„Rebels 4×01-02: Heroes of Mandalore”

Odkąd  na Star Wars Celebration Dave Filoni zapowiedział, że czwarty sezon Rebels będzie zarazem jego ostatnim sezonem, z niecierpliwością oczekiwaliśmy jego premiery. Kto zginie? Kto przeżyje? Co się stanie z załogą „Ghosta”? Jak zostaną zamknięte wszystkie wątki z poprzednich sezonów? Na te i wiele innych odpowiedzi musimy oczywiście poczekać, a tymczasem oceniamy dwa pierwsze odcinki składające się na pilota pt. Heroes of Mandalore.  

Jedi Przemo

Odcinek zaczyna się z przytupem, jest sporo akcji, dużo walk, dużo strzelania i przede wszystkim chaos. Wszystko to już widzieliśmy. Ile można patrzeć na strzelających w powietrzu Mandalorian? „Komiczne” scenki z Ezrą i jetpackiem wcale nie pomogły. Odcinek był według mnie sztucznie wydłużany, a sama „intryga” szyta tak grubymi nićmi, że szkoda gadać. I wtem pojawiła się mała iskierka nadziei, że może jednak twórcy nauczyli się czegoś w poprzednich sezonach i choć pierwsza połowa była dla mnie przede wszystkim nudna, to śmierć matki i brata Sabine dała nadzieję, że w końcu ten serial dojrzał. Na litość Mocy, jakże się myliłem. Gdy na początku drugiej połowy zobaczyłem, że szczęśliwym zbiegiem okoliczności akurat tej dwójce jako jedynej udało się przeżyć to niemal całkowicie straciłem zainteresowanie dalszą fabułą.

Bardzo się cieszę, że to już ostatni sezon, ponieważ Heroes of Mandalore straszliwie mnie rozczarował. Nawet gościnny występ Thrawna w niczym mu nie pomógł. Plan dostania się na pokład ISD wymyślony na kolanie (nie wiem, kto mógł się łudzić, ze naprawdę się uda), naiwność granicząca z głupotą Saxona, zwiększenie mocy i kalibracji broni przez klikniecie kilku przycisków, co „tylko” Sabine potrafi zrobić, ściganie się z jednymi z najszybszych myśliwców w galaktyce jetpackami… Ilość głupot w tym odcinku mnie przytłoczyła. Jedyny plus to zakończenie wątku tych „Mandalorian”, którzy mogliby co najwyżej polerować beskar tym z poprzedniego kanonu. 2/10.

Dark Dragon

Na „dobry początek” dostajemy spore rozczarowanie. Placówka, w której rzekomo przetrzymywany jest ojciec Sabine jest otoczona przez niskobudżetową pustynię. Na całej rozciągłości pustyni znajduje się dogodnie wykopany okop… dlaczego? Dlaczego nikt nie zobaczył nadchodzących wrogów? Walki standardowo dość jednostronne przez cały odcinek (drugi też). Wyjątek stanowi końcówka pierwszej części, gdzie w ruch idzie nowa broń. Całkiem zgrabny projekt, do tego klimatycznie opowiedziano trochę o mandaloriańskich zbrojach. Ale śmierć fabularnie nic nieznaczących Mandalorian, do których widz emocjonalnie się nie przywiązał? Cudowne uratowanie kluczowych postaci? Słabo.

Wejście na gwiezdny niszczyciel (i jego całkowita destrukcja!), nieskończona głupota/naiwność Saxona, to wszystko bardzo boli. Thrawn na szczęście został przedstawiony na właściwym poziomie. Świetnie, że pchnęli odrobinę do przodu związek Kanana i Hery. Podobało mi się także samo zachowanie Mandalorian, które to jest zgodne z tym, co znamy z innych gwiezdnowojennych źródeł. Bo-Katan również wypadła w moich oczach korzystnie. Naprawdę szkoda, że tak zmarnowano potencjał odcinków rozpoczynających ostatni sezon.

Nadiru

Wyjątkowo zgadzam się z licznymi negatywnymi opiniami na temat Heroes of Mandalore. Tak słabego otwarcia sezonu jeszcze nie oglądaliśmy. Poza tym, że jest straszliwie nudno, ze scenami akcji ciągnącymi się w nieskończoność (atak na konwój w szczególności), wątek „superbroni” Sabine został poprowadzony dość kuriozalnie. Wspomniane przez Przemo śmierci matki i brata naszej etatowej Mandalorianki byłyby wielkim dramatycznym twistem, krokiem w bardzo dobrą stronę. A tak jedyne, co dostaliśmy, to wrażenie bycia oszukanym. W tych dwóch odcinkach jest sporo głupot, ale akurat atak na niszczyciel gwiezdny nie wypada tak źle – bądź co bądź Saxon celowo pozwolił Mandalorianom dostać się na jego pokład, by pochwycić Sabine. Oczywiście zmiana ustawień broni za pomocą kilku przycisków zakrawa na żart, ale przynajmniej dzięki temu dostaliśmy dylogię o Mando, zamiast trylogii.

Na plus tej dylogii mogę zaliczyć to, o czym wspomniał Dragon: postać Bo-Katan, krótki występ Thrawna, nadanie głębi znaczeniu mandaloriańskich pancerzy i scenka z Kananem i Herą. Spodobało mi też, że ojciec Sabine nie jest wojownikiem, a artystą, chociaż za każdym razem, jak na niego patrzyłem z jakiegoś powodu miałem przed oczami Baila Organę. Ale jest tego mało pośród nudnej akcji i nieco miałkich Mandalorian. Na szczęście wszystko wskazuje na to, że wątek Mando w Rebels dobiegł końca i możemy się wreszcie skupić na tym, co w Rebels jest najlepsze: załodze „Ghosta” i Rebelii. Heroes of Mandalore dostaje ode mnie marne 3/10.

Marik Vao

Rebelianci przyzwyczaili nas do słabych otwarć sezonów, jednak na zakończenie postanowili dobić wszystkich, a zwłaszcza sympatyków Mandalorian, którzy do dziś mogą jedynie wspominać książki i gry o Komandosach Republiki. W tej dwuodcinkowej historii nie dostajemy nic ciekawego, a fabuła jest sztucznie dopasowana do postaci. Sabine ma około 20 lat, a już zdążyła wynaleźć w akademii superbroń, która przebiła się w wielkim Imperium? We wcześniejszych sezonach nic nie zapowiadało, że poza byciem wojowniczką, pilotem i specjalistką od ładunków wybuchowych jest także geniuszem technologicznym. Cóż, my musimy się z tym pogodzić.

Do tego dochodzą słabe dowcipy, puentowane dźwiękami Choppera, który pełni tu rolę „śmiechu z puszki” w serialach komediowych. Tematyka dowcipów też nie jest niczym oryginalnym: czy w różnorodnej galaktyce Gwiezdnych wojen nie ma nic śmieszniejszego od friendzonowania Jedi? We wcześniejszych sezonach w duchu kwitowałem każdy odcinek stwierdzeniem, że The Clone Wars kiedyś stało się dobrym serialem, więc może Rebels powtórzy ten wyczyn. Teraz mogę jedynie stwierdzić z ulgą, że przynajmniej to jest już ostatni sezon. 2/10.