„Battlefront II”

Od premiery najnowszej gry Star Wars minęło już ponad dwa miesiące. Wiele z Was zastanawiało się zapewne, dlaczego nie zrecenzowaliśmy multiplayerowej strony Battlefronta II jeszcze w listopadzie (recenzję kampanii singleplayer możecie przeczytać w tym miejscu). Odpowiedź jest trojaka. Po pierwsze zależało nam na spędzeniu w grze solidnych kilkudziesięciu godzin, by móc ją w pełni podsumować i zwrócić uwagę na wszystkie jej aspekty. Po drugie chcieliśmy się oddalić od afery związanej z mikropłatnościami, które tuż przed premierą zostały usunięte i jak na razie do Battlefronta II nie powróciły. Po trzecie, w tym momencie gra kosztuje około połowę swojej pierwotnej ceny, co może być istotnym czynnikiem motywującym do jej kupienia.

Zacząć należy od kwestii, która spędzała sen z powiek wielu fanom rozgoryczonym pierwszej części gry z 2015 roku (uwaga: w tej recenzji nie będę się odwoływał do gier z poprzedniej dekady). Już w pierwszej zapowiedzi Battlefronta II obiecano graczom pełnoprawną kampanię singleplayerową, której tak brakowało w jedynce. Niestety, w swych próbach udobruchania fanów, twórcy w czasie promowania gry nieco za bardzo przesunęli akcent z multiplayerowej rozgrywki na tą przeznaczoną dla pojedynczego gracza. Rezultat jest taki, że wielu rozczarowało się podwójnie, gdyż kampania (wydłużona o trzy rozdziały w dniu premiery Ostatniego Jedi) trwa raptem kilka godzin – w zależności od talentu, można ją pokonać w 5 do 7 godzin. Tyle, że tak właśnie powinno być. To produkcja na wskroś multi, do której singleplayer jest jedynie dodatkiem, miłym, ale dalekim od bycia niezbędnym.

Krótka, ale intensywna kampania

Skoro już przedstawiłem wszystkie przedpremierowe zawiłości związane z Battlefrontem II, czas na właściwą recenzję gry – i rozgrywającej się w większości tuż po bitwie o Endor kampanii. Wcielamy się w niej głównie w Iden Versio, dowódczynię imperialnej drużyny sił specjalnych. Kampania zabiera nas w podróż po światach doskonale znanych, jak Naboo czy Takodanę, a także tych nieznanych, jak skrajnie imperialnym Vardos i mistycznym Pillio. Na szczęście tylko w niewielkiej części są to reimplementacje map z multiplayera; gros miejsc akcji stworzono specjalnie pod historię fabularną. W kampanii przyjdzie nam walczyć na lądzie, w budynkach, na pokładach okrętów i oczywiście za sterami myśliwca. Misje są stosunkowo zróżnicowane, ale nie da się ukryć, że ich podstawowym zadaniem jest przygotować gracza na rozgrywkę sieciową – i stąd parę misji, w czasie których wejdziemy w buty m.in. Luke’a Skywalkera i księżniczki Lei.

Strona fabularna kampanii jest interesująca, znakomicie wpasowuje się w przeróżne pozycje nowego kanonu – od książek i komiksy, po filmy z trylogii sequeli – i jak na klasyczną strzelankę prezentuje sobą niezły poziom. Doświadczymy tu kilku cięższych momentów, a także parę zwrotów akcji, z których jednak jeden wywołał pewne kontrowersje. To historia gwiezdnowojenna pełną gębą, niezwykle klimatyczna, chociaż momentami nie tak epicka, jakby się tego chciało. Tutaj muszę jednak wyraźnie coś podkreślić: to jest typowo strzelankowa historia. Jeśli ktoś oczekuje jakiejkolwiek głębi, mocno rozwiniętych postaci i zachwycających dialogów, tego w Battlefroncie II nie doświadczy.

