Zabawa na całego! – niespoilerowa recenzja „Solo”

Co jest głównym zadaniem filmu Star Wars? W świetle różnych zawirowań wokół Ostatniego Jedi, a teraz Solo zacząłem się poważnie zastanawiać nad tym, czym jest dla fanów pełnometrażowa produkcja filmowa z logo Star Wars. Co ma nam zapewnić, czym ma dla nas być? Można powiedzieć, że ilu fanów – tyle odpowiedzi. Podejrzewam jednak, że wszyscy zgodzimy się co do jednej podstawowej rzeczy: film Star Wars ma nam sprawić radość. Nieważne jak, nieważne czym, liczy się tzw. fun. Jeśli tego funu brakuje, to coś jest nie tak. Cokolwiek by nie rzec o najnowszym, drugim spin-offie Star Wars – jest w nim tyle funu, że przez niemal całą długość seansu uśmiech nie schodził mi z ust!

Moje oczekiwania wobec Solo nie były wygórowane. Chciałem filmu skromniejszego od epizodów głównej sagi, nawet Łotra 1, który przypominałby stare powieści z Hanem Solo w roli głównej – czy to Skok millenium Zahna, czy jedną z części trylogii A.C. Crispin. Filmu, który byłby czystą rozrywką pozbawioną ambicji typowych dla gwiezdnowojennych produkcji. Dostałem wszystko, czego chciałem, i to z nawiązką! Solo to heist film połączony z origin story, tylko tyle i aż tyle. To opowiedziana w szaleńczym tempie przygodowa historia z pościgami, ucieczkami, strzelaninami, bez Mocy, bez mistyki, bez Jedi i Sithów, za to z masą niejednoznacznych bohaterów. To film o przestępcach, złodziejach, krętaczach, łotrach i przemytnikach – Imperium jest gdzieś tam w tle, nieco na boku, Rebelia (przynajmniej taka, jaką znamy) jeszcze nie istnieje. Przede wszystkim jest to zaś film o Hanie Solo.

Aktorzy i postacie dają radę

Jeszcze zanim pojawił się pierwszy teaser, Alden Ehrenreich nie miał lekko. Sytuacja jedynie się pogorszyła, gdy te zwiastuny zaczęły się ukazywać. Abstrahując od czystego idiotyzmu oceny czegokolwiek przed zobaczeniem tego czegoś w całości, sam też nie byłem do końca przekonany, czy ten wybór to strzał w dziesiątkę. Cóż… Alden w roli Hana Solo, kolokwialnie mówiąc, daje radę. Nie zatrudniono go do filmu, by miał imitować Harrisona Forda, zatrudniono go do stworzenia własnej kreacji w duchu Hana Solo, postaci jako takiej (do tego jego młodszej wersji), nie aktora grającego go. Z tego zadania Ehrenreich wywiązał się znakomicie. Solo w jego wydaniu jest nieokrzesany, brawurą przykrywa niepewność i widać w nim ten entuzjazm, którego jeszcze nie zdusiły – jak u Hana znanego z Nowej nadziei – życiowe doświadczenia. Nie oznacza to jednak, że nie zobaczymy tu nieco z Fordowego Solo; sposób poruszania się Aldena, czy jego gestykulacja są bardzo podobne. Brakuje jedynie tego charakterystycznego półuśmiechu, wizytówki Harrisona Forda.

Przy całych moich pochwałach dla aktora nie mogę jednak powiedzieć, że Han w pełni znajduje się w centrum uwagi i kradnie każdą scenę. Momentami przyćmiewają go inni – w szczególności (czego spodziewaliśmy się chyba wszyscy) Lando Donalda Glovera i Tobias Beckett Woody’ego Harrelsona. Gdy ci dwaj stoją obok, Han na tym traci. Czy jest to jednak coś złego? Tego nie powiem, chociaż logika podpowiada, ze zarówno Lando, jak i Beckett jako charyzmatyczni i bardziej doświadczeni ludzie, powinni bez problemu usunąć w cień młodego, naiwnego Hana, jak swego czasu ten właśnie Han Luke’a Skywalkera. Prawdę mówiąc, nie potrafiłbym wymienić żadnej postaci – sojusznika czy wroga Solo – która sprawiałaby wrażenie inne, niż co najmniej dobre. To film w każdym calu zagrany świetnie, z barwnymi postaciami drugo- i trzecioplanowymi, o których wprost chce się wiedzieć więcej.

