„Poza galaktykę”

Timothy Zahn to wśród miłośników Star Wars prawdziwa legenda. Jego Trylogia Thrawna na wiele lat zawładnęła wyobraźnią fanów i zdeterminowała także ich oczekiwania w stosunku do kolejnych powieści. Oczywiście, nie każdy pisarz posiada tak lekkie pióro, w związku z tym otrzymywaliśmy historie lepsze i gorsze, życząc sobie, by Zahn powrócił kiedyś zarówno do uniwersum, jak i do swoich postaci. W rezultacie dostaliśmy kilka książek jego autorstwa i jedną z nich jest właśnie Poza galaktykę.

Już od czasów Dziedzica Imperium każdy fan zastanawiał się nad tym, jak właściwie Palpatine odnalazł kogoś tak niesamowitego jak Thrawn czy dlaczego wstąpił on w szeregi Imperium. Wszyscy ci, na których odpowiednie wrażenie wywarł szalony klon mistrza C’baotha, chcieli zapewne poznać historię tej postaci nieco szerzej, dowiedzieć się także co nieco o misji, której przewodził. Jako że w okresie okołoprequelowym książki osadzone w czasie upadku Starej Republiki były bardziej niż popularne, dostaliśmy tę sposobność.

Fabuła koncentruje się na dwóch wątkach. Jeden z nich dotyczy mistrza Jedi, Jorusa C’baoth, organizującego wielką misję poza galaktykę, pragnąc odkryć nowe światy i istoty. Olbrzymim problemem staje się choćby przebrnięcie przez republikańską biurokrację, ale ostatecznie projekt Lotu Zewnętrznego zostaje ukończony – sześć połączonych drednaughtów, kilkadziesiąt tysięcy potencjalnych kolonistów oraz kilkunastu Jedi rusza ku krańcom galaktyki i dalej… Jednak jeśli spodziewalibyście się powieści opowiadającej o eksploracji kosmosu, to jesteście w błędzie, to nie Star Trek. O dodatkowe wrażenia zadba bowiem drugi wątek. Jak łatwo się domyślić, projekt ma wielu wrogów, na czele z Darthem Sidiousem, a po drodze napotka na dosyć nieoczekiwane problemy: Chissowie, a konkretnie pewien utalentowany militarnie Chiss. I bogom niech za to będą dzięki.

Thrawn bowiem tak naprawdę stanowi jedyny powód, dla którego książkę można określić jako ciekawą. Kiedy do pewnego momentu akcja biegnie dwutorowo – raz czytamy o perypetiach C’baotha i innych republikańskich bohaterów, raz o Chissie i jego pomocnikach – zainteresowanie czytelnika budzi li tylko ta druga część historii, ponieważ zarówno Thrawn, jak i zabłąkani przemytnicy pomagający mu w zrozumieniu Republiki i jej głównego języka są napisani w znacznie ciekawszy sposób niż C’baoth i pozostali Jedi. C’baoth jest bowiem wyjątkowo przerysowany (jeśli tak zachowywała się część Jedi, nie dziwię się, że mieszkańcy Republiki niespecjalnie rozpaczali po Rozkazie 66), pozostali rycerze bezbarwni jak diabli, a pewna dwójeczka – Kenobi i Skywalker – dopisani do powieści chyba tylko po to, by można było ich umieścić w streszczeniu, zachęcając potencjalnych nabywców. Podobnie zresztą z pasażerami Lotu – w przypadku takiej mieszaniny ludzi i celów, arogancji i braku tolerancji na niektóre zachowania, czytelnik spodziewałby się okazji do opisania znacznie bardziej skomplikowanych relacji na pokładzie. Niestety, oni są zaledwie tłem, opisanym zdawkowo po to, by finał był taki, nie inny.

Jak już wspomniałam, znacznie bardziej intrygują czytelnika Chissowie, ponieważ tym razem nie poznajemy zaledwie Thrawna, ale także i innych dowódców, militarnych oraz cywilnych, wśród nich także brata przyszłego admirała, Thrassa. Mamy okazję, by zorientować się w chissańskiej polityce, poznać ich sposób myślenia, rozgrywki (wszędzie te same), zostajemy też świadkami bitew staczanych przez Thrawna. Wreszcie dowiadujemy się, dlaczego właściwie został wygnany, w jaki sposób skontaktował się z Palpatine’em, a także dlaczego właściwie podjął tę współpracę. I tu całkiem podoba mi się sposób, w jaki Zahn postarał się połączyć swoją powieść z cyklem Nowa Era Jedi – dla zorientowanych fanów sygnalizowanie obecności Yuuzhan Vongów to bardzo udana próba nawiązania do dosyć odległych przecież czasowo powieści, a zarazem wiarygodna i sensowna odpowiedź na wiele pytań.

Zahn jest doskonałym rzemieślnikiem, przez co większość jego starwarsowych opowieści to czysta przyjemność. Poza galaktykę zdecydowanie polecam, bo mimo pewnych braków i niedociągnięć, nadal większość książki sprawia przyjemność przy czytaniu – w końcu jeśli zabieramy się za cykl pod nazwą Gwiezdne wojny, spodziewamy się opisania wszechświata oraz widowiskowych bitew. W tym przypadku dostajemy, co chcemy, a jeśli jeszcze jednym z głównych bohaterów jest Thrawn, to czego chcieć więcej?