Rozgrywka

Battlefront II w gruncie rzeczy oferuje nie dwa, a trzy rodzaje rozgrywki. Jedna z nich obejmuje latanie myśliwcami. Druga to gra mniej lub bardziej typowym żołnierzem. Trzecią opcją jest wcielenie się w bohatera lub złoczyńcę. Osobiście nie przepadam za bohaterami w Battlefroncie (i dotyczy to wszystkich odsłon gry), ale fani Dartha Vadera czy Luke’a Skywalkera będą raczej zadowoleni: herosi mają unikatowe karty, potrafią narobić zamieszania na polu gry, ale jednocześnie nie są na tyle potężni, by kilka blasterów nie było w stanie ich uciszyć – i to mi się podoba.

Wszystkie opcje łączą się w rozpisanym na 40 graczy Galaktycznym Szturmie, który jest jednym z pięciu trybów gry. Poza nim mamy wieloetapowe Natarcie Myśliwców na 16 osób, ośmioosobowy tryb Bohaterów i Złoczyńców i dwa rodzaje rozgrywki tylko dla zwykłych piechurów: zadaniowe Natarcie na 16 graczy i klasyczną drużynową Potyczkę, gdzie chodzi tylko o wybicie do nogi przeciwnika. Mało? Niewielka liczba trybów to korzyść dla wszystkich i wszystkiego: graczy, którzy nie mają już problemu ze znalezieniem sesji (co było momentami zmorą jedynki), jakości trybów, a także zawartości gry.

Najważniejsi w Battlefroncie II są jednak żołnierze. A tych mamy cztery klasy – zwykły piechur z uniwersalną bronią, specjalista-snajper, oficer do wspierania współgraczy oraz ciężki żołnierz z potężnym uzbrojeniem pod ręką. Do tego w grze za uzbierane punkty bojowe możemy zagrać jedną z dwóch klas specjalnych: żołnierzem rakietowym i czymś w rodzaju komandosa-superżołnierza. Z jednej strony jest to bardzo dobre rozwiązanie, promujące różne style gry, ale z drugiej brakuje mi trochę uniwersalności z jedynki, gdzie wszystko dało się wybrać samemu: zarówno ulepszenia, jak i broń. Największym atutem systemu czterech klas jest być może ich rozpoznawalność na placu boju: już po wyglądzie i broni wiesz, z kim masz do czynienia na placu boju, i jak to wykorzystać na swoją korzyść. Inna sprawa, że zwykle masz na to raptem sekundę czy dwie. Podział na klasy promuje oczywiście specjalizację, czyli inwestowanie w ulepszenia pod wybraną klasę, co może być postrzegane zarówno jako plus, jak i minus: jeśli ktoś uwielbia być snajperem, to jest to świetna sprawa. Gorzej, jak chce się na zmianę grać to tym, to tamtym.

Karty i lootboxy

Sprawę kontrowersji podsumowaliśmy już w jednym z artykułów, dlatego w tej recenzji skupię się jedynie na działającym aktualnie systemie lootboxów i ulepszeń. Każda klasa żołnierza, bohatera, myśliwca i pojazdów bohaterów może mieć przyporządkowane do siebie maksimum trzy karty, z których każda ma z kolei cztery poziomy rzadkości. Co dają karty? Nieznacznie modyfikują statystyki bitewne lub zapewniają alternatywną dodatkową broń bądź innego rodzaju niestandardowy osprzęt. Żeby zdobyć karty, należy za kredyty kupować skrzynki, które dostarczają je w losowy sposób, a także zapewniają nam części do ich budowy lub ulepszenia. Kredyty otrzymuje się z kolei za każdą partię multiplayerową, za wypełnianie wszelkiego rodzaju wyzwań (np. zabicie konkretnej liczby przeciwników konkretną klasą) oraz granie w tryb Arcade. Generalnie każdy, kto chce się skupić na jednej czy dwóch klasach bądź maszynach nie powinien mieć problemu z „wymaksowaniem” ich w ciągu dwudziestu-trzydziestu godzin gry, chociaż oczywiście sporo zależy od umiejętności gry, jak i też szczęścia w losowaniu kart. System generalnie brzmi tak, jakby był nieco skomplikowany, ale szybko można się w nim połapać.

