Oceniamy „Ostatniego Jedi” – część 2

Kontynuacja trylogii sequeli zaskakuje, momentami szokuje i jest z pewnością filmem, jakiego mało kto z nas się spodziewał. Oto druga część naszych redakcyjnych opinii o Epizodzie VIII. Uwaga: są to opinie stuprocentowo SPOILEROWE. Pod żadnym pozorem nie czytajcie tego tekstu, jeśli jeszcze nie oglądaliście Ostatniego Jedi.

Wixu

Miałem obawy przed seansem Epizodu VIII. Czy czeka nas kolejne odtwórstwo, a może upragniony powiew świeżości? Zdawałem sobie sprawę, że Lucasfilm wyciąga wnioski i raczej o kolejnej kalce nie ma mowy, ale nie spodziewałem się, że okna uchylone zostaną tak szeroko i w Gwiezdną Sagę wda się tyle zbawiennego powietrza, które rozgoni zaduch. Ci, którzy narzekali na fabułę Przebudzenia, na pewno odetchną pełną piersią – w Epizodzie VIII nie ma miejsca na sztampę. Sam w najśmielszych snach nie stworzyłbym takich rozwiązań fabularnych i plot twistów.

No, bo kto spodziewał się tak niezwykłej i niebanalnej zarazem relacji na linii Kylo-Rey? Kto by pomyślał, że ten, który pociąga za sznurki, czyli Snoke, zostanie tak szybko zgładzony? Któż by przypuszczał, że Luke oprócz ewidentnego zdziadzienia, będzie miał solidne grzechy na sumieniu i ostatecznie odkupi winy w tak spektakularny sposób? Historia jest nietuzinkowa i zmierza do końca w nieprzewidywalnym kierunku. Przy okazji twórcy scenariusza znaleźli chwilę by przystanąć, zwolnić akcję, zwyczajnie porozmawiać, poruszyć kwestie ważne dla fanów, jak choćby Moc, o której Luke i Rey dywagują wiele – zwłaszcza jak na standardy współczesnego wysokobudżetowego kina, które jest nastawione na akcję, a sceny dialogowe uznaje za zbędny przerywnik.

Mnóstwo jest w Ostatnim Jedi wyróżniających się elementów, wspaniałych aktorskich kreacji (przede wszystkim ze strony Hamilla), praktycznych efektów (scena w kasynie prezentuje całą gamę sympatycznych postaci), a i humor w porównaniu do Przebudzenia Mocy wydaje się jakby subtelniejszy i zwyczajnie… zabawniejszy (automatyczne żelazka prasujące mundury – prychnąłem mocno!). Epizod VIII zadowolił mnie jako fana, niemal w stu procentach spełnił wygórowane oczekiwania rosnące przez ostatnie dwa lata. Oczywiście, film nie wystrzegł się też kilku głupot (ciągnąca się ucieczka Ruchu Oporu i równolegle rozgrywana misja Finna z Rose jest zwyczajnie bzdurna), ale który hollywoodzki film ich nie ma? Jedno jest pewne: Rian Johnson rozumie świat Gwiezdnych wojen (chyba bardziej niż Abrams) i z szacunkiem pociągnął serię, którą ogląda się z przyjemnością.

Suweren

To satysfakcjonujące uczucie, kiedy przed filmem nastawiasz się na wiele, a po jego obejrzeniu dostajesz jeszcze więcej. W dosłownym tego słowa znaczeniu Epizod VIII wgniata w fotel. I z pewnością nie da się go porównać do żadnej innej części Star Wars. Bo choć nawiązania są, to jednak subtelne. Lucasfilm uczy się na błędach i nie daje nam powtórki z rozrywki, jak to było w przypadku Przebudzenia Mocy. Proponuje nam za to niezwykle odważny i pomysłowy film. A to z całą pewnością wywoła falę dyskusji i, oczywiście, podzieli fandom (w zasadzie już to zrobiło). Jak zwykle będą tacy, którym rozwiązania Riana Johnsona się spodobają, a także tacy, którym niekoniecznie przypadną do gustu. Ja zaliczam się do tych pierwszych, choć może nie na 100%. Ale przejdźmy do rzeczy.

