Seria komiksowa „Tales of the Jedi”

Recenzja powstała w ramach projektu Kompendium Legend – kompletnego chronologicznego przewodnika po dawnym Expanded Universe

Pierwsze pomysły dotyczące stworzenia komiksowej serii Tales of the Jedi pojawiły się w głowie scenarzysty Toma Veitcha już w 1988 roku, kiedy właściwie wszyscy myśleli, że wszechświat Gwiezdnych wojen nie ma przed sobą żadnej przyszłości. Szczęśliwie, wkrótce okazało się to nieprawdą, a autor dostał zielone światło od George’a Lucasa na wymyślenie cyklu przygód dziejących się w zamierzchłej przeszłości uniwersum, przeżywanych przez jakże licznych wówczas rycerzy Jedi. W rezultacie otrzymaliśmy historię składającą się z ośmiu miniserii rozgrywających się w okresie wielkich konfliktów w przeszłości Republiki.

Odrobina historii Jedi…

Sześć z nich skupionych jest wokół młodego, zapalczywego Jedi, Ulica Qel-Dromy i jego przyjaciół – opowiadają o jego bardzo specyficznej drodze bohatera – bohatera upadłego. Możemy ją prześledzić od samego początku – w Knights of the Old Republic (wydanych w Polsce pod nazwą Opowieści Jedi: Dawni rycerze) oraz The Freedon Uprising mamy do czynienia z ambitnym, żądnym wykazania się rycerzu, który wprawdzie chce dobrze, ale nie zawsze mu wychodzi. Poznajemy też inne ważne dla dalszej akcji osoby – brata Ulica, Caya, Nomi Sunrider, jego przyszłą ukochaną, mistrza Jedi Arcę Jetha oraz antagonistów – królową Amanoę oraz starożytnego Sitha, Freedona Nadda. W następnej miniserii, Dark Lord of the Sith, na scenę wkraczają kolejne istotne osoby – Satal i Aleema Keto oraz Exar Kun, badający zapomniane i zakazane sekrety. Działania całej trójki doprowadzają do wydarzeń, które będą miały istotny wpływ na los Ulica i jego przyjaciół, a także na całą galaktykę, rozpętają bowiem tytułową wojnę w historii pt. The Sith War. Odwieczne zmagania Jedi ze swoimi przeciwnikami to również zmagania w duszy Ulica Qel-Dromy, a kiedy kończy się walka, Qel-Dromie pozostanie już tylko Odkupienie, próba zmierzenia się z konsekwencjami wszystkich bezlitosnych starć.

… I odrobina historii Sithów

Nie są to jednak jedyne odsłony Tales of the Jedi. Po zakończeniu wydarzeń związanych z Wojną Sithów, scenarzyści postanowili opisać to, co działo się blisko millenium wcześniej, konkretnie ok. 5 tys. lat przed bitwą o Yavin. Te dwie serie są, można powiedzieć, pewnym prequelem dla losów Ulica, nawiązującym do późniejszych wydarzeń, wprowadzającymi niektóre światy i koncepcje. Stworzono wówczas dwie miniserie – Złoty wiek Sith oraz Upadek Imperium Sith (liczba pojedyncza słowa „Sith” w tych dwóch tytułach związana jest z ówczesną tłumaczeniową nomenklaturą). Podobnie jak w przypadku pozostałych opowieści, tak i tutaj wydarzenia na skalę galaktyczną pokazywane są przez pryzmat losów jednostek, tym razem rodzeństwa: Gava i Jori Daragonów, sierot, próbujących zarabiać na życie wyznaczaniem nowych szlaków nadprzestrzennych. Przypadkowo lądują oni na Korribanie, sercu Imperium Sithów i stają się zarzewiem Wielkiej Wojny Nadprzestrzennej.

Źródło legendarnych treści

Opowieści Jedi wykreowały podstawy dla bardzo wielu późniejszych pomysłów, więc już choćby dlatego powinny być przeczytane przez każdego fana. Szczęśliwie nie jest to zadanie nieprzyjemne, ponieważ fabuła wciąga, choć na początku może się wydawać, że ma się do czynienia z kolejnymi klasycznymi historyjkami o dzielnych Jedi, próbujących bronić biednych i uciśnionych, a potem radośnie powracających do Świątyni. Szczęśliwie, szybko okazuje się, że świat 4 czy 5 tysięcy lat przed bitwą o Yavin wygląda zupełnie inaczej niż ten, do którego przyzwyczaiła nas Stara Trylogia. Sam Zakon Jedi jest zdecydowanie mniej sformalizowany, brakuje w nim idiotycznych zakazów (jak chociażby niesławny celibat), a rozległość galaktyki podkreślono całą mnogością światów. Już wtedy widać również niemoc Senatu i Republiki, a całość tworzy wyjątkowo spójny obraz, uzupełniający zresztą powstające już wtedy książkowe Expanded Universe, bo do Toma Veitcha dołączył drugi scenarzysta, Kevin J. Anderson, autor trylogii Akademia Jedi, mający okazję uzupełnić historię swojego czarnego charakteru, Exara Kuna.

Opowieści stały się również doskonałą bazą dla wielu późniejszych komiksów, gier i książek, co bez wątpienia wpłynęło na kształt Expanded Universe. Tutaj między innymi poznaliśmy pochodzenie znanych nam świątyń Massassów na Yavinie IV, tutaj po raz pierwszy zobaczyliśmy bratobójczą walkę między Sithami i właściwie poznaliśmy pochodzenie tej nazwy. Także w tych komiksach pojawiają się już na dobre Mandalorianie i choć nie ustrzeżono się pewnych nieścisłości (rasowych), była to prawdziwa gratka.

Ale właściwie… to jak?

Jeśli chodzi o stronę wizualną komiksu, nie wyróżnia się w żadną stronę, określiłabym ją jako przyzwoitą. Jakościowo seria nie odbiega od większości graficznych opowieści, które powstawały w tym okresie, a ze względu na liczbę rysowników (a było ich pięciu: Chris Gossett, Janine Johnston, David Roach, Tony Akins i Dario Carrasco Jr.), poszczególne postaci wyglądają nieco inaczej z zeszytu na zeszyt – widać to zwłaszcza w przypadku Nomi Sunrider. Szczęśliwie, żadna z nich nie wygląda na zdeformowaną lub nie zmienia płci z obrazka na obrazek, więc nie jest aż tak całkowicie źle. Olbrzymią zaletą z kolei są rysunki przedstawiające technologię odległej galaktyki – statki, pojazdy, nawet miecze świetlne czy elementy wystroju wnętrz lub budynki to istne cacuszka i stanowią naprawdę ładny dodatek do już istniejącej gwiezdnowojennej technologii.

Tales of the Jedi to legenda wśród Legend. Gdyby nie ten cykl, wiele późniejszych rzeczy nie miałoby naprawdę solidnej podbudowy fabularnej (chociażby kultowe gry Knights of the Old Republic) i – kto wie? – może byłyby przez to dużo gorsze. Piękna historia upadku i odkupienia, chciwości, zachłanności, przykład tego, do czego może doprowadzić nadmierna żądza władzy… scenariusz naprawdę oferuje nam bardzo przyjemną lekturę, nierzadko skłaniającą do refleksji. Niestety, jeśli chcemy zapoznać się z całością historii, potrzebna jest znajomość angielskiego – w Polsce, póki co, wydano 3 z 7 miniserii, ale kto wie – może jeszcze się pojawią, chociażby za sprawą egmontowskiej serii Legend?  Bardzo gorąco polecam – wszystkim, bez wyjątku.