Zawartość

Battlefront II już na starcie był grą z krwi i kości. W odróżnieniu do pierwszej części, którą pokrojono na płatne DLC, tutaj od razu dostajemy tyle contentu, by przez długich kilkadziesiąt godzin móc odkrywać w grze coś nowego. W gruncie rzeczy w tym momencie jest tyle samo zawartości, co w całej kompletnej edycji jedynki – jeśli nie więcej – a wiemy, że twórcy szykują dla nas nie tylko kolejne rozdziały kampanii, ale także nowe mapy i, być może, tryby gry. Co ciekawe, mimo ogromu zawartości, ze względu na fakt, że w Battlefronta II wciśnięto trzy ery historyczne, wciąż można odczuć, że paru rzeczy brakuje – przykładowo marzy mi się porządna mapa na Geonosis czy Jedha (szczególnie, że z Łotra 1 nie ma ani jednej planety). Ale, jako się rzekło, spodziewam się, że kolejne aktualizacje zapewnią nam zabawę w tych brakujących miejscach. Na tę chwilę jednak nikt nie ma prawa narzekać, że czegokolwiek jest za mało – no, może z wyjątkiem postaci z trylogii prequeli, tych jest rzeczywiście bardzo mało.

Frajda z gry – jest czy nie ma?

Wszystko zależy od tego, czego oczekujecie od tej gry. Battlefront II jest klimatyczny, ale nie aż tak, jak jedynka – być może dlatego, że za drugim razem nie powoduje takiego graficzno-dźwiękowego efektu „wow!” Pod względem rozgrywki pierwsza odsłona nowej serii była zdecydowanie bardziej „casualowa”, miała raczej niezobowiązującą formułę. Battlefront II jest trudniejszy do opanowania; decyzji do podjęcia jest więcej, mapy są bardziej taktyczne i odrobinę lepiej skonstruowane (chociaż mam do nich zastrzeżenia, o których za chwilę opowiem). Dodatkowo, system awansów i kart jest nieco odstręczający, szczególnie na wstępie i, jako się rzekło, nastawia na specjalizację. Jednocześnie jednak nie jest to skomplikowana gra, pod tym względem w żadnym wypadku nie należy jej porównywać chociażby do Battlefieldów. Jeśli to, co opisałem Wam pasuje, odczujecie sporą frajdę z gry.

Ciency bohaterowie, ale piloci – świetni

Może się okazać, że staniecie się fanem jednego z trybów, a inne zignorujecie. Ja mogę być na to znakomitym dowodem – kompletnie nie trawię trybu Bohaterzy i Złoczyńcy. W wielu przypadkach zabawa przypomina bezładne i bezmyślne młócenie się nawzajem mieczami świetlnymi i… uciekanie. Tryb jest bowiem tak skonstruowany, że w każdej rundzie jedna z postaci po obu stronach jest celem, który należy zlikwidować. Wygrywa ten, kto zrobi to pierwszy. Wypada to dziwacznie, momentami komicznie i zupełnie rujnuje epickość widoku drużyny składającej się np. z Maula, Vadera, Kylo Rena i Boby Fetta.

Natarcie Myśliwców z kolei jest moim ulubionym sposobem zabawy. Jest szybkie, widowiskowe i nie polega jedynie na zestrzeliwaniu przeciwnika – bitwy są wielostopniowe, a zadaniem atakującego jest zniszczenie celu, czyli w 5 z 6 dostępnych misji konkretnego okrętu przeciwnika. Wybór klasy pojazdu z trzech możliwych to nie tylko kwestia kosmetyki; tu każdy z myśliwców (zwykły, przechwytujący lub bombowiec) ma swoje wyraźne wady i zalety, każdy też zachowuje się na polu bitwy odrobinę inaczej. Tryb stanowi nie tylko miłą odskocznię od biegania ze spluwą, jest pełnokrwistą rozgrywką samą w sobie, dobrze zbalansowaną (nie tak, jak w jedynce), z instynktownym sterowaniem. Dodatkowo, maszyny bohaterów, jak TIE Advanced Vadera czy Eta-2 Yody są bardziej dostępne i nie odstają tak mocno od zwykłych klas, jak ci sami bohaterowie na „ziemi”.