Jeśli miałbym jakąś uwagę, to wyłącznie do Qi’ry. Och, nie zrozumcie mnie źle: Emilia Clarke spisała się nie gorzej od reszty ekipy. Odnoszę tylko wrażenie, że troszkę zmarnowano potencjał tej bohaterki… albo pozostawiono go do rozwinięcia w potencjalnym sequelu. Tak, ten film zdecydowanie może – ba, nawet powinien! – mieć kontynuację. Więcej nie powiem, także po to, by nie popsuć Wam pewnej potężnej niespodzianki, którą przyszykowali dla nas scenarzyści Solo. Będziecie zdziwieni, możliwe nawet, że zszokowani – i dlatego gorąco ostrzegam Was przed jakiegokolwiek rodzaju spoilerami z Solo.

Star Wars ociekające klimatem i smaczkami

Jeśli, jak ja, jesteście fanami dawnego Expanded Universe (zwłaszcza jego wczesnej odsłony), czeka Was wyśmienita zabawa w wyłapywanie smaczków i nawiązań do starych książek, gier i nie tylko – dam Wam tylko jedną podpowiedź: twórcy doskonale pamiętają o trylogii Lando Calrissiana! Do tego Solo jest przesycony klimatem Star Wars, mimo ewidentnego braku wielu elementów, które zwykle kojarzymy z uniwersum. Pod tym względem jest bardzo podobny do pierwszego spin-offa. Ma też tę zaletę, że jego twórcy pamiętali o już istniejących rasach i obok nowych obcych (z którymi Przebudzenie Mocy i Ostatni Jedi mocno przesadziły), oglądamy m.in. Twi’leków czy Rodian.

Wizualna strona Solo jednocześnie robi najmniejsze wrażenie ze wszystkich filmów Star Wars i zarazem największe. Jeśli chcecie zobaczyć coś dużego, kolorowego i poczuć epickość odległej galaktyki, to zawiedziecie się na całej linii. Nawet jedna jedyna solidniejsza bitwa jest raczej skromna. Nie, w Solo najlepsze jest to, co jest małe i zwyczajne. Jak nigdzie indziej, nawet w Łotrze 1, oglądamy świat widziany oczami zwykłych istot, świat brudny, szary, ale też pełen fascynujących detali. Zapomnijcie o gładkich, sterylnych korytarzach imperialnych maszyn i budowli, nawet o barwnym chaosie Rebelii. Solo znajduje się na zupełnie innym poziomie, na poziomie takiej jakby „pięknej brzydoty”.

Podejrzewam, że mógłbym o Solo napisać zdecydowanie więcej (o humorze, muzyce, L3, Lando… ach, tym Lando!), ale całe moje doświadczenie z tym filmem sprowadza się do tego, o czym pisałem na wstępie: radości. Czystej, niczym nieskrępowanej radości. To film, który powstał po to, by nam dać wspaniałą rozrywkę, zabawę i przypomnieć nam, że tym jest właśnie Star Wars. Oddaje nam to dobrą i nieskomplikowaną historią, świetnie zagranymi świetnymi postaciami, oprawą wizualną i szeregiem pomniejszych rzeczy. Nie jest idealnym filmem Star Wars, daleko mu do tego, podejrzewam także, że wielu nie-fanom nie przypadnie do gustu, ale zapewnia zabawę na równi z najlepszymi gwiezdnowojennymi produkcjami. Po seansie Solo fan Star Wars we mnie jest w pełni usatysfakcjonowany. Takie Star Wars uwielbiam!