł wszelkie moje oczekiwania.
Skoro śmierć głównych bohaterów tak na mnie wpłynęła, nie muszę pisać, że zostali oni bardzo dobrze napisani. Każdy dostał odrobinkę „czasu antenowego” , wykazał się jakąś cechą, przeszedł przemianę i miał co najmniej jeden dobry dialog, a w niektórych przypadkach, jak K-2SO czy Chirrut Îmwe, było tego całkiem sporo. Poza tym, Łotr 1 moim skromnym zdaniem przebija wszystkie inny filmy Star Wars swoją stroną wizualną. Lokacje i budowle są piękne, zdjęcia spektakularne, finałowa bitwa wspaniała i pomysłowa, nawet ten nieszczęsny U-wing zaczyna mi się coraz bardziej podobać. Warto też wspomnieć przy tej okazji wyśmienite CGI i kompletne zaskoczenie (u mnie tak wielkie, że zupełnie nie zwróciłem uwagi na to, co mówią postacie) w formie cyfrowej twarzy Tarkina, a na końcu Leii. Niby były tego zapowiedzi, ale ujrzenie Petera Cushinga ponownie w roli wielkiego moffa… no, efekt jest piorunujący.
Redaktorzy wypowiadający się po mnie w miarę ładnie ubiorą w słowa większość moich pozostałych odczuć odnośnie Łotra 1. W filmie są słabsze momenty, są drobnostki lekko psujące efekt końcowy, ale pozostają całkowicie nieistotne pod bogatą warstwą tego wszystkiego, co jest fajne i działa. Cieszę się z tego, że bardziej urealniona i brutalna odległa galaktyka jest tak samo cudownie klimatyczna, jak Epizody. Niby wszyscy to wiedzieliśmy, ci z nas czytających nierzadko niezwykle realistyczne komiksy i książki Star Wars, ale wiedzieć i wyobrażać sobie, a zobaczyć to dużym ekranie… Bezcenne uczucie. To powiedziawszy, odnoszę wrażenie, także przypominając sobie nasze własne oczekiwania i obawy przedpremierowe, że to film, co do którego baliśmy się mieć większe nadzieje, a który spełnił je z nawiązką. Ja sam pozostaję pod pełnym urokiem Łotra 1 i nie mogę się już doczekać kolejnego seansu.
JediPrzemo: Początek był średniawy, żeby nie powiedzieć wręcz, że słaby. Z jednej strony zalew informacji z poszarpanymi scenami, a z drugiej wciąż nie wiadomo kto jest kim. Na szczęście dalej było już tylko lepiej. Film utrzymuje tempo i trzyma w napięciu, wszyscy znamy zakończenie, ale co z tego, skoro chcieliśmy zobaczyć jak do niego dojdzie? Postaci zostały świetnie napisane i nie brakuje nam w żadnym momencie motywacji dla którejkolwiek z nich. Rebelia nie jest biała jak śnieg i również stosuje nierzadko brudne metody zgodnie z zasadą, że cel uświęca środki. Trochę szkoda, że imperialni nie zostali pogłębieni, tylko potraktowani stereotypowo, ale niespecjalnie mi to przeszkadzało. W końcu dostaliśmy porządny czarny charakter w postaci zżeranego przez ambicję i rządzę władzy Krennica. Nie jest typowym, głupim oficerem, ale również nie jest pozbawiony wad. Bardzo się cieszę, że twórcy nie zrobili z niego „złego, bo jest psychopatą mordującym wszystkich”.
Dialogi to mocna strona filmu, bohaterowie nie próbują być na siłę śmieszni, jak to miało miejsce w Przebudzeniu Mocy, a żarty są odpowiednio dawkowane, traktowane wręcz z nonszalancją, zwłaszcza przez droida z ekipy, który zdecydowanie kupił wszystkich widzów na sali. Muzyka bardzo mi się podobała i po wyjściu z kina od razu miałem ochotę popędzić do sklepu po własny egzemplarz płyty (niestety, te dopiero będą od 16 grudnia w sprzedaży). Tym bardziej utwierdza mnie to w przekonaniu, że John Williams niespecjalnie się przyłożył do Epizodu VII. Zwłaszcza urzekła mnie muzyka w momencie śmierci Galena.