Pisząc o Ostatnim Jedi trudno zacząć od czegoś konkretnego. W tym filmie działo się naprawdę bardzo wiele. Od początku do końca zwrot akcji poganiał kolejny zwrot akcji. Na szczęście większość była szalenie zaskakująca, co nie pozwalało się nudzić (mimo długości filmu). Niestety, muzyka Johna Williamsa ponownie była zachowawcza. Kompozytor wykorzystał wiele motywów z poprzednich części i choć przyjemnie się tego słuchało, to nie zaszkodziłby powiew świeżości. Tym bardziej, że pasowałby do całej reszty filmu. Efekty specjalne stały oczywiście na wysokim poziomie, ale to w końcu Star Wars i nie mogło być inaczej. Pojawiło się też sporo nagięć praw fizyki (zachowanie bomb i pocisków laserowych w przestrzeni kosmicznej) i, niestety, logiki (obława Najwyższego Porządku na uciekające krążowniki Ruchu Oporu), ale to w końcu Hollywood. Niektórych rzeczy nie sposób uniknąć. Zaś co do fabuły…

Bohaterowie z Przebudzenia Mocy rozwijają się w odpowiednich kierunkach. No dobrze, może poza generałem Huxem, który został wykorzystany do zbyt wielu komicznych scen. Ale za to Rey, Finn, Poe Dameron i przede wszystkim Kylo Ren, do którego na powrót się przekonałem – wszyscy oni idą swoimi, właściwymi ścieżkami. Każde inną, każde mniej lub bardziej zaskakującą. Z drugiej jednak strony nowe postacie wypadają różnie – Rose, wiceadmirał Holdo, DJ. Można ich polubić, można nie. Tym jednak, co zasługuje na wyróżnienie, są kreacje starej gwardii – Luke’a Skywalkera w wykonaniu Marka Hamilla oraz Lei Organy w wykonaniu nieżyjącej już Carrie Fisher. Choć ta druga nie dostała zbyt dużo czasu ekranowego w Ostatnim Jedi, to mimo wszystko oboje wypadli w swoich rolach znakomicie i nie raz zakręciła mi się łezka w oku, gdy ich oglądałem (Luke w starciu z Kylo – epickie! Leia wracająca z próżni – magiczne!). Na zakończenie warto jeszcze wspomnieć o Yodzie, którego pojawienie się dla mnie było czymś wspaniałym, niezbyt satysfakcjonującym wyjaśnieniu pochodzenia Rey (choć to być może nie jest ostateczne zamknięcie wątku) oraz rychłym uśmierceniu Najwyższego Przywódcy Snoke’a, czym Lucasfilm dał prztyczek w nos wszystkim twórcom zwariowanych teorii (takiej chyba nikt nie wymyślił). Choć z kategorycznymi stwierdzeniami zaczekajmy jeszcze trochę. Wszak Epizod IX w drodze, a przecież to Star Wars – wszystko jeszcze może się zdarzyć…

Ithilnar

Nie miałam wielkich oczekiwań wobec tego epizodu. Mało tego, po rozczarowaniu Przebudzeniem Mocy i zachwycie Łotrem 1 (który to film na nowo rozbudził moją miłość do Gwiezdnych wojen) nie miałam praktycznie żadnych oczekiwań – ot, miała to być kolejna część historii, którą raczej obejrzę z obowiązku niż przyjemności. Film okazał się ogromnym zaskoczeniem. I to w dodatku pozytywnym! Dwa główne wątki dotyczą przetrwania resztek Ruchu Oporu oraz próby nakłonienia Luke’a Skywalkera do powrotu. I tak jak pierwszy wątek jest nudny (Poe Dameron powinien trafić przed sąd polowy za niesubordynację. A nie, przepraszam, to Rebe… Ruch Oporu, tutaj coś tak trywialnego jak niesubordynacja, w wyniku której bezsensownie ginie mnóstwo pilotów, jest WYBACZANA), tak drugi jest świetny. Postawa Luke’a i jego stosunek do Rey oraz losów galaktyki były pierwszymi z licznych zaskoczeń.

