Wszystkie powody, by (nie) kochać doktor Aphry

Doktor Chelli Lona Aphra to jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci w nowym kanonie komiksów Star Wars ze stajni Marvela. Postać tzw. rogue archeologist (czyli w wolnym tłumaczeniu „szelmowskiej archeolog”) została oryginalnie stworzona na potrzeby pierwszej miniserii z cyklu Darth Vader w 2015 roku. Od tego momentu nie dość, że pojawiła się w większości kolejnych numerów, to jeszcze doczekała się własnego cyklu (pod oryginalnym tytułem Doctor Aphra), wychodzącego od grudnia 2016 aż do dziś. Jednak mimo tych oczywistych znaków mogących wskazywać na popularność wspomnianej bohaterki, w Polsce pod każdym kolejnym doniesieniem o publikacji nowych przygód Aphry roi się od nieprzychylnych komentarzy. Postanowiłem więc zabawić się w adwokata diabła i dojść do przyczyn, dla której ludzie mogą nie lubić niegrzecznej pani archeolog.

…bo jest kobietą

Kurs Disneya na większą obecność kobiecych postaci w uniwersum Gwiezdnych wojen zyskał tyluż zwolenników, co przeciwników. Nie od dziś wiadomo, że większość twardogłowych „fanów” Sagi to mężczyźni. Przygody z odległej galaktyki przez dekady przyzwyczaiły ich do tego, że to faceci grają w tej historii pierwsze skrzypce – Luke Skywalker, Han Solo, Obi-Wan Kenobi… Kobiety służą jako ozdobnik (co najwyżej wręczając heroicznym samcom medale w podzięce za wygraną bitwę) lub też mają nieliczne momenty bohaterstwa tylko po to, by na końcu stracić wolę życia. Tymczasem w nowym kanonie sytuacja wygląda zupełnie inaczej! Rey, Phasma, Jyn Erso, Hera – to tylko nieliczne przykłady silnych kobiecych postaci, których czyny wpływają na los galaktyki. Każda z nich ma swoich nienawistnych przeciwników – bo Rey jest zbyt idealna, bo Phasma za mało waleczna, bo Jyn zbyt męska… Nic więc dziwnego, że płeć Aphry również doprowadza ich do białej gorączki.

…bo jest lesbijką

Homofobia to – niestety – temat nieobcy wielu miłośnikom Sagi. Jednak nawet najbardziej zagorzali zwolennicy „tradycyjnego” podziału ról społecznych muszą się pogodzić z tym, że mamy rok 2017, a nie 1977. Postacie LGBT pojawiają się coraz częściej w filmach i serialach na całym świecie, często grając w nich pierwsze skrzypce. Ich orientacja seksualna nie stanowi głównej cechy ich osobowości, a jedynie zwykły dodatek, podobnie jak w przypadku postaci heteroseksualnych. I tak jest w tym przypadku – Aphra jest przede wszystkim archeologiem polującym na cenne artefakty, a jej orientacja stanowi jedynie ciekawe pogłębienie postaci. To jednak wystarczy, by ustawił się cały rząd hejterów, gotowych jako pierwsi rzucić kamieniem za to, że Aphra woli ładne dziewczyny od przystojnych mężczyzn.

…bo jest Indianą Jonesem w spódnicy

Indianą Jonesem albo Larą Croft – zależy jak na to patrzeć. Powtarzalność motywów w Gwiezdnych wojnach to chwyt tak stary jak sama Saga. Już Stara Trylogia co rusz wracała do ogranych motywów i rozwiązań (dwie Gwiazdy Śmierci na trzy pierwsze filmy!), podobnie zresztą czyniły książki, komiksy i gry ze Legend. Nowy kanon nie jest lepszy. Można się na to oburzać i denerwować, ale właśnie powtarzalność wątków jest tym, co czyni Gwiezdne wojny historią inspirującą pokolenia. Cóż zatem z tego, że Aphra niczym Indiana Jones poluje na artefakty i zabytki? Gwarantuję, że nie ona pierwsza i nie ostatnia!

…bo ma schematycznych towarzyszy

Zły Wookiee już się pojawił w uniwersum Gwiezdnych wojen (Hanharr w grze Knights of the Old Republic: Sith Lords), podobnie jak morderczy droid protokolarny (HK-47 w tej samej serii gier). Dlatego też Krrsantan i Triple-Zero nie wzbudzają zachwytu twardogłowych nerdów, wieszczących, że wszystko to już widzieliśmy. Może i tak, ale kto nie chciałby zobaczyć większej ilości przygód i posłuchać ociekających cynizmem i sarkazmem dialogów HK-47? Dla wszystkich tęskniących za wspomnianym droidem mam dobre wieści: czeka na Was wspaniały duet Triple-Zero i Bee Tee, który nie ma sobie równych wśród gwiezdnowojennych psychopatów. Każda scena z ich udziałem to prawdziwy samograj i nieskończona frajda dla czytelnika. Podejrzewam, że właśnie tu kryje się źródło irytacji przeciwników Aphry – poczucie winy z powodu grzesznej przyjemności, jaką jest obserwowanie przygód szalonej pary droidów.

…bo dostarcza oryginalnych przygód

Wkład Aphry w poszerzenie uniwersum Gwiezdnych wojen jest nieoceniony. Mnogość wątków i lokacji, jaką do tej pory dostarczyły komiksy z jej udziałem, starczyłaby na całą trylogię książek, jeśli nie więcej. Dość wspomnieć, że to właśnie Aphra po raz pierwszy w nowym kanonie zabrała nas do czasów naprawdę Starej Republiki, reanimując wątek Cytadeli Rur, po raz pierwszy zaprezentowany przez legendarnego scenarzystę Alana Moore’a w komiksie Blind Fury! z 1982 roku. Mimo to wśród „prawdziwych fanów Star Wars”, którzy woleliby czytać po raz kolejny o Luke’u Skywalkerze walczącym z kolejnym Mrocznym Jedi, przygody Aphry pozostają niedocenione.

…bo się podoba czytelnikom

I dochodzimy do ostatniego, prawdopodobnie najważniejszego argumentu. Przygody doktor Aphry się sprzedają, czego jedyni słuszni fani Sagi nie mogą wybaczyć– przecież tylko oni znają się na Gwiezdnych wojnach i tylko oni wiedzą, co w nich dobre, a co złe. Im większa popularność takich postaci jak Aphra, tym bardziej uznają pozostałych fanów za zmanipulowanych i – cytując Gombrowicza – „upupionych”. W końcu kto to widział, by poważny fan fascynował się kobiecymi postaciami albo, dajmy na to, porgami z Epizodu VIII? To się nie godzi!

A wszystkim normalnym fanom, którzy kochają Gwiezdne wojny takimi, jakie są i z uśmiechem zapoznają się z kolejnymi przygodami osadzonymi w najwspanialszym uniwersum w historii serdecznie polecam przygody pięknej pani archeolog o złotym sercu i chciwych kieszeniach. Miejmy nadzieję, że kiedyś dostaniemy przywilej obejrzenia jej przygód na kinowym ekranie! To by było coś!