Od premiery Przebudzenia Mocy Disney przeszedł do agresywnego zarabiania na marce Star Wars. Dostajemy kolejną trylogię przeplataną spin-offami, jesteśmy zalewani komiksami, książkami i grami mobilnymi (najbardziej nastawionymi na zysk, a nie jakość)… Nic więc dziwnego, że postanowiono pójść o krok dalej i zapowiedziano to, co dla jednych jest spełnieniem marzeń, a dla innych powodem do obaw: w najbliższych latach dostaniemy kolejną trylogię Star Wars, a także serial aktorski.
Serial aktorski jest marzeniem fanów od lat. Sam pisałem o perspektywach dla serialu Star Wars, gdyby robił go Netflix. Niestety, Disney marzy o jeszcze większych pieniądzach i wycofuje z najpopularniejszej platformy VOD Gwiezdne wojny (oraz Marvela). Celem jest stworzenie własnej „telewizji internetowej.” Czy to zadziała? Czas pokaże. Dotychczasowe produkty serialowe Star Wars w nowym kanonie nie napawają nadzieją, a brak doświadczenia Netflixa, który stał się synonimem dobrych seriali, może okazać się zgubny dla prób ożywienia Gwiezdnej Sagi na małym ekranie.
Jednak Star Wars od zawsze utożsamiano z filmami i to one wzbudzają najwięcej emocji. Twórcą nowej trylogii ma być Rian Johnson, reżyser Ostatniego Jedi, a także Loopera (2012) oraz chwalonego serialu Breaking Bad. Problem z tym jest taki sam, jak z tworzeniem dużej liczby filmów w krótkich odstępach czasu: fani nie mieli jeszcze okazji zobaczyć Ostatniego Jedi i zareagować na próbę Johnsona z Gwiezdnymi wojnami. Proponuje się nam Star Wars w kinach częściej, niż raz na rok, ale jest to skok w nieznane, bez możliwości natychmiastowego zatrzymania ani zmiany kierunku. Jeśli Johnson zawali, czekają nas kolejne interwencje studia i zmiany w rozpoczętych projektach.
Drugą kwestią jest waga filmu w uniwersum. To wokół filmów obraca się cała akcja książek i seriali. Filmy nadają kierunek całemu uniwersum, przez co nie potrzeba nam ich tak wiele w tak krótkim czasie. Stara Trylogia to wyraźne odzwierciedlenie czasów zimnej wojny, nowa pokazuje wewnętrzne zagrożenia i strach przed słabościami demokracji, a nawet koszmarnie wtórne Przebudzenie Mocy pokazuje choćby Hana i Leię po rozstaniu, co ma swoją wagę w czasach, gdy ogromna część małżeństw się rozpada. Obawiam się, że nowe filmy wprowadzą zamęt, a uniwersum stanie się pewnego rodzaju kolejką górską: zanim nacieszymy się widokiem ze szczytu, zaraz popędzimy kolejnym zjazdem.
Nadzieja pojawia się, gdy weźmiemy pod uwagę Łotra 1. Był to film przyjęty nieco chłodniej przez ogólną publikę (obecnie trzyma 500 miejsce w rankingu Filmwebu, podczas gdy Przebudzenie Mocy powoli opada z 431 miejsca), ale dla fanów stanowi przykład na to, że Lucasfilm może uraczyć nas czymś rzeczywiście nowym w kanonie, który do tej pory był nowy tylko z nazwy. Czy tak rzeczywiście będzie? Przez najbliższe lata możemy tylko trzymać kciuki w obawie przed najgorszym. Podobnie jak Cathia całą sytuację mogę jedynie podsumować krótkim:
I have very bad feelings about this…