Drugim nieoczekiwanie stał się Kylo Ren. Przyznam, że to postać, której losy najbardziej mnie interesowały i wbrew obawom poprowadzono go koncertowo (mina Rey, gdy okazuje się, że Ben absolutnie nie ma zamiaru opuszczać szeregów Najwyższego Porządku, bezcenna). Nie jest to typowy czarny charakter, tak jak Ostatni Jedi nie jest typowym filmem z całego cyklu. I dlatego Kylo bardzo mnie przekonuje i intryguje. Gorzej z pozostałymi postaciami. Leia jest… Leią (na jedną ze scen z jej udziałem litościwie opuszczę zasłonę milczenia), Rey nadal irytuje bardziej niż ciekawi, a Finn jest kompletnie nijaką i niepotrzebną postacią (“pojedynek” z Phasmą to zupełna pomyłka, podobnie jak wizyta na Canto Bight). Najwyższy Porządek z Huxem na czele to nadal przedszkolaki, o czym świadczy choćby sposób prowadzenia walki, chociaż przyznam, że po śmierci Snoke’a rudy generał odzyskuje trochę rozsądku. Z nowych postaci chyba tylko DJ w jakiś sposób jest interesujący, chociaż trochę go za mało, by wyrobić sobie konkretną opinię.

Póki co oceniam Ostatniego Jedi pozytywnie. Fabuła okazała się nieprzewidywalna, a sam film miejscami dość zabawny (humor przełamuje patos i ja w wielu przypadkach to kupuję, a scena z żelazkiem bezsprzecznie należy do moich ulubionych). Jest sporo nienachalnych nawiązań do Klasycznej Trylogii, i nawet porgi były… strawne. To film zupełnie inny i widzę, że już mocno podzielił fanów. Ale mi się podobał. Nawet bardzo. Pytanie czy nadal tak będzie, gdy obejrzę go po raz kolejny.

Taraissu

Żałuję, że nie katalogowałam wszystkich swoich wypowiedzi i dyskusji z ostatnich dwóch lat, bo mogłabym teraz bez skrupułów powiedzieć: „A nie mówiłam?”. Jak widać nie dostaliśmy kopii Imperium kontratakuje, pochodzenie Rey okazało się cudownie nieciekawe, Snoke nie jest drugim Imperatorem Palpatinem, Phasma nie jest żadnym nowym Boba Fettem, a Kylo Ren to postać z potencjałem… mogłabym w zasadzie wymieniać tak jeszcze długo, ale dużo więcej frajdy sprawi powiedzenie co dostaliśmy, gdyż Ostatni Jedi to tytuł bardzo interesujący na tle innych produkcji Star Wars. Udowadnia, że jednak wciąż można nieco zaskoczyć widzów, chociaż inaczej niż zrobił to Łotr 1. Pytanie czy jest to zaskoczenie pozytywne?

Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy to taka, że Ostatni Jedi jest najbardziej komiksowym filmem ze wszystkich epizodów. Nieco przywodzi na myśl produkcje marvelowskie, a niektóre sceny wyglądają niczym żywcem wyjęte z kadrów komiksowych. Nie ma tu przesadnego patosu, a w zamian otrzymujemy kawał porządnej familijnej rozrywki. Jest też puszczanie oka do widza i sugerowanie co się zaraz wydarzy, gdy tak naprawdę wydarza się coś zupełnie innego – fajny zabieg trzymający oglądającego w stałym napięciu. Rian Johnson na nowo wprowadził do ekranowych Gwiezdnych wojen sporą dozę baśniowości i mistycyzmu, ale nie zapomniał też o akcji i rozmachu technologicznym, bez których to uniwersum nie istnieje. Kolejnym mocnym atutem Epizodu VIII jest warstwa estetyczna, bogata fauna i rozmach wybuchów w przestrzeni kosmicznej. Przypadł mi do gustu sposób, w jaki rozwinięto poszczególne postacie. Poe i jego relacja z Leią są bardzo spójne z komiksami z serii Poe Dameron. Kylo i Rey jako opozycja i wzajemne dopełnienie wydają się niemal duetem poetyckim. Zaś udręczona mina Luke’a zdecydowanie każe nam cierpieć wraz z nim. Nieco gorzej wypadł Finn, na którego jakby zabrakło pomysłu, ale mam nadzieję, że dla niego przewidziano mocniejszy akcent w następnym filmie. Ciekawie wypadła sympatyczna Rose (od początku zastanawiałam się jaką twórcy przeznaczyli dla niej rolę w filmie) oraz wiceadmirał admirał Holdo (te fioletowe włosy!). Mocnym atutem filmu jest też postać Lei i bardzo obawiam się jak twórcy poradzą sobie w Epizodzie IX bez niej.