To co bardzo mi się spodobało to ogromna ilość smaczków dla fanów, od niebieskiego mleka, przez generał Syndullę (serio? Za co niby?) po dr Evazana. Uwielbiam takie mrugnięcia okiem w stronę widzów. Jeśli miałbym wskazać trzy najlepsze rzeczy to będzie to bitwa kosmiczna, słodko-gorzkie zakończenie (wreszcie!) oraz występ Vadera pod koniec filmu, który był absolutnie genialny! W końcu poznaliśmy możliwości Mrocznego Lorda i to fenomenalny sposób.
Niesamowite dla mnie było również to, że ten film bardziej rozszerzył uniwersum niż Przebudzenie Mocy, a jednocześnie pobudził ciekawość: kim był akolita Vadera? Co to za planeta podobna do Mustafar? Wyczuwam też nową falę dodatków do X-winga i Armady w oparciu o Rogue One. Słabsze strony? Początek, ale o tym już mówiłem. Wyszedłem zszokowany, mocne 9,5/10!
Marik Vao: Trailery ostudziły mój entuzjazm i znacznie zmniejszyły oczekiwania wobec Łotra 1, ale gdy Cassian zamordował z zimną krwią swojego informatora, wiedziałem, że zwiastuny pełne humoru i patosu zwyczajnie nas okłamały. Dalej było tylko lepiej: fabuła trzymała się dobrego poziomu, muzyka też (po tym, jak Williams postąpił dość leniwie z Przebudzeniem Mocy, miałem dość niskie wymagania). W genialny sposób dopasowano humor, który dał radę nie powtórzyć nawet błędów z Imperium kontratakuje.
Co do zakończenia, to nie jest ono idealne, bo sprawia, że pierwsza scena Nowej nadziei nie do końca ma sens, jednak naprawdę obawiałem się cukierkowego zakończenia, w którym Jyn kradnie plany i udaje się jej uciec. Jestem bardzo wdzięczny za ten dojrzały i mroczniejszy charakter filmu. Oby epizod ósmy też podążył tą ścieżką! Jak wspomniał JediPrzemo, czarne charaktery również nie zawodzą, a oglądanie jak Krennic zostaje zabity przez własne dzieło było widokiem zapierającym dech w piersiach. No i Tarkin. Proszę państwa, jeśli filmy potrzebują więcej CGI, to niech ono będzie używane w ten sposób!
Niestety, Saw Garrera jest postacią przerysowaną i nie jestem w stanie przekonać siebie, dlaczego właściwie został na niszczonej planecie. Na szczęście reszta postaci trzyma się dobrze. Giną jedna po drugiej, ale czujemy, że każdy członek załogi tytułowego Łotra 1 miał jakieś znaczenie. Co do akcji, to jestem naprawdę pod wrażeniem. Trailery nastawiły mnie na oglądanie godzinnej sieczki na ekranie, a okazało się, że aż do trzeciego aktu sceny walki były krótkie i nie dłużyły się ani trochę, co tylko wzmogło mój zachwyt nad ostateczną bitwą.
Warto też zwrócić uwagę na tzw. fan-service, czyli wszelkie nawiązania i dowcipy, które zrozumie tylko ten, kto uczył się dialogów na pamięć. Są liczne odniesienia do filmów, wyłapałem trzy nawiązania do Rebels, a sam Saw jest postacią wziętą z The Clone Wars. Oby tak dalej! Może twórcy odważą się na nawiązania do komiksów i książek w przyszłych filmach?
Nie ma w tym filmie też tak nachalnego wprowadzania poprawności politycznej, co odrzucało mnie w Przebudzeniu Mocy. Spodziewałem się powtórki z epizodu siódmego, gdy zobaczyłem plakat z różnorodną obsadą, jednak tym razem nie zobaczyliśmy kiepskiego aktorstwa i naciąganego scenariusza, który ma zadowolić lobby afroamerykanów i feministek. Podsumowując: to jest spin-off, na który zasłużyliśmy! Nie jest to kolejny epizod i sam brak żółtych napisów udawania to już od pierwszej sceny. Dzięki temu stanął wysoko ponad poziomem moich oczekiwań i zasługuje na 8 lub nawet 9 na 10!
