Fizyka a „Star Wars”: kontrargumenty do najczęściej stawianych zarzutów – część 2

Zarówno w internecie, jak i w dyskusjach fanów często powtarza się temat niezgodności uniwersum Star Wars z prawami fizyki. I chociaż Star Wars to bardziej space opera, niż hard science fiction, to wiele ze stawianych mu zarzutów nie ma racji bytu. Oto próba rozliczenia się z takimi zarzutami, której dokonał jeden z naszych czytelników, Wiktor Guzowski. Pierwszą część tego artykułu przeczytacie w tym miejscu. [Nadiru Radena]

W Imperium kontratakuje oglądamy obracającą się galaktykę

Pod koniec Epizodu V główni bohaterowie spoglądają na coś, co wygląda jak wirująca galaktyka. Zakładając, że byłaby to galaktyka podobna do tej, w której rozgrywa się akcja filmu, miałaby ponad 100 tyś. lat świetlnych średnicy, co przekłada się to na ponad 300 tyś. lat świetlnych obwodu. Zgodnie z tym, zewnętrzne krawędzie tej galaktyki miałyby prędkość ponad 300 tyś. lat świetlnych na kilka minut – przyjmując, że galaktyka obróci się w dziesięć minut, jej krańce pędzą 15 768 000 000 razy szybciej niż prędkość światła, co przekracza nawet możliwości „Sokoła Millennium”.

A może to nie jest galaktyka? Może być to tzw. Labirynt Rishi – obłok gazu, obiekt wyglądający jak galaktyka, ale tak naprawdę wirujący wokół planety[1], więc ma średnicę kilku do kilkunastu sekund świetlnych – wystarczająco małą, by mógł się obracać w kilka minut.

Spektakularne wybuchy

Tam, gdzie nie ma atmosfery, nie ma również tlenu. Jak więc cokolwiek może się spalać lub wybuchać w kosmosie? W jaki sposób mogą powstać tak spektakularne wybuchy jak w Star Wars? Tymczasem okazuje się, że eksplozje byłyby spektakularne – statki mają przecież źródła zasilania, prawdopodobnie oparte na antymaterii czy czymś w tym stylu, przez co na pokładzie znajduje się duża ilość energii gotowej do uwolnienia. W chwili, w której np. zbiornik z zasobnikiem antymaterii zostaje zdestabilizowany w wyniku ostrzelania statku, antymateria uderzyłaby o jego ścianki i doprowadziła do spektakularnego wybuchu (być może nawet większego niż w filmach).

Energia potrzebna do zniszczenia planety jest zbyt duża

Po pierwsze, ilość energii jest problemem technologicznym, a nie fizycznym, nie ma ograniczeń w kwestii ilości skupianej energii[2]. Aby zniszczyć planetę (tj. wysłać jej wszystkie elementy w kosmos z prędkością ucieczki) wielkości Ziemi potrzeba 10^32J – czyli górę antymaterii wielkości Mount Everestu. Jednak w Star Wars widzimy dwie rzeczy – zewnętrzne warstwy planety zostały wyrzucone w przestrzeń z prędkością tysięcy kilometrów na sekundę , ale stanowią one mały fragment planety, niewielki ułamek masy. Większa część masy Alderaana pozostała na miejscu w formie ciasnego pola asteroidów, co oznacza, że energia wystrzału nie pokonała więzi grawitacyjnych planety (patrz punkt o polu asteroid). Ponieważ znacznie więcej materii zostało w asteroidach niż zostało wyrzuconych, energia prawdopodobnie jest o co najmniej rząd wielkości mniejsza. Poza tym pierwsza Gwiazda Śmierci potrzebowała całej doby na przygotowanie się do kolejnego pełnego strzału, czyli potrzebuje dużo czasu na zgromadzenie całej potrzebnej energii.

Promienie skupiają się, a potem zmieniają kierunek

Promienie te to nie światło, a plazma rozgrzana do wielu bilionów albo i więcej stopni Celsjusza , lecz cały czas kontrolowana przez pole magnetyczne. Być może promienie są skupiane, gdyż superlaser Gwiazdy Śmierci nie ma wystarczającej mocy, by uwolnić całą energię wystarczająco szybko i dlatego po zebraniu odpowiedniej ilości plazmy jest ona dopiero wystrzeliwana w kierunku celu. Jest to nawet opisane w książkowej adaptacji Łotra 1: na początku promienie Gwiazdy Śmierci skupiają się w jednym punkcie, a potem wiązka promieniowania, niewidoczna dla ludzkiego oka, odpycha je w kierunku celu.

Pole asteroidów w Imperium kontratakuje jest nierealistyczne

W prawdziwych polach asteroidy są oddalone od siebie o co najmniej kilometry, w przeciwieństwie do metrów widocznych w filmie. Tak mocno ściśnięte pole asteroidów powinno natychmiast zacząć skupiać się grawitacyjnie w większy obiekt. I pewnie nawet tak robi, ale grawitacja to niezwykle słaba siła (jesteś bez trudu w stanie ustać na nogach, choć w dół ciągnie cię cała planeta), więc cały proces trwałby wiele tysięcy lat, całkiem zatem prawdopodobne, że podczas trwania akcji Epizodu V znajdowało się ono właśnie w takiej tymczasowej formie.

