„Oszukani”

Recenzja ta została pierwotnie opublikowana w kwietniu 2012 roku – przypominamy ją w ramach projektu Kompendium Legend.

Zapewne każda z osób czytających ten tekst podziwiała trailer pokazany na E3 w 2009 roku. W czasach, gdy marka Star Wars skierowała się ku młodszym odbiorcom, ten kilkuminutowy film stał się dla wielu fanów ostoją klimatu Gwiezdnej Sagi, czyli czymś, czego od dawna Gwiezdnym wojnom brakowało. Pokazano w nim atak na świątynię Jedi mieszczącą się na Coruscant. Głównym prowodyrem całej akcji był lord Sithów o imieniu Malgus. Mroczny charakter, przywodzący na myśl (zresztą nie bezpodstawnie) Dartha Vadera, o którym nie było wiadomo praktycznie nic, został wykorzystany przez Paula S. Kempa do napisania powieści o jakże znajomym tytule: Oszukani (org. Deceived).

Debiutem Kempa w uniwersum była powieść Rozdroża czasu, którą ogólnie uznano za dosyć udaną historię-przygodę Jadena Korra. Przy jej pisaniu autor miał dużą swobodę w działaniu, co zresztą ciekawie wykorzystał. Jednak w tym przypadku został ograniczony przez trailer, który musiał stać się głównym napędem powieści. Jak w tej sytuacji Kemp sobie poradził?

Książka zaczyna się od głównego dania. Darth Malgus, wraz ze swą towarzyszką, Twi’lekanką Eleeną, kierują się do Świątyni Jedi, przechodząc przez niczego nieświadome ulice Coruscant. Powiem szczerze, że taki początek mnie zaskoczył. Spodziewałem się, że opowieść raczej będzie dążyła ku Splądrowaniu Coruscant, niż rozpoczynała się nim. Czytając ten fragment można poczuć, że dzieją się wydarzenia, mogące zmienić los galaktyki. Do tego dochodzący wątek Jedi Aryn Leneer z pokojowymi rozmowami na Alderaanie powoduje, że akcja staje się bardzo interesująca. W tym wypadku podjęte przez bohaterów decyzje mogą mieć dalekosiężne skutki wpływające nie tylko na nich samych. Przyznaję, że początkowy fragment Oszukanych wywarł na mnie piorunujące wrażenie.

Niestety, potem jest już gorzej. Nie wiem, czy Kemp nie miał pomysłu na dalsze prowadzenie akcji po ataku na Coruscant, czy może najzwyczajniej ograniczyły go inne źródła należące do The Old Republic. Wątek Malgusa po rozmowie w biurze kanclerza ze swoimi „kolegami po fachu” zamiera aż do końca pozycji. Naprzód natomiast wychodzą motywy związane z Zeeridem Korrem i jego przemytniczo-osobistymi problemami i wcześniej już wspomnianą Aryn Leneer, która ucieka z Alderaana i zamierza pomścić zabitego mistrza. Przez to klimat galaktycznej rozgrywki ulatnia się i, mimo prób autora, nie powraca aż do końca. Nie mam na myśli, że te wątki są słabe, ale raczej to, że ten konkretny tytuł nie powinien się na nich koncentrować. Z książki, która mogła stać się podstawą dla zrozumienia motywów zawarcia pokoju przez obie strony i konsekwencji paktu, dostajemy prostą powieść przygodową, podobną do Rozdroży czasu. Niektórym może się to zresztą podobać, ale ja poczułem się, jak głosi sam tytuł, oszukany.

Mówiąc o bohaterach, trzeba na początku zaznaczyć fakt, że Oszukani są dosyć krótcy. Zwięzłość lektury powoduje, że nie można było poświęcić na ich opis dostatecznie dużo miejsca. Jedynie postać Zeerida przekonała mnie do siebie, natomiast Malgus i Aryn są w książce zdecydowanie zbyt okrojeni, przez co autorowi nie udało się wejść głębiej w ich psychikę. Zresztą nie wszystkim może spodobać się ich intrygująca koncepcja, a już w szczególności lorda Sithów. Drugą sprawą są postacie poboczne. W zasadzie można je opisać za pomocą dwóch słów: zmarnowany potencjał. Konflikt pomiędzy Adraasem a Malgusem znikł w środku książki po to, aby pojawić się dopiero w epilogu. Vratha Xizora mogłoby właściwie nie być, a lektura niewiele by na tym straciła. Z kolei Eleena wydaje się być jedynie potrzebna do efektownego zakończenia powieści. Dla tych wszystkich postaci zwyczajnie zabrakło miejsca w powieści. Wielka szkoda.

Do tej pory skupiłem się głównie na wadach Oszukanych, ale książka ma też swoje zalety. Jednym z jaśniejszych punktów jest opis świata. Ukazanie dekadenckiej Vulty czy zniszczonego i zaszokowanego atakiem Coruscant to majstersztyk. W szczególności ten drugi świat oczarował mnie swym mrocznym i ponurym klimatem. Na plus można też zaliczyć opisy walk. Są one szczegółowe i soczyste. Pojedynki pomiędzy postaciami są faktycznie epickie, a zniszczeniu Świątyni towarzyszy również dramaturgia. Za kolejną zaletę można uznać pojawienie się postaci znanych z innych źródeł, głównie komiksowych. Pojawiają się Satele, Dar’nala, Baras czy Angral. Dla fanów ich wprowadzenie będzie miłą rzeczą.

Powiem szczerze: trudno jest mi ocenić tę powieść w miarę obiektywnie. Nie można zarzucić jej tego, że czyta się ją źle, ale z drugiej strony czuję, że w pewnym sensie jest ona pomyłką. Nie wiem, czy całą winę za ten fakt można zrzucić na autora. Mimo wszystko był on dużo bardziej ograniczony przy jej tworzeniu, niż przy Rozdrożach i pewnych rzeczy zwyczajnie nie mógł zmienić czy przeskoczyć. W ostatecznym rozrachunku żałuję, że Kemp nie postanowił zająć się budowaniem akcji, która doprowadziłaby nas do czasu trailera. Stało się jednak odwrotnie i trzeba się z tym pogodzić. Jeśli ktoś nie miał zbyt wygórowanych oczekiwań dotyczących Oszukanych i lubi proste przygody z nutką osobistego dramatyzmu, może spokojnie do ostatecznej oceny dodać nawet dwa oczka.

Ocena: 6/10