Dark Dragon: Cały film jest zrobiony przez fana dla fanów. Naturalnym jest więc, że w pełni obraz może odebrać jedynie fan. Ja jako fan wyszedłem z seansu w pełni usatysfakcjonowany. Łotr 1 rozkręca się dość powoli, z prologiem zrobionym bez rewelacji, ale gdy już zacznie to napięcie nie spada nawet na chwilę. Wszystkie postacie mają jasno nakreślone motywacje, nakreśloną przeszłość, a widz szybko się do nich przywiązuje. Pojawia się też kilka znanych wcześniej postaci jak Bail Organa, Tarkin oraz Vader – uważam, że zostały odegrane zgodnie z fanowskimi oczekiwaniami. Zwłaszcza Vader, który użył duszenia Mocą i zrobił totalną masakrę na rebeluchach.
Jeśli chodzi o postacie tła, to szturmowcy są zdecydowanie bardziej celni, a największą skutecznością cechują się Death Trooperzy. Stroje są idealnie zaprojektowane. Pojawia się też kilka(naście?) nowych obcych, których jak dla mnie było odrobinę za mało. Niemniej idealnie wpasowują się w uniwersum, niektórzy posługują się nawet własnym językiem. Rebelianci z kolei są dość zróżnicowani zarówno pod względem rasowym jak i ubioru. Są też czasem pokazani w niekorzystnym świetle. Dowiadujemy się, że Sojusz nie jest krystalicznie czysty i często ucieka się do brudnych sztuczek (jak to na wojnie bywa).
Sceny bitew są wykonane genialnie i całkiem pieczołowicie. Są wybuchy, trup ściele się gęsto. Wszystkie kultowe pojazdy, stroje, elementy interfejsów, infrastruktury są oddane bezbłędnie – czuć Gwiezdne wojny. Być może moje imperialne serce znów czuje, że Imperium trochę za bardzo i za łatwo dało sobie wyrządzić takie szkody, jednak to film o Sojuszu Rebeliantów. Poza akcją pojawiają się też momenty komiczne (K2!) i wzruszające (śmierć głównych postaci), jednakże są odpowiednio dawkowane i wyważone.
Jeśli chodzi o muzykę to była w porządku. W niektórych momentach brakowało mi bardziej wzniosłych fragmentów, inne wydawały się dziwnymi remiksami, ale nie przeszkadzało to w odbiorze. Pojawiają się liczne nawiązania do innych mediów Star Wars – tutaj warto wymienić przypadkowe, bardzo krótkie spotkanie bohaterów z Corneliusem Evazanem i Pondą Babą. Nawiązanie do Rebeliantów w postaci komunikatu dla generał Syndulli na Yavinie 4 oraz statków kosmicznych (korweta Hammerhead oraz… czy to był „Duch”?). Zgodnie z moimi nadziejami pojawia się R2-D2, C-3PO, kwestia „I have a bad…”, a rebelianci giną często. To jest film, którego szukacie!
Yako: Wyszedłem z kina ze łzami w oczach. Jako fan jestem usatysfakcjonowany. Ale chwilę później zdałem sobie sprawę, że moje łzy zostały dokładnie zaprogramowane przez reżysera. Próbuję cały czas swoje fanowstwo odwiesić na kołek i spróbować ocenić Łotra 1 jako film. Dokładniej będę mógł to zrobić, kiedy obejrzę film jeszcze raz, niemniej już teraz widzę, że nie jest rewelacyjnie. Podobnie zresztą było z Przebudzeniem Mocy. Fani, którzy zobaczyli Hana Solo, Luke’a i Leię spotykająca po latach swojego męża byli urzeczeni… ale potem co pozostało? Dobre początkowe opinie przerodziły się w średnie recenzje. Oczywiście, Łotr 1 jest lepszy niż Przebudzenie Mocy, ale chyba rozumiecie, o co mi chodzi.
