Seria komiksowa „Republic”

Rok 1998 był dla Star Wars rokiem przejściowym między Edycją Specjalną Klasycznej Trylogii a nadchodzącym wielkimi krokami Epizodem I. Dla wydawnictwa Dark Horse Comics oznaczało to z kolei rok znaczących zmian. Domknięto dwie pierwsze długie serie komiksowe – Tales of the Jedi oraz X-Wing: Rogue Squadron – w związku z czym zwolniło się miejsce na coś nowego. Włodarze firmy podeszli do sprawy sensownie i postanowili utworzyć serię, która, planowo lub nie, stała się podstawowym cyklem historii obrazkowych towarzyszących całej Trylogii Prequeli. Pierwotnie zwała się ona po prostu Star Wars, jednak po 45 zeszycie przemianowano ją na nazwę, z którą teraz kojarzy ją większość fanów Legend: Republic. Koniec końców powstała druga najdłuższa seria komiksowa Star Wars w historii – łącznie 83 zeszyty – którą wydawano od rzeczonego 1998 aż do 2006 roku.

Niemrawe początki

Dark Horse Comics chciało rozpocząć ją z przytupem, historią wykorzystującą jednego z trzecioplanowych bohaterów będącego jeszcze w produkcji Mrocznego widma i zaliczyło potworny falstart. Bohaterem tym był mistrz Jedi Ki-Adi-Mundi, komiks zwał się Wstęp do rebelii (#1-6) i najlepiej… zapomnieć, że istniał. Nic w nim nie gra: fabuła, rysunki, klimat jak z totalnie innej bajki. Dalej było już jednak znacznie, znacznie lepiej. Ki-Adi powrócił w drugim tomie, Przybyszu (#7-12), w którym zadebiutował jeden z najważniejszych komiksowych bohaterów Star Wars: wychowywany przez Tuskenów A’Sharad Hett. Ponieważ komiks powstał już po premierze Epizodu I, bardziej czerpie z prequelowej stylistyki, a także postaci – widzimy tu m.in. Aurrę Sing i innych członków Rady Jedi. Przede wszystkim jednak na tle oklepanego Tatooine udało się pokazać ciekawą i oryginalną historię.

Kolejna miniseria, Wysłannicy Jedi (#13-18), to spadek formy. Pół Rady Jedi (aż pół!) wybiera się na Malastare, by pogodzić dwie zwaśnione strony. Nie dość, że to klasyczny przykład overkillu, to komiks nie daje rady poświęcić dość czasu poszczególnym postaciom i gubi wątki. Warto jednak odnotować, że to właśnie tu swoje pierwsze kroki w odległej galaktyce postawiła niezrównana rysowniczka Jan Duursema, która wraz ze scenarzystą Johnem Ostranderem zdefiniowała drugą połowę Republic. W następnym tomie, Zmroku (#19-22) zaczęła z kolei wielka kariera będącego od tego momentu głównym bohaterem serii Quinlana Vosa. Wraz z nim do panteonu komiksowych legend Star Wars wkroczyła także Aayla Secura, która tak się spodobała samemu George’owi Lucasowi, że mogliśmy ją zobaczyć w paru scenach w Ataku klonów i Zemście Sithów.

Stopniowy wzrost poziomu serii

Dalsze historie – od Infinity’s End (#23) po Honor and Duty (#48) na zmianę ukazywały to przygody Quinlana i spółki, to mniej lub bardziej samodzielne historie z członkami Rady Jedi czy Aurrą Sing w roli głównej. Duet Duursema-Ostrander poważnie zabrał się do pracy, chociaż w moim odczuciu żadna ze stworzonych w tym czasie miniserii, wliczając Zmrok, nie wybiła się poza średnio-dobry poziom. Bardziej ciekawie zaczęło się robić od momentu, gdy wraz z komiksem Sacrifice Republic podjęło temat Wojen Klonów.

W serii pojawiło się sporo one-shotów, na dobre też zawitali do niej Anakin i Obi-Wan, nie zabrakło też separatystycznych złoczyńców. Komiksy zdecydowanie nabrały kolorów (dosłownie i w przenośni), nie tyle za sprawą przewijającej się przez nie wojny, co postawienia przed bohaterami znacznie trudniejszych wyzwań. Nie da się też ukryć, że wiele dobrego uczyniło skonfrontowanie ich ze świetnie wykreowanymi złoczyńcami, takimi jak Asajj Ventress, Sora Bulq, Durge czy filmowi Grievous i Dooku. Na plus wyróżniły się szczególnie miniserie Bitwa o Jabiim, Dreadnaughts of Rendilli oraz Oblężenie Saleucami i Hidden Enemy, które zakończyły nie tylko erę Wojen Klonów, ale też Quinlana Vosa. Końcówka Republic prezentowała naprawdę wysoki poziom i przez długi czas stanowiła szczyt osiągnięć duetu Duursema-Ostrander: to tutaj w pełni rozkwitł ich talent.

Druga część jest lepsza!

Jak ocenić tak długą i dość różnorodną serię, jak Republic? W ciągu ośmiu lat zmieniło się wszystko, z jednym wyjątkiem: ogólnie rzecz ujmując, poziom komiksów konsekwentnie rósł. Zaczęło się od fatalnego Wstępu do rebelii, następnie mieliśmy parę średnich historii, a na koniec przyszło kilka świetnych miniserii. W gruncie rzeczy, jeśli nie liczyć wprowadzenia Quinalana czy A’Sharada, Republic jest najbardziej wart zapoznania się w tej części, która skupia się na Wojnach Klonów – reszta niekoniecznie.

Z kronikarskiego obowiązku muszę nadmienić, że w Polsce wydano 70 z 83 zeszytów. Do naszego kraju nie trafiły wszystkie komiksy z anglojęzycznymi tytułami, o których wspomniałem w recenzji (czyli 4 miniserie), natomiast reszta jest rozrzucona po różnych tytułach wydawanych w ostatnim dziesięcioleciu przez Egmont: Star Wars Komiks (głównie one- i two-shoty), Star Wars Komiks Wydanie Specjalne i Wydanie Specjalne Ekstra. Dodatkowo, jeden komiks z serii, Ciemność (#32-35), wydał w 2002 roku Amber, a inny, Republic #67: Forever Young, Mandragora w 2005 roku. Jeśli kolekcja DeAgostini zdoła się utrzymać na polskim rynku, to koniec końców w Polsce zabraknie jedynie Infinity’s End – kolekcja zbierze bowiem w tomach 20-26 wszystkie numery Republic poświęcone Wojnom Klonów, czyli od 49 zeszytu w górę.