„Revan”

Recenzja ta została pierwotnie opublikowana w listopadzie 2011 roku – przypominamy ją w ramach projektu Kompendium Legend.

Czy Revan jest dobrą książką? Czy trzyma wysoki poziom trylogii Bane’a, którą również napisał Drew Karpyshyn? Niestety, odpowiedź brzmi nie – i jestem w stanie stanąć na ubitej ziemi z każdym, kto ma odmienne zdanie. Mimo, że ma wszystko, by stać się jedną z lepszych gwiezdnowojennych powieści, postacie, rozmach i całą baterię niespodzianek, dzieło to rozczarowuje. Czy przy tym trzeba przeczytać Revana? Bez dwóch zdań – tak.

Skąd takie rozdwojenie jaźni? Otóż stąd, że ilość informacji jakie przynosi nam powieść, chociażby o Imperium Sithów, ich Imperatorze i Mrocznej Radzie jest ogromna. Podobnie jak powiązanie historii Revana i Malaka z czasami The Old Republic. To po prostu trzeba przeczytać samemu, po drodze racząc się kilkoma smaczkami, które nieraz spowodują, iż szeroko otworzymy oczy. No i oczywiście dowiemy się, kim jest Imperator Sithów.

Dlaczego w takim razie książka rozczarowuje?

Stworzone postacie wydają się płytkie i mało skomplikowane. Chociaż nie, nie mało skomplikowane, autor próbuje pokazać głębie ich charakteru na zaledwie kilku stronach, co doprowadza do sytuacji, gdzie czujemy się, jakbyśmy czytali zarys postaci, nie książkę. Ubolewam nad tym faktem o tyle bardziej, że na kolejnych kartach powieści napotkamy Canderousa Ordo, Bastilę Shan, czy samą Wygnaną Jedi, która wreszcie doczekała się imienia i nazwiska.

Mimo, iż Karpyshyn dzielnie przyjmuje wyzwanie dokończenia kilku wątków z Knights of the Old Republic i Sith Lords, nie zawsze wychodzi obronną ręką z podjętego się zadania. Mam wrażenie, że Drew chciałby napisać co najmniej trzy tomy Revana, by pokazać pełnie swego kunsztu i bardzo żałuję, że tego nie zrobił. Sam wątek Mandalorian, skądinąd bardzo ciekawy, kończy się zbyt szybko, sensownie, ale pozostawiając niesmak i wrażenie, że ktoś nas odarł z kilkudziesięciu stron dalszej opowieści.

Książka, zamiast stać się przepysznym obiadem, którego kolejne dania stanowią komplementującą się całość, stała się bezładnym zbiorem kolejnych smakołyków, którymi niewątpliwie są zakończenia otwartych wątków z KotORa czy Sith Lords. Historia wiecznego Imperatora Sithów jest interesująca, jednak nie powala na kolana. Pochłaniając kolejne informacje na temat Imperium Sithów, jego organizacji i jego mieszkańców, nieraz dochodziłem do wniosku, że coś tu nie gra. Przemyślenia niektórych lordów wydają się w ogóle nie pasować do filozofii Sithów, a ich ocena działań Imperatora jest po prostu bezsensu.

To jakie są plusy tej książki?

Ciężko mi pisać tak niepochlebne słowa na temat pana Karpyshyna, ale Revan naprawdę mnie rozczarował. Przedstawię jednak kilka plusów tej książki. Przede wszystkim dowiadujemy się reszty historii Revana. Poznajemy jego losy po zakończeniu KotORa, a także trochę więcej na temat filozofii, jakimi się kierował. Tutaj autor pokazał klasę i nie dał się wciągnąć w typową jedajowską propagandę. Tytułowa postać jest najmocniejszą strona powieści i nie ma momentu, w którym by mnie rozczarowała. Karpyshyn nie bał się też zagłębić w detale funkcjonowania Imperium Sithów. Wyszło mu to całkiem sprawnie, oprócz wcześniej wspomnianego stosunku lordów Sithów do Jedi. Mimo tego inteligentnie połączył wszystkie dotychczas znane informacje z własnym, nie najlepszym planem, zachowując ciągłość w stosunku do wcześniej wydanych książek. Udało mu się również otworzyć wiele wątków, które w przyszłości mogą stanowić znakomitą bazę do kolejnych powieści, albo chociaż bardzo interesujących wątków.

Niemniej jednak Revan mógł być zdecydowanie lepszą książką. Pomimo ciekawej intrygi, została ona opowiedziana w zbyt krótki sposób nie tylko, by docenić kunszt autora, ale również by się nią w pełni nacieszyć. To samo tyczy się postaci drugoplanowych. Ich losy są często dramatyczne, historie ciekawe, a motywy zaskakujące, ale co z tego, jak to wszystko dzieje się na kilku lub kilkunastu stronach? Ogromnie mi to zepsuło czytanie.

Przyznam, że przez długi czas nie mogłem się zdecydować, czy Revan mi się podobał, czy też nie. Gdyby to był ktokolwiek inny, to wydałbym odmienny „wyrok”, ale Karpyshyn postawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko, pisząc Bane’a, dlatego też uważam, że ta powieść mogła być zdecydowanie lepsza. Innymi słowy, przeczytać trzeba, ale niekoniecznie będzie to przyjemność.