Zwykły widz, albo „niedzielny fan”, który nie wyłapuje wszystkich nawiązań, bo kiedyś tam oglądał Gwiezdne wojny, najpierw dostanie lekki chaos ze skakaniem po planetach, który jest zwyczajnie nudnawy i rodzi wiele pytań (kim jest Saw Gerrera? Czemu jest ważny? Czemu jest taki okaleczony? Czemu żona Galena tak głupio się poświęca? Kim jest Krennic? Co to za świątynie na planecie Jedha, skoro nawet ich nie pokazują? Skoro Imperium niszczy świątynie, to po co strażnicy świątyni i czemu nic nie robią? Czemu bojownicy wyglądają jak islamscy terroryści?). Potem nie-fan zobaczy wielką naparzankę w kosmosie i na powierzchni, i nic więcej.
I to jest problem tego filmu. Spotkacie się z recenzjami 9/10 i 4/10. Zależy od tego czy autor recenzji jest fanem Star Wars, i ile razy widział film. Tego się obawiam. Muszę obejrzeć raz jeszcze (i pewnie jeszcze raz), aby zweryfikować swoje zdanie. Co zostanie z tego filmu, jak nie będę wyłapywał już smaczków?
No i na koniec muzyka. Pewnie jak dla wielu z Was, muzyka ze Star Wars była zawsze ze mną. Zakochałem się i tak naprawdę od Williamsa zacząłem poszukiwać innych twórców muzyki filmowej. W Łotrze 1 muzyka nie powalała. Giacchino miejscami próbował naśladować Williamsa, ale mu nie szło. W rezultacie zadanie go przerosło. Wieszałem psy na muzyce z Przebudzenia Mocy, ale jednak Williams jest Williamsem i np. March of the Resistance był świetny. W Łotrze 1 jakoś nie słychać pamiętnych momentów. Niemniej ciekaw jestem jak soundtrack brzmieć będzie bez filmu.
No i to jest właśnie problem Łotra 1: dysonans poznawczy który wywołuje.
Krzywy: Z kina wyszedłem po prostu oczarowany. Nie było łatwo opowiedzieć historię, której zakończenie widzowie poznali cztery dekady temu, ale tutaj się naprawdę to udało. Przed seansem byłem pełen obaw o to, czy obraz nie zostanie zbytnio spłycony, uproszczony, ugrzeczniony. Nic z tych rzeczy! Łotr 1 przedstawia Rebelię znacznie bardziej realistycznie niż epizody. Wreszcie widzimy na srebrnym ekranie, że buntownicy walczący z totalitarną władzą mieli swoje za uszami. Owszem, Saw Gerrerra odłączył się od Sojuszu i nazwany został ekstremistą, ale nawet w głównych strukturach znajdowali się ludzie posuwający się do zbrodni w imię dobra ich sprawy – a żołnierze te wątpliwie moralnie rozkazy wykonywali co, jak zauważyła Jyn, czyniło ich równym szturmowcom.
Zgodzę się, że Łotr 1 to film będący ukłonem dla fanów. Mnóstwo smaczków, easter-eggów i niespodzianek sprawia, że spędzę długie godziny na reddicie dyskutując o tym co jeszcze można wypatrzeć po kolejnych seansach. Sam obraz nie był idealny – co może być efektem dokrętek i łatania nimi gotowego materiału – ale mimo kilku zgrzytów to naprawdę dobre kino. Niezmiernie mnie cieszy, że zdecydowano się na mroczne zakończenie – szpiedzy Rebelii bohatersko zginęli i to dlatego nie było ich w Nowej nadziei. Jedyne, co wydało mi się niepotrzebne, to Leia w CGI na koniec. Lepiej by ta scena zagrała, gdyby w ostatniej scenie księżniczka nie pokazywała twarzy. Nie oszukujmy się, każdy i tak wie, o kogo tam chodzi…