Pierwszym komiksem wydanym w egmontowej serii Legendy, zbierającej najważniejsze obrazkowe historie z odległej galaktyki, są Cienie Imperium. Komiks już raz ukazał się w Polsce, w 2001 roku, również nakładem Egmontu. Tytuł jest znany przez wszystkich starych fanów, ale tych, którzy nie kojarzą lub życzą sobie odświeżyć pamięć, pokrótce oświecę. Cienie Imperium były projektem multimedialnym, na który, oprócz omawianego tu komiksu, składała się gra komputerowa, książka, ścieżka dźwiękowa i szeroka gama zabawek/gadżetów. Słowem: kampania niczym przy premierze pełnoprawnego filmu. Każde medium skupiało się na historii z trochę innej strony. Książka to główne źródło fabuły, gra skupia się na przygodach Dasha Rendara, a omawiany komiks w dużej mierze przedstawia perypetie Boby Fetta.
Fabularne braki
Akcja rozgrywa się między Imperium kontratakuje a Powrotem Jedi i w Legendach stanowi ich bardzo dobre połączenie. Historia jest wciągająca, acz jednocześnie wydaje się wybrakowana i pozostawia niedosyt. Do pełnej satysfakcji z komiksu jest wymagana znajomość książki (jeszcze lepiej, jeśli znamy też grę). W Cieniach Imperium pojawia się kilka bardzo dobrze wykreowanych i dziś kultowych postaci. Mowa tu głównie o księciu Xizorze („X” czytamy jak „Sz”) – przywódcy Czarnego Słońca, który jest przedstawicielem rasy Falleenów. Drugą taką postacią jest Dash Rendar – najemnik będący obecnie na usługach Rebelii. Niestety, doskonała kreacja postaci nie jest zasługą tego komiksu, ukształtowały je pozostałe media. Tutaj doświadczamy jedynie ich drobnego poszerzenia, spojrzenia z innej perspektywy, poznajemy ogólny charakter i motywację postaci oraz ciekawą umiejętność Falleenów. Jednak pozostawia spory niedosyt.
Komiks z grubsza obejmuje wydarzenia przedstawione z książki, jednak z pewnością nie jest jej adaptacją. Bynajmniej nie jest całkowitą adaptacją. Mamy więc kilka głównych punktów fabularnych oraz rozszerzenie niektórych wydarzeń. Po raz pierwszy pojawia się agent Imperium pracujący bezpośrednio dla Vadera – Jixton, nie jest on jednak specjalnie istotną postacią. Główny nacisk położono na wspomnianego wcześniej Bobę, który pojawia się bardzo często. Poznajemy dzięki temu przebieg transportu karbonitowego Solo do Jabby oraz podziwiamy samego Fetta w akcji. Jego umiejętności dorównują filmowej legendzie i naszym oczekiwaniom. Jest tylko pewien denerwujący szczegół – Boba Fett stał się strasznie wygadany.
Rysunki w starym stylu
Rysunki autorstwa Kiliana Plunketta są dokładnie tym, czego można się spodziewać po latach 90. Mamy więc grube kreski promieni laserowych, plazmową poświatę wokół mieczy świetlnych oraz brak nasycenia kolorów. Przewija się także kilka monochromatycznych kadrów. Prawie cały komiks jest utrzymany w ciepłych barwach, co mnie osobiście przeszkadzało jedynie w odbiorze ciemniejszych lokacji. Gra świateł też nie wygląda najlepiej. Jest to spowodowane zbyt małą ilością odcieni danej barwy, co z kolei czasem skutkuje gorszym odbiorem twarzy postaci. Same twarze na ogół są rysowane poprawnie i nie mamy problemów z rozpoznaniem klasycznych postaci, nowe również wyglądają przyzwoicie. Oczywiście są niechlubne odstępstwa (Leia na mniejszym kadrze, obrazek wyżej). Głównie widoczne jest to na mniejszych kadrach. Tła zasadniczo także prezentują w nieźle, jednak warto wspomnieć, że pozbawiono je większych detali. Są jednak poprawne i naturalne dla okresu, w którym ten komiks powstał.
Dla kogo ten komiks?
Ten komiks to bardzo dobre uzupełnienie projektu multimedialnego Cienie Imperium. Jednak jako samodzielna pozycja nie daje rady w pełni się obronić. Jeśli macie dostęp do książki i gry (co, ze względu na jej wiek, może być jednak trudne), to serdecznie polecam Wam zapoznać się z całością. Jeśli takiej możliwości nie macie, to warto tę pozycję rozważyć, bo to z pewnością ciekawa podróż do przeszłości. Jeśli lubicie komiksy w starej oprawie graficznej, a brakującą wiedzę poznacie z innych źródeł, również powinniście być zadowoleni. Sam komiks z pewnością zostawi Was nienasyconych. Być może taki właśnie był zamysł twórców…