„Zam Wesell”

Scenarzysta Ron Marz kończy, co zaczął w komiksie Jango Fett, którego recenzję możecie przeczytać w tym miejscu: Zam Wesell to bezpośrednia kontynuacja i zarazem finał tej historii. Dwójka najniebezpieczniejszych łowców nagród odległej galaktyki musi udaremnić spisek, do którego realizacji – nieświadomie – się przyczyniła.

Takich troje jak ich dwoje, to nie ma ani jednego…

Choć tym razem to zmiennokształtna Zam Wesell gra pierwsze skrzypce, na kadrach komiksu niejednokrotnie będziemy mogli podziwiać też wyczyny jej dobrego znajomego po fachu, zakutego w mandaloriańską zbroję Jango Fetta. Razem będą musieli naprawić wszystko, co w poprzedniej części komiksu zepsuli – niezwykle cenny przedmiot, o który omal się nie pozabijali, a który Fett koniec końców dostarczył zleceniodawcy, okazuje się nie być bowiem tylko i wyłącznie niepozorną figurką bożka prymitywnego ludu. W końcu czy gdyby była to zwyczajna figurka, to tajna organizacja chciałaby posłużyć się nią do zniszczenia serca Republiki, zamieszkałej przez miliardy istot planety Coruscant? Raczej nie.

Zam Wesell nie wypada, niestety, lepiej od Jango Fetta. A przynajmniej nie we wszystkim. Na początku więc warto może pochylić się nad pozytywami.

Pierwszym z nich jest wyjście poza ramy świata zarysowanego w pierwszej części komiksu – tu twórcy nie obracają się już tylko i wyłącznie po ciemnych uliczkach, obskurnych lokalach i zapomnianych świątyniach. Czytelnik może podziwiać Coruscant w pełnej krasie, zobaczyć przebieg posiedzenia Rady Jedi czy zajrzeć do kryjówki oprychów chcących zniszczenia planety-miasta – w tym komiksie grających role antagonistów.

Drugim pozytywnym aspektem Zam Wesell nowe postacie, na czele których stoi mistrz Jedi, Yarael Poof. Akcję można więc w tym komiksie śledzić z perspektywy różnych jej uczestników.

Brutalny i… niezbyt ładny świat

Co więc wypada w Zam Wesell gorzej niż w Jango Fett? Niestety, rysunki. O wiele mniej klimatyczne, w niektórych miejscach wyglądają, jak gdyby były narysowane od niechcenia – stroje postaci wzbudzają częściej śmiech niż fascynację, a ich twarze… wyglądają groteskowo. Dość powiedzieć, że tytułowa bohaterka, Zam Wesell, często nie jest do siebie podobna. I to nie ze względu na posiadanie zmiennokształtnych mocy!

Ponadto kolorystyka, za którą odpowiadał Dave Stewart, również nie zachwyca. W Jango Fett świetnie współgrała z poczuciem tajemnicy. Tutaj, z powodu wyjaśnienia wszelkich tajemnic, z nią współgrać nie mogła, więc postanowiono, że nie będzie się komponowała z niczym. A szkoda, bo była mocną stroną poprzedniej części i dobrze by było, gdyby całość mogła się tym pochwalić. A tak, choć dostajemy całkiem widowiskowe zakończenie historii, niesmak z powodu miernej szaty graficznej pozostaje.

Słodko-gorzka historia

Niemniej jednak w Zam Wesell nie brakuje rzeczy najważniejszej, za którą warto raz jeszcze pochwalić obie części – świetnie zaprezentowanych relacji między dwójką głównych bohaterów. Zam i Jango tworzą na kartach komiksów świetny duet, mogący poszczycić się dobrymi dialogami i nienachalną otoczką romantyzmu. Ponadto czytelnicy poznają ich od strony mniej bezwzględnej od tej zaprezentowanej w filmach – nawet ta dwójka, wydawałoby się zimnokrwistych łowców nagród, ma sumienie i uczucia. Szkoda więc, że w Ataku klonów czekał ich tak marny koniec…