Duże mapy są zaskakująco małe, a małe – zaskakująco dobre i grywalne

Dowodem na to jest Galaktyczny Szturm. To wielostopniowe, czterdziestoosobowe bitwy największego kalibru, zwykle z udziałem pojazdów, a zawsze z bohaterami. Różnorodność miejsc akcji jest stosunkowo spora (12 map, w tym 5 klasycznych, 4 prequelowe, 3 sequelowe), chociaż zadania stawiane drużynie atakującej ograniczają się zwykle do zniszczenia konkretnego celu, czy zdobycia określonego miejsca – ale są też i „twisty”, jak chociażby misja z Endoru, gdzie zadaniem Rebeliantów jest ukraść AT-AT… i wykorzystać go przeciwko Imperium. W Galaktycznym Szturmie z pewnością nie brakuje akcji, walka jest zwarta i niekiedy jej zaciętość cieszy i zaskakuje, jednak straszliwie boli, że większość map jest bardzo ograniczona przestrzennie. Nawet jeśli rozgrywają się na wolnej przestrzeni, to po pierwsze jest to przestrzeń bardzo ciasna (jak Endor czy miejskie Naboo), a po drugie akcja i tak szybko przechodzi do wnętrz budynków (jak Hoth czy Starkiller). Przy tak epickim trybie wrażenie klaustrofobii bardzo przeszkadza.

Potyczka, zwykłe starcie dwóch drużyn, jest idealnie skrojona pod graczy lubiących postrzelać i nie myśleć o jakichś tam zadaniach. Ten tryb bywa niezwykle intensywny i emocjonujący, szczególnie jeśli dobrze się zna mapę i umie flankować przeciwników – osobiście uwielbiam go właśnie za tą prostotę i konieczność kombinowania, tym bardziej, że lokacje bardzo to premiują. Na koniec zostawiłem sobie Natarcie, które jest de facto miniaturką Galaktycznego Szturmu – wszystkiego jest mniej: graczy, przestrzeni i zadań. Jest to idealny tryb dla tych, którzy nie chcą bohaterów i pojazdów, lubią ciasnotę i jednocześnie chcą mieć cel do wykonania.

Arcade

Na koniec zostawiłem swego rodzaju dodatek do gry, który umożliwia przetestowanie wszystkich klas żołnierzy i bohaterów (nawet tych jeszcze nieodblokowanych) w starciu z botami. Może to być tryb przetrwania lub starcie drużyn na małych mapach. Arcade jest ciekawe dotąd, aż nie wykonamy wszystkich zadań i nie zbierzemy wszystkich gwiazdek za rzeczone zadania. Potem jednak, o ile nie chcemy sobie codziennie szybko nabić 1500 kredytów na dzień (bo taki jest limit funduszy, które możemy zebrać każdego dnia), Arcade nie będzie nam miało absolutnie nic do zaoferowania.

Battlefront II to dobra gra, w porywach bardzo dobra, ale nie dla każdego

Druga odsłona nowej serii zapewnia krótką, ale godziwą kampanię fabularną, dostarcza też mnóstwa multiplayerowej rozrywki – o ile jednak lubi się rozrywkę o średnim natężeniu, ani nie casualową, ani nie hardkorową. Gra oferuje mnóstwo map i planet z każdej ery historycznej Star Wars (co może być jednak wadą dla tych, którzy nie lubią jednej lub dwóch z nich), dobrze zaprojektowane, aczkolwiek dziwnie klaustrofobiczne lokacje i całkiem sensowny system klas. Coś dla siebie znajdą zarówno fani znanych i lubianych postaci, jak i walki myśliwskiej, o wiele lepszej, niż ta z jedynki. Metoda zdobywania ulepszeń oparta na losowości raczej nikogo nie zachwyci i na początku ciężko się w tym wszystkim połapać – ale nie sprawdza się to źle. O oprawie graficznej i dźwiękowej nie wspominałem z takiej prostej przyczyny, że jest doskonała; ma to jednak ten minus, że wymaga potężnej maszyny, a nawet i na takiej kampanijne cutscenki mogą się nieco zacinać.

Więc jak to jest z tym Battlefrontem II? – zapytacie. Polecam, nie polecam? Warto kupić? O ile podoba Wam się to, co nakreśliłem w tej recenzji, to jak najbardziej. Ja na pewno będę do niej wracał często (tym częściej, im więcej będzie aktualizacji) i planuję przy niej posiedzieć jeszcze co najmniej kilkadziesiąt godzin.