„Jango Fett”

Jak wyglądał przeciętny dzień z życia jednego z najlepszych łowców nagród odległej galaktyki, nim spotkał go marny koniec w Ataku klonów? Odpowiedź na to pytanie starał się odnaleźć Ron Marz, autor scenariusza do wydanego w 2002 roku komiksu o niezbyt wyszukanym tytule Jango Fett. Opowiada on o poczynaniach Fetta na kilka lat przed wydarzeniami ukazanymi w Epizodzie II. Na finezyjnie narysowanych kadrach autorstwa Tom Fowlera, Fettowi towarzyszy jego piękna i zabójcza sojuszniczka (a niekiedy rywalka), Zam Wesell. Co ważne, komiks którego bohaterką jest właśnie ona, stanowi dokończenie historii zaprezentowanej w tym tomie.

Łowca nagród, ojciec i… kochanek?

Fabuła stworzona przez Marza to nieskomplikowana historia. Jango Fett, niezwykle skuteczny łowca nagród cieszący się złą sławą, dostaje tajemnicze zlecenie – ma zdobyć niepozorny przedmiot, małą figurkę, przedstawiającą bożka dawno zapomnianego ludu zamieszkującego równie dawno zapomnianą planetę. Skuszony obietnicą sowitej zapłaty, mimo wyraźnie rysującej się na horyzoncie intrygi, przyjmuje zlecenie. Jednak nie podejrzewa, że podczas próby wykonania go, czeka na niego bliskie spotkanie z pewną (nie)dobrą znajomą…

Choć powierzchowny rzut oka na scenariusz może nie zachęcić do sięgnięcia po ten tytuł, to jednak warto to uczynić ze względu na co innego. Tym czymś są ukazane na łamach komiksu relacje między bohaterami. W Ataku klonów, czyli jedynej części Gwiezdnej Sagi, w której Jango Fettowi dane było się pojawić, nie dostał on zbyt wiele czasu ekranowego na ukazanie jego relacji z bliskimi mu osobami. Partnerkę, pomagającą mu w zamachu na życie Padmé Amidali, bezwzględnie zabija niemal na samym początku filmu. Syna, Bobę, traktuje z wyraźną rezerwą i oschłością, by koniec końców momentalnie i nieoczekiwanie zniknąć z jego życia – w końcu czy bezwzględny łowca nagród może być dobrym ojcem?

Cóż, bezwzględny na pewno nie, ale komiks Jango Fett pokazuje, że tytułowy bohater wcale taki nie był. Owszem, dla swoich wrogów nie miał litości, a każde przyjęte zlecenie z właściwą sobie determinacją doprowadzał do końca. Jednak za tym wszystkim, dosłownie pod mandaloriańskim hełmem, krył się kochający ojciec, który rzadką wolną chwilę poświęcał na zabawę ze swoim małym jeszcze synem. Ponadto z Zam Wesell łączyło go coś więcej niż biznesowy układ partnerski – ich relacje, po trochu romantyczne, po trochu humorystyczne, w filmie właściwie nie miały miejsca, tutaj stanowiły najmocniejszą stronę komiksu. Czytając go, aż szkoda się robiło, że oboje tak marnie skończyli.

Piękny, brutalny świat

Kolejnym powodem, dla którego komiks Jango Fett przeczytać warto, są rysunki Toma Fowlera. Świetnie radzi on sobie zarówno z ukazaniem obskurnych spelun znajdujących się w dolnej części Coruscant, jak i uchwyceniem piękna kryjącego się w pierwotnej dżungli czy dawno opuszczonych, nadgryzionych zębem czasu ruinach.

Przewijający się na kadrach obcy czy potwory zachwycają lub przerażają – świetnie działa tu też kolorystyka, potęgująca dane wrażenie. Nie brak też scen brutalnych czy krwawych, dzięki którym twórcy przypominają czytelnikom, że galaktyka to miejsce niebezpieczne, a w niektóre miejsca lepiej nie zapuszczać się bez blastera przy pasie (lub nawet kilku blasterów).

Zlecenie wykonane. Ale czy to już koniec?

Jango Fett udowadnia, że jego reputacja nie wzięła się znikąd, a komiks o jego przygodach to pozycja godna polecenia. Warto jednak mieć na uwadze, że jest on niejako wstępem do drugiej części historii, znajdującej się w zeszycie Zam Wesell. To tam znajduje się wyjaśnienie niedomkniętych wątków, unaocznia się rozmiar ledwo zasygnalizowanej w Jango Fett intrygi, a zasłona tajemnicy, wyczuwalna w pierwszym komiksie, opada.