Pewien problem stanowi dla mnie humor, którego jest jak na mój gust ciut za dużo i ma nierówny poziom. Bystre żarty przeplatają się z dość tanimi chwytami, od których bolą zęby. W początkowych scenach, gdy Poe Dameron prosi o rozmowę z generałem Huxem bez skrępowania rechotałam wraz z innymi widzami, ale równocześnie wtedy zaczęłam podejrzewać, że to zwiastuje niekonwencjonalne podejście do tematu Star Wars. Wizualnie raził Yoda, który wyglądał po prostu jak muppet CGI (choć charakterologicznie wypadł super). Sztucznie brzmiały też linie dialogowe Rey. Myślę, że The Last Jedi to Gwiezdne wojny na miarę naszych czasów, z jednej strony odchodzące nieco od klasyki, ale z drugiej przesycone elementami uniwersum. Jestem zdecydowanie zaintrygowana wyglądem filmu i choć nie do końca przemawiają do mnie wszystkie elementy z największa przyjemnością do niego wrócę.

Dark Dragon

Ostatni Jedi był prawdziwym festynem niespodziewanych zwrotów akcji. Każdy już zapewnił, że nie jest to kopia innego filmu sagi, a jedynie dostaliśmy subtelne nawiązania. Bardzo cieszą mnie śmiałe rozwiązania Riana i rzucenie nowego światła na część elementów z Przebudzenia Mocy.

Tak wiele teorii spiskowych lgnęło w gruzach. Sam nigdy nie przywiązywałem do tego większej wagi, bo co za różnica, kim jest Snoke? Kim są rodzice Rey? W Epizodzie VII największym pytaniem było, skąd się wszystko wzięło, i dlaczego galaktyka wygląda jak wygląda? Zabicie Snoke’a przez Kylo było niespodziewane i jednocześnie satysfakcjonujące. Przekabacanie Rey było nawet intrygując, ale pewnym było, że twórcy nie pozwolą jej przejść na ciemną stronę (a szkoda). Poboczne zadanie Finna i Rose de facto okazało się zbędne, ale to kolejny ciekawy zwrot akcji. Zwykle spodziewalibyśmy się z ich strony ratunku, a ze strony hakera przejścia na ich stronę (zwłaszcza po oddaniu naszyjnika Rose). Rose ratująca Finna przed działem Najwyższego Porządku to kolejne zaskoczenie – nie było tradycyjnego rozwalenia superbroni w bohaterski sposób. Tylko ten ich pocałunek na koniec wydawał się zupełnie niepotrzebny i… dziwnie poza kontekstem.

Ze złych stron chciałbym wskazać użycie Mocy przez Leię. Nigdy nie widzieliśmy, że osoby wrażliwe na Moc mogą coś takiego zrobić. Sposób zaprezentowania tego wydawał się po prostu komiczny (cała sala zaczęła parskać śmiechem), a powinna być to chwila owiana mistycyzmem. Z drugiej strony zobaczyliśmy wspaniałe użycie Mocy przez Luke’a – projekcję Mocy. Nie tylko była to bardzo ładnie zrealizowana walka (ta sceneria!), ale także wspaniały fortel, który tym samym uniknął kopiowania Nowej nadziei. Mimo, że Luke na koniec zjednoczył się Mocą – spodziewam się ducha Mocy w Epizodzie IX. Skoro o duchach mowa, Yoda wypadł moim zdaniem bardzo dobrze. Być może jego wygląd był mniej „duchowy” niż w Oryginalnej Trylogii, ale jego zachowanie i teksty wypadły cudnie. Ogółem film oceniam bardzo pozytywnie i świetnie spędziłem przy nim czas.