„Łotr 1” (adaptacja książkowa)

Muszę się Wam do czegoś przyznać – książkowa adaptacja Łotra 1 jest pierwszą adaptacją, za jaką się w życiu zabrałam. Nie żebym ich nie posiadała; większość tych gwiezdnowojennych kurzy się na półce od lat, ale heroiczne próby lektury zawsze kończyły się po kilku stronach. Strasznie irytuje mnie fakt, że wiem, co się wydarzy. Jeśli chcę zabrać się za książkę, muszę to zrobić przed filmem, co oczywiście nie jest możliwe, gdy mówimy o adaptacji. Łotr 1 ma jednak nad pozostałymi epizodami taką przewagę, że oglądałam go tylko trzy razy – a nie pięćdziesiąt (powiedzmy…) – i szczerze: ja ten film uwielbiam. To jest moja wizja wymarzonych Gwiezdnych wojen. Mimo to, nie wiązałam z powieściowym Łotrem wielkich nadziei. Właściwie to w ogóle nie wiązałam z nim nadziei. I już któryś raz bardzo miło się zaskoczyłam.

Pierwszym plusem jest styl autora, który sprawia, że książka wciąga od pierwszych stron. Chociaż cała fabuła jest już wcześniej znana, Alexander Freed sprawił, że czasem trudno oderwać się od lektury. Nie odkrywa przy tym Ameryki – wydarzeń, których próżno szukać w filmie, jest tam tyle, co kot napłakał. Zresztą określenie “wydarzenia” jest nawet zbyt przesadzone, jeśli mówimy tylko o niektórych dialogach. Tak, osoby, które spodziewały się poznać jakieś szokujące fakty z przeszłości Cassiana Andora, Bodhiego Rooka czy dyrektora Krennica, niestety się zawiodą. W zamian sporo czasu spędzamy w głowach bohaterów, więc można ich albo bardziej zrozumieć i polubić, albo znienawidzić. U mnie akurat wygrała opcja numer jeden, więc przedstawienie bohaterów przez Freeda uważam za ogromny atut powieści.

Najlepiej wypada tutaj ukazanie traumy, jaką przeszła w dzieciństwie Jyn, jej wpływu na dorosłe życie oraz motywację, dzięki czemu ta postać jest bardziej oczywista, niż w filmie. Tej niezadowolonej grupy fanów pewnie to nie przekona, ale próbować warto. Podoba mi się też to, co Freed zrobił z Bodhim. Strasznie żałowałam, że w filmie było go tak mało, bo miałam wrażenie, że polubiłabym tę postać. W książkowej adaptacji było go chyba więcej – a może mi się wydaje? – w każdym razie często zanurzamy się w jego przemyślenia, przeżycia wewnętrzne, których obecność i jakość rekompensuje trochę filmową marginalizację.

Autor nie jest nowicjuszem w świecie Gwiezdnych wojen. Ma na koncie scenariusze do komiksów z serii The Old Republic, kilku opowiadań z Insiderów, a także powieść Battlefront: Kompania Zmierzch. Dzięki temu w Łotrze 1 czuć klimat odległej galaktyki, czym nie każdy twór spod szyldu Gwiezdnych wojen może się pochwalić. Na pewno w niedalekiej przyszłości sięgnę po Kompanię Zmierzch, do której wcześniej jakoś mnie nie ciągnęło.

Docenić należy też wydanie. Uwielbiam oprawę ze skrzydełkami (nie muszę szukać zakładki!), duże literki, dzięki którym nie dostaję oczopląsu, ale graficzna forma przedstawienia korespondencji bohaterów Łotra 1 sprawiła, że zaczęłam się zastanawiać, jakby to wszystko wyglądało, gdyby Gwiezdne wojny dalej wydawał Amber… po czym zadrżałam z przerażenia. Jak dobrze, że mamy Uroborosa!

Podsumowując, Łotr 1 wypada świetnie nie tylko jako adaptacja, ale także jako powieść. Wciąga, nie nudzi, w dodatku łatwo i szybko się ją czyta (a ma grubo ponad 400 stron!). Świetna książka, momentami przerastająca film. Polecam tym, którym w kinie się podobało i tym, którzy się męczyli – może w takiej formie stanie się dla tej drugiej grupy bardziej zjadliwy.


Autor: Alexander Freed
Wydawnictwo: Uroboros
Data premiery: 10 maja 2017 (Polska), 16 grudnia 2016 (USA)
Objętość: 464
Czas akcji: 0 BBY

Dziękujemy wydawnictwu Uroboros za udostępnienie egzemplarza książki na potrzeby naszej recenzji.