Statki są ustawione w relacji do jakiejś wyimaginowanej płaszczyzny

Dlaczego? Ponieważ lecą one w szyku bojowym i dla łatwiejszego zarządzania eskadrą przez jej dowódcę powinny być tak ustawione. Oprócz bitew na niskiej orbicie ta płaszczyzna rzadko kiedy pokrywa się z płaszczyzną planety pod statkami. W dziewiętnastym odcinku pierwszego sezonu The Clone Wars (Storm Over Ryloth) podczas bitwy pięknie zostaje ukazana trójwymiarowość przestrzeni, kiedy okręt Republiki obraca się dołem do wroga, by ochronić mostek i hangary przed ostrzałem znajdujących się „poziomo” okrętów Federacji.

Identyczne ciążenie i skład atmosfery na wszystkich planetach

Według gwiezdnowojennych przewodników w galaktyce jest czterysta miliardów gwiazd i 3,2 mln możliwych do zamieszkania planet, co daje tylko jedną zdatną do zamieszkania planetę na 125 tys. gwiazd. Ponieważ większość gwiazd jest orbitowanych przez co najmniej jedną planetę, daje to gigantyczną liczbę światów do wyboru. To chyba oczywiste, że cywilizacja będzie rozwijać się tylko na tych planetach, posiadających sprzyjające ciążenie i atmosferę. Cywilizacjom o tak wielkich zasobach energetycznych jak te występujące w Star Wars byłoby łatwo zmienić skład atmosfery, a różnice między 0,7 a 1,2 grawitacji ziemskiej nie są aż tak znaczące dla przeżywalności ludzkiego organizmu.

Na asteroidzie, w której ukrył się kosmiczny ślimak, panuje zbyt duża grawitacja

Dobra, to jest akurat błąd, gdyż jeśli nawet asteroida ma kilkaset kilometrów średnicy, Han, Leia i Chewie powinni na niej skakać jak na ziemskim Księżycu. Byłoby to jednak strasznie trudne do zasymulowania w studio i podobnie jak w sytuacji, kiedy Han powiedział 0.5 past lightspeed, twórcy uznali, że raczej mało kto będzie się aż tak zagłębiać w ten temat – w szczególności w kontekście poniższej kwestii.

Jak żyje ten ślimak?

Być może to gatunek o całkowicie innej przemianie materii, który nie potrzebuje takich związków organicznych jak my, tylko żywi się np. energią słoneczną (po prostu przeprowadza fotosyntezę jak zwykłe ziemskie rośliny, tylko używa do tego jakiegoś innego rodzaju substancji chemicznej) i skałami asteroidy jako źródłem budulca dla ciała? Poza tym nawet niektóre organizmy żyjące na Ziemi są w stanie przetrwać podróż kosmiczną [3].

Parsek to jednostka odległości, a nie czasu

Han Solo zachwala swój statek mówiąc, że przeleciał on trasę Kessel Run w 12 parseków. Ale parsek to jednostka odległości, a nie czasu! Na dodatek długość tej trasy wynosi 18 parseków. O co więc chodzi? Kessel Run było skrajnie niebezpieczną trasą, której bezpieczna długość wynosiła 18 parseków, ale można ją było skrócić, podejmując ekstremalne manewry, w tym przeloty blisko czarnych dziur. Aby przelecieć bezpiecznie obok czarnej dziury (oczywiście nie tak blisko, jak w filmie Interstellar), trzeba było posiadać bardzo szybki statek zdolny do skoku w nadprzestrzeń w ekstremalnych warunkach i relatywistycznych orbitach. Dlatego określenie, że statek pokonał Kessel Run w 12 parseków nie jest bezpośrednim określeniem czasu lotu, ale pośrednio mówi, że statek jest bardzo szybki.

Moc zostaje zamieniona na midichloriany

Nie, nic z tych rzeczy. Moc cały czas jest formą jakiejś mistycznej energii, a midichloriany to tylko mikroskopijne organizmy, coś jak wirus, które reagują na Moc i przekazują nam jej wolę (np. spowodowane przez Moc efekty kwantowe powodują rozpad cząstek wewnątrz midichlorianów, co powoduje, że wysyłają one impulsy chemiczne bądź elektryczne odpowiednio interpretowane przez organizm). Dzięki temu można ponownie wstawić samą istotę Mocy do obszaru fantasy, który oczywiście nie powinien być analizowany.

[1] Jest to wyjaśnienie sprzeczne z oficjalnymi informacjami podawanymi przez twórców, ale jest to jedyne możliwe wytłumaczenie z fizycznego punktu widzenia

[2] Nie do końca – po zgromadzeniu w jednym miejscu wystarczającej ilości energii, znane nam prawa fizyki przestają obowiązywać, ale ilość tej energii jest i tak znacznie większa nawet od ilości energii potrzebnej do zniszczenia nie tylko planety, ale całej gwiazdy.

[3] Dla zainteresowanych: https://microbewiki.kenyon.edu/index.php/Milnesium_tardigradum, niestety w języku angielskim. Inną sprawą jest to, że z tego właśnie powodu 15 września 2017 po wielu latach służby sonda Cassini została celowo zniszczona poprzez wejście w atmosferę Saturna. Gdy po trzynastu latach badań maszynie kończyło się paliwo na manewry, obawiano się, że uderzy w któryś z księżyców planety i zanieczyści ją ziemskim mikroorganizmami. Aż dwa księżyce Saturna hipotetycznie mogą podtrzymywać życie pod postacią właśnie niewielkich mikrobów, stąd była to uzasadniona obawa.